Trwa ładowanie...
recenzja
17-04-2012 12:05

Z jednej sztancy

Z jednej sztancyŹródło: "__wlasne
d1d5r7b
d1d5r7b

W 1997 roku ukazała się pierwsza książka Kathy Reichs o przygodach antropolożki sądowej, Temperance Brennan. Druga pojawiła się na półkach księgarskich w 1999 roku i od tej pory, regularnie, co rok, autorka raczy nas kolejnymi tomami cyklu. Nakładem oficyny Sonia Draga wydano właśnie czternastą jego odsłonę, zatytułowaną Z krwi i kości. Jak wynika z wywiadu z Kathy Reichs, za każdym razem, kiedy autorka przystępowała do prac nad nową książką o Tempe Brennan, jej przyjaciel, będący fanem sportów motorowych, zapewniał, że NASCAR może stanowić idealne tło historii. I tak, jak Sienkiewicz napisał * Pana Wołodyjowskiego* uśmiercając głównego bohatera, by czytelniczki przestały słać listy z rozlicznymi pytaniami co tam u pana Michała, tak Amerykanka postanowiła pewnie, dla świętego spokoju, akcję kolejnego tomu osadzić wokół owych wyścigów. O ile
jednak w przypadku polskiego pisarza to pragnienie spokoju zaowocowało najgorszą częścią Trylogii, tak u Reichs widzę niemały potencjał na osiągnięcie kolejnego dna w następnych odsłonach cyklu, przeto Z krwi i kości, na wszelki wypadek, najgorszą nie nazwę.

Widać, że autorka mocno się do tematu przygotowała – rozmawiała z niejakim Jimmym Johnsonem, oglądała wyścigi All-Star Race i Coca-Cola 600, poznała właścicieli i menedżerów toru, szefów ekip technicznych i, jak sama wspomina, zwiedziła niemal każdy kąt toru Charlotte Motor Speedway. Ponieważ przed napisaniem książki miała jedynie szczątkową wiedzę na temat wyścigów, poszerzywszy swoje horyzonty, do pisania przystąpiła z gorliwością i zapałem neofity. Co krok natkniemy się w powieści na wykłady o NASCAR, do których przyczynkiem jest, z pozoru niewinne, pytanie interlokutora Tempe, czy artykuł w gazecie. Nawet refleksja nad własnym miastem jest dla bohaterki dobrym powodem do rozpoczęcia wywodów o wyścigach: „Moje miasto to autentyczne mekka fanów wyścigów NASCAR. Spytacie pewnie: dlaczego Charlotte?”, po czym następuje zbiorek akapitów rodem z folderów promocyjnych, jakie, zapewne, można sobie kupić w sklepie z pamiątkami przy torze. Fragmenty te wstawione są do fabuły bez dbania o jakąkolwiek płynność
narracji czy logikę, ot, wystarczy, że Tempe spyta Ryana, czy jest fanem sportów motorowych, by trafić na kolejną prelekcję, tym razem o karierze Jacquesa Villeneuve'a. Detektyw jest zresztą wprowadzony do fabuły li tylko po to, by dzielić się tą wiedzą: „koło dziewiątej zadzwonił Ryan (...) postawił sobie za punkt honoru wyedukować mnie w temacie wyścigów NASCAR w Kanadzie”. Wyraźnie został on odstawiony na boczny tor i nie wydaje mi się, by były nadzieje na jego rychły powrót, zwłaszcza, że Reichs postawiła na drodze Tempe wysokiego, przystojnego, umięśnionego, byłego policjanta, który nie ma grama tłuszczu i pachnie mieszaniną perfum i męskiego potu (wzmianka o pocie pojawia się niejednokrotnie, przeto wydaje się, że woń wydobywająca się spod pach jest jednym z czynników, na podstawie których możemy odróżnić prawdziwego macho od metroseksualnego gogusia). Ów stróż prawa jest piękny, bezczelny, ma szmaragdowe oczy, zna tekst „We are the champinons” i chyba na dłużej zagości na kartach cyklu Reichs.

Zaletami – jeśli o mnie chodzi, to praktycznie jedynymi - książek o Brennan były wzmianki o arkanach pracy antropologa sądowego. Autorka się na tym zna, pracowała wszak dla Koronera Stanu Północna Karolina, obecnie zatrudniona jest w Laboratoire de Sciences Judiciares i wykłada antropologię w Charlotte, więc wiedziała o czym pisze i czytało się to z dużym zainteresowaniem. W powieści Z krwi i kości tymczasem, owe kwestie są zredukowane do absolutnego minimum, ledwie, dla porządku, zarysowane. Z książki możemy się za to dowiedzieć czegoś o fascynujących właściwościach zapachowych niektórych gazów obecnych na amerykańskich wysypiskach. Na kartach dzieła Reichs znajdziemy uroczy fragment: „Prowadziłam już badania na wysypiskach śmieci i nieobcy był mi towarzyszący im smród – delikatna mieszanina metanu i dwutlenku węgla ze śladami amoniaku, siarkowodoru, azotu i chlorowodoru, doprawionego szczyptą tlenku węgla. Przygotowałam się na ten odór. Ale nic takiego nie poczułam”. Nic dziwnego, że nic takiego
nie poczuła, bowiem znaczna część wymienionych to gazy bezwonne, niemniej poprzednie wrażenia zapachowe pani Brennan trochę mnie intrygują. Zwłaszcza ten smród azotu, tlenku i dwutlenku węgla.

Załóżmy jednak, że dzieła pani Reichs nie mają nieść jakiejkolwiek wiedzy, a li tylko dostarczyć rozrywki, więc na zawartość merytoryczną należy przymknąć oko. Jak jest zatem z ową rozrywką w Z krwi i kości? Jakim ta książka jest kryminałem, jeśli z pewnością nie jest dziełkiem o pracy antropologa, wplątanego w kolejną aferę? Otóż jest ona kryminałem złym, bowiem historyjka, podobnie, jak rzeczony Ryan, jest potraktowana czysto pretekstowo, by autorka mogła się trochę porozpisywać na tematy związane z wyścigami. Oto na składowisku nieopodal toru Charlotte Motor Speedway, zostaje znaleziona beczka o zawartości cokolwiek niebanalnej. Tajemnica głównego lokatora tej beczki, trupa zalanego na wszelki wypadek asfaltem, wydaje się od początku mieć coś wspólnego ze zniknięciem dwójki młodych ludzi dwanaście lat wcześniej. Kiedy do gry wkraczają smutni agenci FBI i – również średnio weseli – ultraprawicowi ekstremiści, widać, że sprawa zdecydowanie łatwą nie będzie. Niestety, to wszystko wydaje się być
pisane bardzo na siłę, jakby naprawdę autorka była już zmęczona marudzeniem przyjaciela i postanowiła stworzyć cokolwiek, byle zawierało odpowiednio często powtarzany skrót NASCAR. Zupełnym kuriozum jest tutaj rozmowa z ważną postacią mogącą rzucić światło na rozwiązywaną sprawę. Miast wypytywać się o jak najwięcej szczegółów dotyczących zniknięcia młodych, Tempe robi wszystko, by dowiedzieć się czegokolwiek o... wyścigach Bandolero. Zapomnijmy o ciekawej intrydze, o myleniu tropów, zapomnijmy o mnożeniu się podejrzanych i nagromadzeniu wątków. Bohaterowie podążają (a raczej są pchani przez wydarzenia, bowiem wielkiego wpływu na akcję Tempe tym razem nie ma) od punktu A do B, nie przejmując się wątkami pobocznymi. Gdybyśmy jakimś cudem się zgubili, co parę stron autorka przypomina nam najważniejsze punkty fabuły, jeśli nie za pomocą dialogów i refleksji, to chociaż snów. Temperance Brennan, niczym Bohr i Mendelejew, najlepsze pomysły ma bowiem wówczas, gdy znajduje się w objęciach Morfeusza. Odkurzanie
zamierzchłych zagadek, spoczywających gdzieś na dnie pamięci zamkniętych społeczności zawsze miało niemały potencjał – w Z krwi i kości został on zupełnie niewykorzystany, rozproszył się gdzieś pomiędzy historyjką o Villeneuvie a opowieścią o Coca-Coli 600. Ponieważ schematyzm cyklu autorka posunęła już do granic absurdu, w pewnym momencie przestałem wgłębiać się w poczynania bohaterów, a tylko czekałem na to, aż Tempe uda się, jak zwykle samotnie, na spotkanie mordercy, zostanie przezeń porwana/pozbawiona przytomności/skrępowana/..., po czym, na szczęście, z nieba spłynie Deux ex machina i wszystko się dobrze skończy. Tutaj przynajmniej się nie zawiodłem, pozostaje tylko pytanie – ileż można?

d1d5r7b

Wątków antropologicznych brak, fabuła leży, może więc powieść ratują solidnie nakreślone postaci, spójne charakterologicznie, wiarygodne psychologicznie, dalekie od papierowości?Nie ratują. Postaci owe - o dziwo, jeszcze bardziej niż w poprzednich częściach cyklu - są slapstickowe, przerysowane i skrajnie sztampowe. Agenci FBI są równie groteskowi, jak ci z „Facetów w czerni”, zaś śmierdzący potem Adonis przypomina karykatury bohaterów seriali detektywistycznych, o kwadratowej szczęce i pięści równie twardej, jak pomyślunek. Znaczną część fabuły zajmuje motyw ślubu męża Tempe z Summer. W zamyśle autorki miały to być zapewne akcenty komediowe – niestety, nie zauważyła granicy pomiędzy komedią a sitcomową farsą i w opisach przygotowań do uroczystości brakowało tylko podłożonego z offu śmiechu, aby czytelnik wiedział, gdzie miało być zabawnie. Tempe wciąż jest trochę chaotyczną histeryczką, tym razem do problemów z równowagą psychiczną i hormonami doszły jeszcze kłopoty z tożsamością („Jestem wyspą. Skałą.
Czymkolwiek”) i organami wewnętrznymi („Tak długo rozmawiałam przez telefon, że słuchawka osiągnęła taką samą temperaturę, jak moja wątroba”). Dojrzałość w relacjach damsko-męskich wciąż jest u niej na poziomie odnotowywanym u średnio rozgarniętych cheerleaderek z amerykańskich filmów dla nastolatków, aktywność zaś oscyluje gdzieś pomiędzy ADHD a apatią, rzadko zatrzymując się na stanach pośrednich. To akurat, w czternastym już tomie jej przygód, się zbytnio nie zmieniło.

We wspomnianym na początku wywiadzie z Kathy Reichs możemy przeczytać, że ma ona „oczy i uszy otwarte na interesujących bohaterów, dziwaczne przypadki i nowatorskie odkrycia naukowe”. Szkoda, że w Z krwi i kości nie udało jej się przelać tego, co dotarło do owych oczu i uszu, na papier. Nie wiem, komu można polecić tę książkę, kto po raz kolejny da się nabrać na ten sam, wyświechtany do bólu schemat. Miłośnicy opisów antropologicznych i zagadek kryminalnych nie znajdą tutaj praktycznie niczego dla siebie, wierni fani prozy Reichs mogą czuć się zawiedzeni brakiem Ryana i, większą, niż zazwyczaj, bezwolnością Tempe, która pozwala się wydarzeniom dziać, nie mając na nie większego wpływu. Poza tym mogą oni być trochę przytłoczeni tematyką wyścigów, która wybija się na pierwszy plan, dominuje i rzuca cieniem na poczynania Brennan. Może zatem jest to książka dla fanów NASCAR? I tutaj jednak nie spieszyłbym przesadnie z rekomendacją – wiedza, jaką dzieli się z nami pani Reichs jest pobieżna, powierzchowna,
zdawkowa, przeto wydaje mi się, że każdy z miłośników wyścigów owe ciekawostki już doskonale zna.

Powieść ta przypomina trochę rozbudowany scenariusz, narracja jest czysto filmowa, bez wdawania się w jakiekolwiek opisy, coraz bardziej zastępowane didaskaliami.Najnowsza książka o Temperance Brennan pozbawiona jest właściwie wszystkiego, co stanowiło o tym, że seria Reichs troszkę się wyróżniała pośród pulpy prymitywnych, podobnych jak dwie krople wody kryminałków. Książek, które idealnie nadają się do pociągu, ale raczej stanowiąc swoistą barierę przed żądnymi rozmów współpasażerami, niźli już nawet nie ucztę, ale choćby literacki fast food. Z krwi i kości nie wyróżnia się niczym, tonąc w zalewie tych powieści, pisanych na akord, z jednej sztancy, bez większego ładu i składu, po cóż się bowiem starać, skoro wierny czytelnik i tak książkę kupi, nawet, jeśli będzie sobie zdawał sprawę, że to już dawno nie jest to, za co dany cykl polubił?

d1d5r7b
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1d5r7b