Banderowcy nacięli się na polską obronę. "Najchętniej atakowali bezbronne wsie"
Pańska Dolina przeszła do historii jako najważniejszy ośrodek samoobrony na Wołyniu w trakcie rzezi dokonanej na ludności polskiej przez ukraińskich nacjonalistów. UPA przeprowadziła cztery nieudane próby rozbicia Pańskiej Doliny, która w szczytowych okresach stanowiła schronienie dla kilkuset Polaków i 30 Żydów. A wszystko zaczęło się od odparcia 800-1000 napastników z pomocą jednego erkaemu.
Dzięki uprzejmości wyd. Replika publikujemy fragmenty książki Marka A. Koprowskiego "Mord na Wołyniu. Przemilczane ludobójstwo na Polakach", w której autor opisał m.in. obronę Pańskiej Doliny w 80. rocznicę tamtych wydarzeń.
"NA POHYBEL LACHOM"
(…)
Pierwszy atak na Pańską Dolinę nastąpił 22 czerwca 1943 r. w niedzielę wieczorem. Antoni Cybulski obchodził właśnie stanowiska, gdy w powietrze wystrzeliły czerwone rakiety. Równocześnie wieś została ostrzelana ze wszystkich kierunków, w tym także pociskami zapalającymi, od których zapłonęły zabudowania polskich gospodarzy. Obrońcy mieli tylko jeden erkaem. Umiejętnie przerzucali go na kolejne odcinki, stwarzając wrażenie, że obrońcy mają kilka, jeżeli nie kilkanaście karabinów maszynowych! To zapewne przesądziło o tym, że Ukraińcy ociągali się z atakiem. Najchętniej atakowali bowiem bezbronne wsie, w których nie napotykali żadnego oporu.
Gdy zbliżał się świt, Ukraińcy wystrzelili białe rakiety na znak odwetu. Cofali się w kierunku zabudowań miejscowych Ukraińców, w których rozegrała się zacięta walka. W rezultacie część zabudowań spłonęła. Zginęła też jedna Ukrainka. Świt odsłonił zniszczenia, ale atak został odparty. Mimo tego niektórzy mieszkańcy miejscowości postanowili zapakować swój dobytek na wozy i jechali do Dubna, Młynowa, czy nawet Łucka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Będzie ekshumacja na terenie Ukrainy? "Trwają rozmowy na ten temat"
Niektórzy mieli już załatwione kwatery u krewnych lub znajomych, gdzie wcześniej schowali już trochę żywności i innych niezbędnych rzeczy. Antoni Cybulski nie stracił jednak głowy. Wspomina:
"[…] w tym całym tragicznym rozgardiaszu zebraliśmy wszystkich młodych, tych zorganizowanych i zaprzysiężonych mężczyzn, by przedłożyć decyzję dowództwa obrony, że jeśli wyjedziemy wszyscy, to banderowcy spalą doszczętnie całą wieś. Nie dopuszczą do zbioru plonów, a to pozbawi nas wszystkich zamieszkałych w miastach podstawowych środków utrzymania. Podaliśmy do wiadomości, że dowództwo proponuje, żeby młodzi mężczyźni, przede wszystkim ci nie obarczeni rodziną, ochotniczo pozostali na miejscu. Trochę broni już mamy, stworzonym oddziałem samoobrony będziemy bronić tych pozostałych resztek i tych plonów na naszych polach. Wyłaniający się problem uzyskania od Niemców zezwolenia na posiadanie broni i na zorganizowaną obronę musimy załatwić, bo bez tego grozi nam zagłada. Z banderowcami na pewno damy sobie radę".
W Pańskiej Dolinie szkielet samoobrony, oprócz Antoniego Cybulskiego, tworzyli: Albert, Teofil i Edward Kozłowscy, Antoni, Wiktor i Wacław Mużyłowie, Zygmunt i Władysław Toczko, Józef Paszkowski, Józef Połoszczański, Kazimierz Kuprasz, Wacław Neiman z rodziną, Henryk Dawidowicz i Władysław Gucewicz. Organizacja stałej placówki samoobrony nie była jednak łatwa. Broń trzeba było posiadać legalnie, inaczej bowiem nie wolno było jej używać.
Postanowiono zwrócić się bezpośrednio do kreisleitera w Dubnie z prośbą o wydanie broni w celu obrony przed Ukraińcami. By przekonać niemieckiego urzędnika, przyjęto wersję, że jeżeli nie przydzieli karabinów, to wieś zostanie doszczętnie spalona, setki hektarów pól zostanie zniszczonych i Niemcy nie dostaną kontyngentów. W rezultacie kreisleiter przydzielił samoobronie sześć karabinów. Zgodził się też wydać zarządzenie zakazujące wstępu do Pańskiej Doliny ukraińskiej policji. Ta jej część, która nie zdezerterowała do lasu, stając się podstawą UPA i pozostając na usługach Niemców, działała na dwa fronty. Formalnie służąc Niemcom, dostarczali UPA informacji wywiadowczych, a także wspomagali ją czynnie, często "wyręczając"; atakując wsie, z którymi UPA nie mogła sobie poradzić. W Pańskiej Dolinie policja ukraińska oficjalnie nie miała czego szukać. Samoobrona oficjalnie mogła stawić jej opór.
Tworząc placówkę samoobrony, jej członkowie przeanalizowali dokładnie pierwszy atak Ukraińców na wieś. Ustalili, że:
"[…] brało [w nim – przyp. red.] udział od 800 do 1000 ludzi, nie licząc wyczekującej hordy ‘rezunów’. Była to ogromna siła zorganizowana do pokonania naszej niewielkiej grupki obrońców. Zwyciężyliśmy siłą naszych zdecydowanych postaw, naszej wiary w dobro celu".
(…)
Umacnianie się samoobrony spowodowało, że niektórzy mieszkańcy Pańskiej Doliny, którzy uciekli do miast, zaczęli wracać do swoich gospodarstw. Niektórzy na stałe, inni po zaopatrzenie dla zabranych z sobą zwierząt gospodarczych. Wielu przyjeżdżało z bronią i już zostawało we wsi na stałe. Samoobrona w Pańskiej Dolinie przyjmowała do swoich szeregów także osoby zagrożone aresztowaniem albo wywózką do Niemiec.
W Pańskiej Dolinie ukrywała się grupa rodzin żydowskich licząca 60 osób. Związała się z wsią jesienią 1942 r. i sprawiała jej problemy. Grupa ta bowiem nie przejmowała się warunkiem konspiracji. Trudno było też jej członków ciągle trzymać w ukryciu. Ukraińcy zaś stale wysyłali do Niemców donosy informujące, że w Pańskiej Dolinie ukrywają się Żydzi. W końcu kreisleiter z Dubna przysłał do wsi oddział żandarmów, żeby sprawdzić te informacje. Na szczęście nie wysilali się oni zbytnio przy szukaniu Żydów.
Do wsi często wpadał także z obstawą gebietsleiter Schneider. Oficjalnie by sprawdzić, jak idą prace polowe. Spotykał się z nim Cybulski, który go odpowiednio podejmował i wręczał mu wałówkę. Niemcy przyjeżdżali tylko w dzień. Dowództwo samoobrony oświadczyło, że w nocy na możliwość prowokacji nikogo do wsi nie wpuści. Niemcy to uszanowali. W nocy z reguły nie podejmowali oni żadnych działań, chyba że zostali zaatakowani.
W ostatnich dniach lipca 1943 r. banderowcy przypuścili kolejny atak na Pańską Dolinę. Nie udało im się jednak zaskoczyć obrońców, którzy przywitali ich celnym ogniem. Banderowcom udało się podejść do jednej z placówek na 70 metrów, ale że była ona obsadzona przez najlepszych ludzi, to nie zdołali jej pokonać. Antoni Cybulski wspomina:
"Po przeszło godzinnym ataku przeciwnik się wycofał, pożegnany naszym kontratakiem. W czasie tego napadu na terenie placówki znajdowało się dużo naszych mieszkańców, którzy przyjechali całymi rodzinami na żniwa. Zjechało się też sporo uciekinierów z innych okolicznych wsi. Każdy chciał się zabezpieczyć w żywność na zimę. Na noc wszyscy schronili się jak zwykle w placówce. Po pierwszych nasilonych strzałach, zerwane ze snu kobiety zaczęły lamentować i płakać, stwarzając panikę. Kazaliśmy im skryć się w piwnicach, żeby uniknąć zamieszania. Po odparciu napadu i po zademonstrowaniu kontrataku całe bractwo uspokoiło się oraz nabrało do nas zaufania i pewności. Od tego przełomowego momentu zwiększył się napływ ludzi z miast do prac żniwnych, jak również ochotników do naszego oddziału".
Oddział samoobrony w związku ze ściąganiem do Pańskiej Doliny coraz większej liczby ludzi, którzy przyjeżdżali zbierać plony z pól oddalonych od wsi, musiał postarać się o oddział konny. Dziś można by powiedzieć o oddział szybkiego reagowania, który byłby w stanie przyjść z pomocą rolnikom zagrożonym napadem na polu. Wyposażony w konie wierzchowe oddział dokonywał rozpoznania i błyskawicznie był w stanie dotrzeć do najbardziej zagrożonego odcinka. Sformowano też w Pańskiej Dolinie grupę zwiadowców wysyłaną na ukraińskie wsie do zbierania informacji. Grupa dobrze władała językiem ukraińskim i podszywała się pod banderowców.
(…)
Dzięki zwiadowcom samoobrona wiedziała, że Ukraińcy czują przed Pańską Doliną respekt, oraz że przyjęta przez nich taktyka ruchomej obrony była najskuteczniejsza. Myliła ona także zwiad UPA, który nie potrafił ocenić prawidłowo sił samoobrony w Pańskiej Dolinie. Z ukraińskich raportów wynika, że oddział uzbrojonych Lachów w Pańskiej Dolinie liczył 600 osób.
Taką liczbę podał w raporcie z 30 listopada 1943 r. szef sztabu grupy "Bohun" – Dmytro Kazwan "Czernyk". Była to oczywiście bzdura.
W pierwszej dekadzie lipca 1943 r. wywiad placówki doniósł, że nocami w pobliskich wsiach ukraińskich jeżdżą duże grupy furmanek. Cała samoobrona została postawiona w stan pogotowia, ale atak banderowców nie nastąpił.
Dopiero 27 lipca o trzeciej nad ranem ruszyli. Sygnałem do ataku nie były teraz rakiety, ale wystrzały z działa i moździerza. Banderowcy ruszyli do strony południowo-zachodniej. Sądzili, że uda im się zaskoczyć obrońców. Ich nadzieje okazały się jednak płonne.
(…)
W tym czasie w Pańskiej Dolinie nocowało około pięciuset ludzi. Oddział samoobrony został zwiększony do sześćdziesięciu osób. Dysponował on, jak wspomina Cybulski, pokaźną siłą ogniową. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że UPA nie odpuści i będzie chciała zniszczyć Pańską Dolinę.
(…)
Powyższe fragmenty pochodzą z książki Marka A. Koprowskiego "Mord na Wołyniu. Przemilczane ludobójstwo na Polakach", która ukazała się nakładem wyd. Replika.
Marek A. Koprowski - pisarz, dziennikarz, reporter, od ponad 20 lat zajmujący się problematyką wschodnią i losami Polaków na Wschodzie. Jako wysłannik kilku pism odbył ponad 120 podróży – od Brześcia po Sachalin i Kamczatkę, odwiedzając wszystkie kraje na postsowieckim obszarze. Za serię książek pod wspólnym tytułem "Wołyń" otrzymał Nagrodę im. Oskara Haleckiego w kategorii "Najlepsza książka popularnonaukowa poświęcona historii Polski w XX wieku". Jest też laureatem nagrody "Polcul – Jerzy Boniecki Foundation" za działalność na rzecz utrzymania kultury polskiej na Wschodzie.
WP Książki na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski