Seria Brubakera i Phillipsa mija swój półmetek. Tym razem zamiast kolejnej samodzielnej historii poświęconej przeklętej Josephine otrzymujemy zbiór krótszych opowiastek. Zwykle podobne albumy są zbieraniną krótkich form, ale nie tym razem - cztery opublikowane opowiadania łączą się w pewną spójną całość. Okazuje się, że znana nam już bohaterka, której mężczyźni padają do stóp, nie była jedyną kobieta w historii emanującą podobnym urokiem.
Autorzy nie oddalają się za bardzo od przyjętego pomysłu na serię - w dalszym ciągu to opowieści o kobietach fatalnych, podszyte elementami noir i inspiracjami Lovecraftem, nie poprzestają jednak tylko na tym. Komiks skacze pomiędzy epokami i konwencjami, wpisując kolejne wcielenia uwodzicielki mimo woli w coraz to inne tła, wszystko jednak zachowuje spójność. Mroki średniowiecza, western czy druga wojna światowa - to dość durzy rozrzut, ale okazuje się, że we wprawnych rękach wszystko to da się zgrabnie połączyć. Okultyści i demony to sprawdzone elementy opowieści o faszystach. Czarownice palone na stosie to jeden ze stałych punktów obrazów wieków średnich. Brubaker wie jak dobierać i jak łączyć klocki.
"Na zachód od piekła" to świetny środkowy tom serii. Po dwóch cięższych opowieściach krótkie formy dają lekkie wytchnienie przed drugą połową cyklu, jednocześnie sporo wnosząc. Dotąd znaliśmy tylko jedną nadnaturalną kobietę fatalną - Josephine, której przygody rozgrywały się w latach 50. i 70. Teraz nie tylko jej opowieść została rozwinięta o wcześniejsze dzieje, ale też przedstawione zostają inne bohaterki, zadziwiająco podobne i dotknięte zadziwiająco podobną klątwą. Dla fanów serii trzeci tom cyklu wniesie nieco więcej głębi do przedstawionego już świata. Jednocześnie album powinien się też nieźle sprawdzić jako pozycja dla tych, którzy z "Fatale" jeszcze się nie zetknęli.
To sprawna zabawa stylistykami, gdzie cały czas w cieniu czają się przedwieczne, potężne bóstwa i wyznający ich kultyści, a wszystko to świetnie oddaje realistyczna kreska Phillipsa pociągnięta szorstkim, nieco rozmazanym tuszem. Koneserzy Samotnika z Providence, którzy jeszcze się z tym tytułem nie zetknęli, powinni być z lektury ukontentowani, tak samo zresztą jak sympatycy intertekstualnych zabaw kulturą.