Był sobie worek. Nazywał się „dom na wsi”. Należał do babci i dziadka. Przypadkowo babcia nazywała się Joanna Papuzińska. Dzięki temu zanurzając rękę w worku po łokieć, wyciągała mnóstwo historii. Część z nich wzięła do ręki, obejrzała trochę bliżej, tu wygładziła, tam otrzepała kurz, a potem zamknęła w książeczce. Tak powstała Jak się koty urodziły, zawierająca siedem historyjek z życia wziętych.
Historyjki są nie tyle o domu na wsi, choć od tego domu wszystko się zaczyna, ale o zwierzętach, które ten dom nawiedzają, które w nim żyją, które pojawiają się na chwilę i o tych, które zostają na zawsze. Ale każda z nich wydarzyła się naprawdę i Papuzińska tylko musiała je opisać – nie musiała zaprzęgać do pracy swojej wyobraźni, jedynie zdolność „dogadywania się” ze słowami.
Historyjek jest siedem, ale zwierząt bez liku. Bo oprócz żaby – Pani Potworki, oprócz psa Foksia, oprócz kotki Guci i jej pięciorga dzieci – Pana Pierdołki, Króla Lwa, Księżniczki, Śmietanki i Kabaczka, zwanego tez Fufciem, oprócz Wronki, czyli wrony, która wypadła z gniazda, jest też na przykład niezliczona ilość motyli, które upatrzyły sobie dom babci i dziadka, jako ten najpiękniejszy i najbardziej warty odwiedzin. Są kuny, myszy, które wszędzie zostawiają bobki – nawet w zamkniętej cukierniczce, a za oknem wiele ptaków i zwierząt, których nie widać, ale doskonale wiadomo, że tam są. Pewnie Papuzińska mogłaby pisać i pisać, zwierząt na pewno by nie zbrakło. Ale wybrała tylko siedem historyjek – w tytułowej rodzą się małe koty – autorka opisuje cały rytuał – wybieranie miejsca, rodzenie, przenoszenie kociąt do legowiska, a potem dorastanie kotów do samodzielność życia – i do brojenia! W „Pani Potworce” poznają się z jakąś żabą, która mieszka w ogródku, ale nigdy do końca nie chce się pokazać. W „Była sobie
Wronka” opowiada historię wyrzuconego z gniazda ptaka i jego powrotu do normalnego życia, w którym pomagają ludzie. W „Strachach na strychu” odsłania sekret dziurawego dachu. W „Owadziej Wólce” - najpiękniejszej moim zdaniem historii, przywołuje wszystkie motyle, komary, gąsienice i pająki, jakie przebiegają przez wioskę Grabówiec, gdzie stoi dom. W „Ptasich sprawach” z kolei woła wszystkie ptaki, które odwiedzały gospodarstwo, a które teraz pchają się do wspomnień ze swoimi różnorodnymi głosami – skrzeczeniami, ćwierkaniami, stukotami. W „Istocie” zaś opisuje tylko ślady – to taka troszeczkę historyjka detektywistyczna, w której dowodami są nadgryzione buraki i marchewki.
Papuzińską i jej książeczkę cenię z dwóch powodów. Po pierwsze za głębokie poszanowanie dla każdej istoty – daje prawo do życia każdej mrówce i każdemu motylowi. Nieważne, jak bardzo byłoby uciążliwe zwierzę – nie odbiera mu życia tylko dlatego, że ona jest człowiekiem; nie stawia siebie wyżej, ponad inne istoty. Gdy w dachu została wygryziona dziura i sąsiad proponuje postawienie pułapek, sugerując, że to na pewno kuny, Papuzińska staje plecami do tego pomysłu. Woli wygryziony dach, niż truchło kuny w swoim domu.
A o tych zwierzętach domowych, hodowanych i wykochanych, w ogóle mówi pięknie. Gdy opowiada, że po zimie jechali do domu dziadkowie, dwóch wnuczków, kocica Gucia i pies Foksio, stwierdza - „z tych sześciu osób, które wymieniłam, każda ma swoje ciekawe zajęcia”. To wyraz szacunku dla istnienia – nieważne – ludzkiego, czy zwierzęcego.
Drugim aspektem, który u Papuzińskiej podziwiam, jest brak podkolorowywania rzeczywistości – nie chce udawać, że nie istnieje naturalna selekcja, że jakieś zwierze zjada inne – mówi wprost o śmierci, nie bojąc się jej opisywać, o tym, że pająk wciąga biedronkę w swój pajęczynowy tunel-pułapkę, a kotka atakuje gniazdo ptaków i wyjada jajka. „Podglądacze życia zwierząt muszą się z tym liczyć, że nie wszystko, co zobaczą, będzie miłe, słodkie i malownicze.”– przestrzega lojalnie. W zamian oferuje jednak dużo rzeczy ciekawych, niezwykłych i fascynujących.
Mocną stroną wydawnictwa Literatura są teksty, ale bardzo słabą ilustracje. Jak się koty urodziły ilustrował Mikołaj Kamler – te rysunki są moim zdaniem zbyt jarmarczne, zbyt dosłowne i nie pasujące do historii spisanych przez Papuzińską. Na końcu książki zostało zamieszczonych kilka fotografii z archiwum autorki – moim zdaniem tym torem powinno się iść nie zbaczając na meandry brzydkich rysunków – o ileż piękniejsza byłaby ta książka, gdyby cała obrosła w stare i nowe fotografie zwierząt, zazieleniała się trawą ze zdjęć, poruszała kartkami, unoszonymi przez sfotografowane motyle! O ileż więcej oddechów by wydała, jak dużo bardziej byłaby prawdziwa!