Armada, wydanie zbiorcze, tom 1 – recenzja komiksu wydawnictwa Egmont
Egmont atakuje kolejnym wznowieniem klasycznego tytułu ze swojego przepastnego portfolio. Tym razem padło na "Armadę", która doczekała się pierwszego wydania zbiorczego. Jeśli jesteście fanami space opery, to nie mogliście lepiej trafić.
"Armanda" to seria tworzona przez Jeana-Davida Morvana oraz Philippe'a Bucheta od 1988 r. W Polsce zadebiutowała w 2000 r. i doczekała się jak na razie 20 albumów. Ostatni ("Aktualizacje") miał premierę rok temu, ale niektóre starsze od dawna są wyprzedane, więc decyzja o wznowieniu cyklu w postaci integrali wydaje się logicznym posunięciem.
Bohaterką jest dziewczynka imieniem Navis – jedyna przedstawicielka gatunku ludzkiego, która w niezwykłych okolicznościach trafia do tytułowej Armady. To konwój złożony z tysięcy statków przemierzających przestrzeń kosmiczną w poszukiwaniu nowych planet i nieznanych form życia.
Po "Armadę" sięgnąłem zachęcony super entuzjastycznymi recenzjami Józka Śliwińskiego, który na Instagramie "Komiksowy pamiętnik" (polecam śledzić, najlepszy polski profil o tej tematyce) wielokrotnie wymieniał ją wśród swoich ulubionych serii.
ZOBACZ TEŻ: Komiks - renesans gatunku
I prawdę mówiąc, początkowo nie byłem specjalnie zachwycony. Od "Armady" odrzucały mnie płaskie, pstrokate kolory, rysunki niebezpiecznie ocierające się o kicz i seksualizacja głównej bohaterki. Ale im dalej, tym kreska Bucheta stawała się coraz bardziej zniuansowana (a może przestałem zwracać na nią uwagę?), Navis ubrana, a historia nabierała tempa. Koniec końców 204-stronicowy tom połknąłem na jedno posiedzenie.
To przede wszystkim zasługa genialnego w swojej prostocie pomysłu, sprawiającego, że ani przez chwilę nie czułem nudy. Akcja poszczególnych albumów rozgrywa się bowiem w większości przypadków na różnych planetach, a to z kolei pozwala Morvanowi sięgać po coraz to inne konwencje i gatunki.
Miejsca akcji zmieniają się jak w kalejdoskopie, pojawiają się kolejne rasy, do historii wkradają się zakulisowe polityczne intrygi i spiski, a całość napędzają pełne humoru dialogi oraz świetnie napisane postacie, do których bardzo łatwo się przywiązać.
Choć styl Bucheta początkowo mnie nie kupił, to nie sposób odmówić mu ogromnej wyobraźni w kreowaniu niezwykle złożonego i bogatego w detale uniwersum, w którym odbijają się stare jak świat dylematy i problemy. Jeśli szukacie lekkiej, niezobowiązującej rozrywki, a przy okazji jesteście fanami space opery, to nie mogliście lepiej trafić.
Pierwszy integral "Armady" zbiera cztery albumy - "Ogień i popiół", "Kolekcjoner", "W trybach rewolucji" i "Talizman demonów". Kolejny tom już w przygotowaniu.