11 milionów obywateli podlega weryfikacji. Wszystko pod szyldem sprawdzania pedofilów
Skąd bierze się coraz większy strach Brytyjczyków przed pedofilią, przemocą na ulicach, utratą domu? Dariusz Rosiak wziął na warsztat brytyjskie społeczeństwo. Publikujemy fragment jego najnowszej książki "Oblicza Wielkiej Brytanii. Skąd się wziął Brexit i inne historie o wyspiarzach".
Od 2011 roku osoby pracujące z dziećmi w Wielkiej Brytanii są weryfikowane przez specjalną komisję państwową Criminal Records Bureau (Biuro Danych Kryminalnych). CRB sprawdza przeszłość każdego, kto ma kontakt z dziećmi, i zakazuje pracy osobom podejrzanym o nadużycia.
Na pozór wydaje się to normalną procedurą ochrony dzieci przed przestępcami seksualnymi. Frank Furedi, autor między innymi książki o znamiennym tytule "Paranoid Parenting" [Paranoiczne rodzicielstwo], wyjaśnił mi, że te przepisy wykraczają znacznie poza sprawy bezpieczeństwa dzieci:
– Praktyka wygląda tak, że ponad jedenaście milionów Brytyjczyków, czyli jedna trzecia osób pracujących w tym kraju, podlega weryfikacji CRB. Pod szyldem systemu sprawdzania pedofilów i innych przestępców stworzyliśmy świat, w którym zanika podstawowa zasada zaufania między dorosłymi a dziećmi. Wychowywanie w normalny sposób staje się niemal niemożliwe. Dorośli wystrzegają się kontaktu z dziećmi w obawie, że inni dorośli oskarżą ich o nadużycia, a dzieci nie oczekują, że dorośli będą je wychowywać. Uważam, że najlepszą ochroną mojego dziecka przed przestępcami byliby dorośli biorący odpowiedzialność za najmłodszych, to znaczy używający rodzicielskiej intuicji i zdrowego rozsądku, reagujący, gdy ktoś zachowuje się dziwnie czy podejrzanie.
Furedi ilustruje swoje słowa przykładem:
– Gdy prowadzę swoje dziecko na trening piłkarski, to nikt mnie jeszcze nie sprawdza, ale gdy chciałbym wziąć na ten sam trening dzieci sąsiadów, to moim obowiązkiem jest poddać się policyjnej weryfikacji. Oczywiście wielu rodziców nie będzie sobie zawracało głowy i zrezygnuje z odprowadzania dzieci sąsiadów. Ci zaczną się zastanawiać: dlaczego ten facet nie chce się poddać weryfikacji, może jest pedofilem? Powstaje atmosfera strachu, w której normalne zachowania wydają się podejrzane.
Ośmioletnia córka moich znajomych poszła bawić się z koleżanką do jej domu. Po dziesięciu minutach matka tej koleżanki staje w drzwiach i mówi: "Dzień dobry, przyszłam się przedstawić, bo się jeszcze nie znamy". I wyciąga papiery weryfikacyjne CRB swoje i swojego męża. Pokazuje je i odchodzi. Moja znajoma twierdzi, że do dziś nie zna jej imienia, ale wie, że sąsiadka została zweryfikowana przez policję.
Zobacz też: Wyrok ws. księdza pedofila. Mocny komentarz Włodzimierza Czarzastego
W Wielkiej Brytanii w większości szkół rodzic nie zostanie wpuszczony na uczniowską dyskotekę, żeby popilnować dzieci, jeśli wcześniej nie podda się weryfikacji. Dochodzi do takich absurdów, że jeśli ktoś chciałby zrobić kanapki na zabawę czy wycieczkę, to też musi być sprawdzony. Niedawno rozmawiałem z kimś, kto czyta kazania na mszach dla dzieci, i on też poszedł się zweryfikować na policję.
– Ksiądz mu kazał?
– Sam poszedł, bo pomyślał, że lepiej się zweryfikować. Ludzie czują presję, gęstniejącą atmosferę, w której przesłanie jest proste: albo zdobędziesz pozwolenie z policji na przebywanie w otoczeniu dzieci, albo nie masz prawa z nimi być. Zasada domniemania niewinności została zastąpiona inną zasadą: jesteś winny, dopóki nie udowodnisz, że jest inaczej.
Proces, o którym mówił mi Frank Furedi, trwa od dawna, ale przybiera na sile od 2002 roku, kiedy w miejscowości Soham w bestialski sposób zabito dwie dziesięcioletnie dziewczynki: Holly Marie Wells i Jessicę Aimee Chapman. W sądzie okazało się, że sprawca pracował z dziećmi, mimo że wcześniej był podejrzany o przestępstwa na tle seksualnym.
To była wstrząsająca zbrodnia, jednak w jej wyniku doszło do czegoś, co niektórzy Brytyjczycy nazwali zinstytucjonalizowaniem histerii. Gazety bulwarowe zaczęły domagać się publikowania list pedofilów, a CRB stało się jednym z naczelnych organów ogarniającej brytyjskich rodziców kultury strachu. Każde zaostrzenie prawa, które miałoby rzekomo chronić dzieci przed pedofilami, mogło liczyć na pełne poparcie polityków i mediów, zwłaszcza bulwarowych. Gdy w grę wchodziło bezpieczeństwo dzieci, można było wprowadzić najsurowsze prawa praktycznie bez sprzeciwu opozycji.
Te histeryczne reakcje wystąpiły w państwie uznawanym za ojczyznę wolności osobistej. Na początku XXI wieku propozycja obowiązkowego posiadania dowodów osobistych spotykała się z gwałtownym protestem praktycznie wszystkich partii i groziła upadkiem rządu.
W 2011 roku władze odstąpiły od pomysłu i do dziś żaden Brytyjczyk nie ma obowiązku noszenia przy sobie dokumentu tożsamości, a policjant nie ma prawa kontrolować ludzi bez wyraźnego powodu. W tym samym czasie w Wielkiej Brytanii wprowadzono jedne z najbardziej drakońskich na świecie przepisów dotyczących przetrzymywania podejrzanych bez wyroku, kamery kontrolują właściwie całą sferę publiczną w kraju, władze potrafią odtworzyć szlak przebyty przez każdego pasażera metra w Londynie na podstawie zapisów w jego karnecie. Powstał także iście orwellowski system kontrolowania zachowań dorosłych wobec dzieci.
Pytam Franka Furediego, jak do tego doszło.
– Moim zdaniem gdzieś na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych przestaliśmy uznawać wszystkie dzieci za nasze, a co gorsza, przestaliśmy uważać innych rodziców za sojuszników w wychowaniu naszych dzieci. Dorośli są dziś traktowani jako zagrożenie. Stopniowo pozbawialiśmy ich odpowiedzialności za wychowanie, wprowadzając formalne i nieformalne reguły, które wpływały na zachowania dorosłych wobec dzieci. Na przykład jeszcze piętnaście lat temu naturalnym odruchem przedszkolanki na widok płaczącego dziecka było przytulenie go czy pogłaskanie. Teraz nauczyciele boją się to zrobić.
Niektórzy boją się nawet posmarować twarz czy szyję dziecka kremem przeciwsłonecznym. Nauczycielom w przedszkolu nie wolno w pojedynkę wyprowadzać dzieci do toalety. Muszą to robić dwójkami, żeby jeden kontrolował drugiego. Skutkiem tego wszystkiego nie jest żaden wzrost bezpieczeństwa dzieci, tylko zniesienie odpowiedzialności dorosłych za jakość kontaktów z dzieckiem.
W Wielkiej Brytanii dorośli po prostu nie uważają za swój obowiązek pomagania dzieciom albo upominania ich. Zamiast okazywania emocji, na przykład przytulenia płaczącego dziecka, mamy coś w rodzaju kontraktu: dorosły wypełnia zapisaną procedurę, a jeśli po jej zastosowaniu dziecko dalej płacze, to niech płacze. Powstaje dystans między dorosłymi a dziećmi, którego nie da się potem pokonać. Zresztą bezpośrednimi skutkami takiej postawy dorosłych są niebywała agresja, brak manier i chamstwo najmłodszych Brytyjczyków.
Wiele dzieci wychowuje się bez znajomości norm społecznych. W tym kraju małoletni dokonują najwięcej napadów w Europie. Tak się składa, że przodujemy również w liczbie młodocianych narkomanów i alkoholików. Na ulicach brytyjskich miast mamy hordy uzbrojonych w noże nastolatków siejących postrach, a obok urzędników państwowych, którzy dyktują dorosłym niemal każdy krok w postępowaniu z młodocianymi. Państwo podważa autorytet rodziców i uznaje strach za normę określającą stosunki między pokoleniami.
_**Książka dostępna w księgarniach od 21 listopada 2018 roku.**_