"Żółte ślepia": Nie straszny nam ni demon, ni Niemiec [RECENZJA]
Kolejne strony najnowszej książki Marcina Mortki pochłania się wprawdzie w błyskawicznym tempie, ale nie zmienia to faktu, że "Żółte ślepia" to dość przeciętna powieść fantasy.
Już samo uczynienie głównym bohaterem obdarzonego zarówno ogromną siłą, jak i tajemną wiedzą doradcy Bolesława Chrobrego, który – w odróżnieniu od władcy – nie przyjął nowej wiary, otworzyło autorowi pole do sięgnięcia pełnymi garściami po stwory rodem ze słowiańskich wierzeń. I tak na kartach "Żółtych ślepiów" spotkamy wilkołaka, domowika, brzeginkę czy stolemy, a bez wątpienia także sam Medvid nie jest zwyczajnym człowiekiem.
Obiecujący jest też początek całej tej historii. Otóż pewnej nocy w tajemniczych okolicznościach znika z Gniezna książę z całym swym dworem. Ściągnięty tam złymi przeczuciami Medvid nie spotyka na miejscu ani żywego ducha, ale nie znajduje też żadnych trupów. Niestety nie ma też pojęcia, kto zostawił na błocie dziwne, trójpalczaste ślady, przypominające ptasie, lecz wielkości ludzkiej stopy. Oczywiście nie oznacza to, że główny bohater nie podejmie próby odszukania Bolesława. Wkrótce możemy się też przekonać, że Medvidem kieruje nie tylko wierność władcy, lecz również miłość do pięknej Hajny, która zniknęła wraz z księciem.
Skoro główny bohater nie wie, gdzie szukać zaginionych, to łatwo się domyślić, że będzie potrzebował wsparcia ze strony innych osób. Trzeba jednak przyznać, że Marcin Mortka zadbał, żeby drużyna wyruszająca na poszukiwania zaginionych była złożona z barwnych postaci. I tak, wkrótce razem z Medvidem wędrują: piękna wiedźma Gosława, pewien Niemiec, do niedawna będący wiernym pomocnikiem biskupa Berwida, i skrzat, z którego tylko na pozór nie ma żadnego pożytku. A jak przystało na powieść fantasy, czeka na nich wiele niebezpieczeństw i wszelakich przygód, zanim wreszcie dojdzie do dramatycznej walki o uwolnienia Bolesława i jego ludzi.
Nie ulega wątpliwości, że "Żółte ślepia" może być całkiem przyjemną lekturą dla fanów gatunku, ale nakreślonemu w powieści obrazowi świata zwyczajnie brakuje głębi. Cóż z tego, że akcja rozgrywa się w czasach Bolesława Chrobrego, jeśli bez wielkiej różnicy dla całej fabuły można by zmienić imię władcy na przykład na Mieszka I (oczywiście dopasowując do tego miana kilku innych postaci historycznych jak choćby margrabia Gero). Owszem, można bez problemu zaakceptować, że autor nie chciał koncentrować się na zmaganiach chrześcijaństwa ze zwolennikami dawnych wierzeń i wolał opowiedzieć o walkach w ramach tego ostatniego obozu.
Niestety opis krainy zamieszkiwanej przez nawie, upiory i inne przerażające stwory mógłby być zdecydowanie bardziej plastyczny i barwny, a przebieg finałowego starcia również nie wywiera aż tak wielkiego wrażenia. Wszystko to sprawia, że powieść Marcina Mortki równie szybko się czyta, co zapomina.
Ocena: 6/10