Wołyń we krwi. Brutalna prawda na temat przerażającej rzezi
Wołyń we krwi. Brutalna prawda na temat przerażającej rzezi
"Jaja wielkanocne malowane krwią Polaków"
11 lipca 1943 roku, na Wołyniu doszło do kulminacji masowych mordów Polaków, którzy zginęli z rąk ukraińskich nacjonalistów. Tylko w ciągu tego jednego dnia, w pamiętną "krwawą niedzielę", wymordowano równocześnie Polaków w 99 miejscowościach. W kolejnych dniach masakry były kontynuowane.
Na uśpione niedzielnym odpoczynkiem w pierwszych dniach żniw polskie wsie i chutory, na wiernych zgromadzonych w katolickich świątyniach spadły pociski, granaty, butelki z zapaloną benzyną, ostrza wideł, kos, noży, siekier i pogrzebaczy. Nie było obrońców, bowiem w wielu miejscowościach pozostały w większości kobiety i dzieci...
W poruszającym "Wołyniu we krwi 1943" Joanny Wieliczki-Szarkowej (Wydawnictwo AA), książce poświęconej masakrze i konfliktowi polsko-ukraińskiemu, autorka opisuje wydarzenia sprzed 70 lat. Więcej szczegółów oraz wstrząsających fragmentów i archiwalnych fotografii z książki na kolejnych stronach.
*UWAGA! Materiał zawiera drastyczne opisy zbrodni oraz fotografie!*
Cel: wymordować Polaków
Od lutego 1943 do 1945 roku Ukraińcy zaatakowali łącznie prawie pięć tysięcy miejscowości. Liczbę ofiar na samym Wołyniu szacuje się na około 60 tysięcy, a jeżeli dołączyć do tego zbrodnie także w Małopolsce Wschodniej i w Lubelskiem - 120 tysięcy.
Sprawcy zbrodni wołyńskiej to Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów - frakcja Stepana Bandery, podporządkowana jej Ukraińska Powstańcza Armia oraz ludność ukraińska uczestnicząca w mordach swoich polskich sąsiadów. OUN-UPA nazywała swoje działania "antypolską akcją". To określenie ukrywało zamiar, jakim było wymordowanie i wypędzenie Polaków.
Pierwszy masowy mord na ludności polskiej na Wołyniu został dokonany 9 lutego 1943 we wsi Parośla I w powiecie sarneńskim. Wczesnym rankiem, we wtorek, 9 lutego 1943 roku, "zbudzono nas głośnym i natarczywym łomotaniem w drzwi. Wyrwany ze snu ojciec podszedł do okna i po powrocie do sypialni powiedział do mamy, że stoi tam duża grupa uzbrojonych mężczyzn. Wtedy zerwaliśmy się wszyscy na równe nogi" - zapamiętał tamten dzień 12-letni wtedy Witold Kołodyński cytowany w "Wołyniu we krwi".
Masakra oczami dzieci
"Do każdego domu weszło po kilku uzbrojonych mężczyzn przedstawiających się jako partyzanci sowieccy" - pisze autorka książki. Dalej Kołodyński wspomina, że mieszkańców położono na ziemi i związano, a następnie zakatowano siekierami...
Tego dnia zamordowano 149 Polaków i 6 Rosjan. Rzeź przeżyło 12 ciężko rannych osób, głównie dzieci, w tym 12-letni Witold i jego 9-letnia siostra Teresa: "Byliśmy bardzo zziębnięci, zdrętwiali, zalani krwią. Lila wstała i pomogła wstać mnie. Widok, którym naszym oczom ukazał się, był straszny. Nie do objęcia umysłem ludzkim, tym bardziej umysłem dziecięcym.
Rodzice mieli głowy rozrąbane na pół. Mamy długi warkocz był odcięty. W głowie ojca pozostawiona siekiera, co oznaczałoby, że słyszane przeze mnie jęki wydawał ojciec, którego dobito. W kołysce najmłodsza Bogusia, w wieku, 1,5 roku, uderzona była siekierą w czoło. Przez dłuższy czas była w konwulsjach, które miotały kołyską. Lila wzięła ją na ręce i po chwili Bogusia zakończyła życie".
Polacy byli nieświadomi nadchodzącej tragedii
"Jesienią 1942 roku na Wołyniu zaczęło dochodzić do coraz częstszych, choć jeszcze pojedynczych mordów na Polakach, dokonywanych przez nacjonalistów, którzy też nasilili w tym czasie antypolską propagandę wśród ukraińskiej ludności. Działacze OUN uświadamiali chłopom, że bez pozbycia się Polaków z tej ziemi nigdy nie powstanie samosijna Ukraina" - pisze autorka książki "Wołyń we krwi". I dalej:
"W 1942 roku pojedyncze napady zdarzyły się w prawie wszystkich powiatach Wołynia. Jak podaje Ewa Siemaszko, zamordowano w nich 300 osób. Mimo powtarzających się zbrodni, mieszkający na Wołyniu Polacy nie zdawali sobie sprawy z istniejącego zagrożenia i nadchodzącej tragedii. Często wiadomości o napadach traktowali z niedowierzaniem i tłumaczyli je osobistymi porachunkami. Nie dawali też do końca wiary ostrzeżeniom zaprzyjaźnionych Ukraińców".
Likwidacja polskiej mniejszości
"Tragedia mieszkańców Parośli wstrząsnęła okolicznymi Polakami i skłoniła ich do organizowania samoobrony lub przynajmniej wystawiania wart, które ostrzegały w razie niebezpieczeństwa. Te działania jednak okazywały się daleko nieskuteczne wobec przybierającej na sile "antypolskiej akcji" (takiego określenia używano w ukraińskich dokumentach), czyli ludobójstwa dokonywanego przez ukraińskich nacjonalistów na polskich współmieszkańcach na Wołyniu. Jeden z dowódców UPA stwierdził:
"Z dniem 1 marca 1943 roku przystępujemy do powstania zbrojnego. Jest to działanie wojskowe i jako takie skierowane jest przeciw okupantowi. Obecny jednak okupant jest przejściowym, nie należy więc tracić sił w walce z nim. Właściwy okupant to ten, który nadchodzi. Jeśli chodzi o sprawę polską, to nie jest to zagadnienie wojskowe, tylko mniejszościowe. Rozwiążemy je tak, jak Hitler sprawę żydowską. Chyba, że usuną się sami".
Warty i nocne patrole
"W marcu 1943 roku najwięcej napadów było w powiatach kostopolskim, sarneńskim i sąsiadującej z nimi gminie Silno powiatu łuckiego. W liczącej 55 zagród, położnej w gminie Berezne w powiecie kostopolskim kolonii Lipniki, zamieszkanej w większości przez potomków szlachty zagrodowej, po wiadomościach o okolicznych napadach, w styczniu 1943 roku Marek Słowiński zorganizował Komitet Samoobrony. Należało do niego 21 mężczyzn, którzy uzbrojeni w drągi oraz widły pełnili warty i nocne patrole. Z powodu zagrożenia, do Lipnik zaczęli też chronić się Polacy z sąsiednich kolonii polskich. [...]
W nocy z 18 na 19 marca samoobrona z Lipnik schwytała jednego byłego policjanta ukraińskiego, który z dwoma innymi bojówkarzami próbował podpalić zabudowania kolonii. Wydany Niemcom, został powieszony. Tydzień później, w nocy z 26 na 27 marca upowcy wspierani przez chłopów z gminy Berezne, uzbrojonych w widły i siekiery, napadli na Lipniki, w których razem z uciekinierami z innych wiosek znajdowało się ponad 700 osób" - czytamy dalej w "Wołyniu we krwi".
"Mordowano ich strasznie"
"Wieś okrążono, rozpoczęła się straszna strzelanina, pociski zapalające leciały jak gwiazdy. Drewniane zabudowania kryte słomianymi strzechami płonęły. Skąpa samoobrona zdawała sobie sprawę, że wsi obronić się nie da. [...] Ludzie zaczęli uciekać w różnych kierunkach. Mordowano ich strasznie. Ginęli od kul, bagnetów, siekier, w płomieniach płonących domów, do których wrzucano ludzi przez okna, w studniach. Zamordowano łącznie 182 osoby. [...]
Zginęła [moja] siostra, a mój dwuipółletni syn, którego niosła, płakał, że boli go rączka. Rozejrzałam się za nim i w kierunku wsi. W tym momencie kula przeszyła mi głowę. Straciłam wzrok. Słyszałam jednak wołające o pomoc dziecko. Położyłam więc młodszego siedmiomiesięcznego syna między pomordowanymi, a sama poszłam i zabrałam z rąk nieżyjącej siostry Zosi starszego, który, jak się okazało, był dwukrotnie ranny w rączkę.
Następnie wróciłam z nim, czołgając się przez trupy i wyczuwając kilkakrotnie granaty, które nie eksplodowały, do młodszego. [...] Miałam nie tylko przestrzeloną głowę i nic nie widziałam, ale również draśniętą czaszkę i osiemnaście dziur w chustce, którą miałam na głowie" - wspominała Ewelina z Bagińskich Hajdamowicz.
"Jaja wielkanocne malowane krwią Polaków"
W kwietniu 1943 roku kontynuowano mordowanie. Przykładowo, w Klesowie w powiecie sarneńskim, upowcy otoczyli pastwiska koło osady, gdzie wypasano wszystkie krowy i "bagnetami oraz nożami wymordowali co najmniej dziesięcioro dzieci pilnujących bydła. Zwierzęta zabrano".
Przed świętami Zmartwychwstania Pańskiego Ukraińcy zapowiedzieli "jaja wielkanocne malowane krwią Polaków" i swoją zapowiedź spełnili m.in. w Janowej Dolinie w powiecie kostopolskim. W latach 30. XX wieku powstało tutaj nowoczesne osiedle robotnicze dla pracowników Państwowych Kamieniołomów Bazaltu (imponująca ściana kamieniołomu na zdj.). Osada była zelektryfikowana, skanalizowana i z wodociągiem.
"Na początku 1943 roku było w osadzie co najmniej trzy tysiące ludzi" - czytamy w "Wołyniu we krwi" - "Z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek (z 22 na 23 kwietnia 1943 roku), o północy, zebrane wokół Janowej Doliny oddziały UPA oraz okoliczna ukraińska ludność, głównie ze Złaźna, w tym kobiety i dzieci, zaatakowali śpiących lub kładących się do snu mieszkańców osiedla".
Krwawa noc w Janowej Dolinie
"W czasie, gdy domy były podpalane butelkami z naftą i benzyną, żagwiami lub granatami, upowcy strzelali do uciekających z pożaru ludzi. Zabijano także siekierami, rannych i zabitych wrzucano do ognia. Bazaltowe piwnice, w których napadnięci próbowali się ukryć, okazały się pułapkami. Ofiary ginęły w nich uduszone dymem lub zaczadzone.
Bestialsko, siekierami, zamordowano personel medyczny szpitala: 50-letniego lekarza Aleksandra Bakinowskiego i jego o pięć lat starszą żonę Elżbietę oraz 21-letniego studenta medycyny Jana Borysowicza. Budynek lecznicy, z którego wyprowadzono chorych Ukraińców, podpalono z pozostawionymi w nim Polakami (niektórzy zostali wyciągnięci i zabici).
W czasie krwawej nocy w Janowej Dolinie zginęło 600 Polaków i spłonęło sto domów. Niemcy rozdali broń niektórym mieszkańcom, którzy zabili potem w odwecie za masakrę pięcioro Ukraińców i dwoje Rosjan, wziętych przez pomyłkę za Ukraińców" - pisze w książce Joanna Wieliczka-Szarkowa.
Mordowanie według schematu
"Prawie każdy napad ukraińskich nacjonalistów (szczególnie na większe wsie, kolonie czy inne miejscowości) przebiegał według podobnego scenariusza. Zaczynał się o takiej porze, aby jak najwięcej mieszkańców było w domach lub obejściach. Najczęściej w nocy, o świcie lub za dnia, kiedy zagrożeni napadem powracali z kryjówek do wsi.
Często uciekano się do podstępu: gromadzono ludzi w szkole niby na zebranie, podawano się za sowieckich partyzantów, dawano gwarancje bezpieczeństwa, by uśpić czujność przyszłych ofi ar i nie pozwolić im na ukrycie się lub ucieczkę. Wybraną miejscowość najpierw otaczano kordonem, który miał zatrzymać wszystkich próbujących wydostać się z pułapki.
Członkowie bojówek OUN i oddziałów UPA byli przeważnie umundurowani (w mundury innych armii lub policji ukraińskiej) i uzbrojeni w broń palną".
Kaleczenie i bestialskie mordowanie dzieci
"Jednak w większości napadów co najmniej połowę napastników stanowiła miejscowa ludność ukraińska tzw. czerń lub siekiernicy (także kobiety i wyrostki))
uzbrojona w kosy, widły, siekiery, noże, młoty, kije i inne prymitywne narzędzia zbrodni. Zabudowania najczęściej plądrowano, rabowano i podpalano, a Polaków, bez względu na płeć i wiek, mordowano w wyjątkowo okrutny, bestialski sposób" - pisze autorka i cytuje drastyczną notatkę Polskiego Komitetu Opiekuńczego we Lwowie z 30 września 1943 roku, sporządzoną na postawie relacji świadków:
"w jednej z wiosek blisko Krzemieńca małym dzieciom przed mordowaniem ich wykłuwano oczy, wyrywano ręce, nogi i języki. Tak umęczone przebijano widłami. Starszym nabijano w ręce szpilki i torturowano potwornie. Zanotowano fakty przerzynania w pół i głów od ucha do ucha. Przy tem urągano: Masz Polskę od morza do morza".
Mieszkańców spędzano niejednokrotnie do stodoły, kuźni czy innego budynku, w którym następnie palono ich żywcem. Uciekinierów i osoby, które ukrywały się po polach wyłapywano i bezlitośnie mordowano. Według obliczeń Władysława i Ewy Siemiaszków, tylko od lutego do końca czerwca 1943 roku zginęło 9 tysięcy Polaków. Ale apogeum rzezi miało dopiero nadejść...
Krwawa niedziela
Szczególne nasilenie zbrodni nastąpiło w lipcu 1943 roku. Zamordowano wówczas ok. 10 - 11 tysięcy Polaków. 11 i 12 lipca UPA dokonała skoordynowanego ataku na Polaków w 150 miejscowościach. Wykorzystano fakt gromadzenia się w niedzielę 11 lipca ludzi w kościołach. Doszło do mordów w świątyniach m.in. w Porycku (dziś Pawliwka) i Kisielinie. Około 50 kościołów katolickich na Wołyniu zostało spalonych i zburzonych.
"W Gurowie z 480 Polaków ocalało tylko 70, w Porycku wymordowano prawie całą ludność polską - ponad 200 osób; w kolonii Orzeszyn z 340 mieszkańców zginęło 270 Polaków; we wsi Sądowa spośród 600 Polaków przeżyło tylko 20; w kolonii Zagaje z 350 Polaków życie ocaliło tylko kilkunastu. Wsie i osady polskie ograbiono i spalono" - relacjonuje autorka "Wołynia we krwi".
Rzeź w czasie mszy świętej
W Porycku bandyci wtargnęli do kościoła w czasie mszy św. o godz. 11. Kościół został okrążony. Z karabinu maszynowego ostrzelano główne wejście i okna. Tych, którym udało się wydostać, zabijano po wybiegnięciu z budynku. Następnie dwóch Ukraińców, chodząc wzdłuż ławek, wystrzelało ludzi siedzących wciąż w środku:
"W kościele byłam z siostrą [...]. Jak usłyszałam, że mordercy chodzą po kościele i mówią: "o toj jeszcze żywyj", to szybko złapałam jakąś czapkę umoczoną w ciepłej lepkiej krwi i potarłam nią twarz sobie i siostrze, udawałyśmy zabitych. [...] Ukraińcy krzyczeli "wychadi chto żywyj", a wychodzących zabijali w drzwiach [...], usiłowano kościół wysadzić w powietrze, ale poczuliśmy tylko okropny wstrząs i wszystko ucichło" - wspominała napad Jadwiga Krajewska.
"W Porycku zginęły 222 osoby, około sto z nich zostało pochowanych w wielkim dole wykopanym przy dzwonnicy. W 60. rocznicę mordu odsłonięto w miasteczku pomnik upamiętniający ofiary UPA" - pisze Wieliczka-Szarkowa.
Kolejne dni rzezi
Następnego dnia po krwawej niedzieli, 12 lipca 1943 roku, na Wołyniu mordowano Polaków "w 50 miejscowościach powiatów horochowskiego, włodzimierskiego i zdołbunowskiego. W położonej w tym ostatnim powiecie Hucie Majdańskiej zginęły 184 osoby (w tym jedna Ukrainka), mimo że od wiosny 1943 roku mieszkańcy tej wsi w zamian za gwarancję bezpieczeństwa (zawarto nawet umowę na piśmie) obiecali, że nie wyjadą do miasta i będą wspomagać UPA. Przez kilka miesięcy dostarczali upowcom żywność, konie, furmanki, deski na budowę schronów, a także siłę roboczą.
Rzezie trwały także przez następne dni. 13 i 14 lipca napadnięto 19 miejscowości powiatów horochowskiego i włodzimierskiego, 14 i 15 lipca osiem miejscowości powiatu krzemienieckiego. 15 i 16 lipca fala zbrodni znów wezbrała w powiatach horochowskim i włodzimierskim, w których zaatakowano 29 miejscowości. Od 16 do 18 lipca UPA zlikwidowała całkowicie 33 wsie i kolonie polskie w powiecie kostopolskim i sarneńskim wokół Huty Stepańskiej. A 30 i 31 lipca uderzyła na 22 miejscowości i Włodzimierzec).
Łącznie we wszystkich napadach lipcowych zostało zamordowanych co najmniej 10,5 tysiąca Polaków, w co najmniej 520 miejscowościach, czyli więcej niż w czasie całego pierwszego półrocza 1943".
Zbrodnie, ofiary i odwet
Zbrodni na Polakach dokonano w 1865 miejscach na Wołyniu. Niejednokrotnie dokonywane były one z niebywałym okrucieństwem - ludzi palono żywcem, wrzucano do studni, używano siekier i wideł, wymyślnie torturowano ofiary przed śmiercią, a także gwałcono kobiety.
Z rąk nacjonalistów ukraińskich ginęły także rodziny polsko-ukraińskie, Ukraińcy odmawiający wzięcia udziału w zbrodniczej akcji oraz ratujący Polaków. "Kresowa Księga Sprawiedliwych" (wyd. IPN) opracowana przez Romualda Niedzielkę podaje, że Ukraińcy uratowali 2527 Polaków. Za tę pomoc 384 Ukraińców zapłaciło życiem.
Według szacunków polskich historyków ukraińscy nacjonaliści zamordowali około 100 tysięcy Polaków. 40-60 tysięcy zginęło na Wołyniu, 20-40 tys. w Galicji Wschodniej, co najmniej 4 tysiące na terenie dzisiejszej Polski.
Terror UPA spowodował, że setki tysięcy Polaków opuściły swoje domy, uciekając do centralnej Polski. Zbrodnia wołyńska spowodowała polski odwet, w wyniku którego zginęło ok 10-12 tys. Ukraińców, w tym 3-5 tys. na Wołyniu i w Galicji Wschodniej.
Oprac. GW/ksiazki.wp.pl na podst. książki "Wołyń we krwi 1943" Joanny Wieliczki-Szarkowej (Wyd. AA).