Witold Szabłowski o dyktaturze, turystyce i tureckim porno. "Nie ma krajów, gdzie można pojechać z czystym sumieniem"
Turcja Witolda Szabłowskiego to kraj pełen sprzeczności, rozdarty między tradycją a nowoczesnością, świeckością i religijnością. Dla zagranicznych gości – turystyczny raj. Dla mieszkańców – dyktatura Erdogana. Jak się w tym wszystkim nie pogubić? I czy warto jeździć to Turcji Erdogana?
"Merhaba. Reportaże z tomu 'Zabójca z miasta moreli' i osobisty słownik turecko-polski" (wyd. W.A.B.) to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto chce poznać Turcję niepokazywaną w biurach podróży. W każdym z reportaży Szabłowski daje się wypowiedzieć swoim bohaterom - imigrantom z Afryki, młodym dziewczynom, którym grozi honorowa śmierć z rąk najbliższych, rodzinie zamachowca strzelającego do Jana Pawła II. Gromadząc materiał do reportaży często narażał życie. I mimo obietnic złożonych samemu sobie, że to ostatni raz – zawsze wraca.
Jakub Zagalski, ksiazki.wp.pl: Po niedawnym ogłoszeniu wyników tureckich wyborów napisał pan na Facebooku: "Erdogan sułtanem. Kolejne smutne lata przed Turcją". Jest tak źle? *
*Witold Szabłowski: Dobrze nie jest. Nie idealizuję czasów przed Erdoganem - Turcja również wtedy nie była w pełni demokratyczna, połowa ludzi - mam tu na myśli wierzących muzułmanów - żyła poza nawiasem społeczeństwa. Wierzący muzułmanie nie mogli ani studiować, ani kandydować do parlamentu. Ale Turcja staje się na naszych oczach dyktaturą. To zbyt ważny kraj na mapie świata, żeby to nie smuciło.
Zasugerował pan, że wybory mogły być sfałszowane i głos powinny zabrać niezależne organizacje.
Już zabrały. Nie dopatrzono się fałszerstw na dużą skalę, to jest takich, które mogły wpłynąć na wynik wyborów. Większość Turków, czy nam się to podoba, czy nie, kocha Erdogana i na niego głosuje.
Od pierwszego wydania tureckich reportaży w "Zabójcy z miasta moreli" mija w tym roku 8 lat. Teraz na rynek trafiła "Merhaba" z osobistym słownikiem turecko-polskim. Jak przez te wszystkie lata wyglądał pana związek z tym krajem?
Jeżdżę tam co kilka miesięcy. W tym roku byłem już dwa razy - raz na sesji fotograficznej, wykonanej na potrzeby "Merhaby", a drugi raz z ekipą "Dzień dobry TVN", z którą przygotowałem materiały o Adampolu, polskiej wsi nad Bosforem, i o Ayse Tukrukcu, byłej prostytutce, która dziś prowadzi restaurację w centrum Stambułu. Ayse to moja przyjaciółka; jedna z osób, które najbardziej na świecie podziwiam. Jest dla mnie takim tureckim Nelsonem Mandelą. Jako nastolatka została sprzedana do domu publicznego. Spędziła w nim ponad 20 lat, przeżyła koszmar. Kiedy udało jej się uciec, była bezdomna.
I mimo to wyszła na prostą.
A dziś prowadzi restaurację, którą zamyka codziennie o 17, żeby godzinę później wydawać... bezpłatne posiłki dla bezdomnych. Mówi, że jej tragiczne życie nie będzie miało żadnego sensu, jeśli dziś nie będzie czynić dobra. Ludzie ją uwielbiają za jej siłę i mądrość. Ja zresztą też.
Kilka lat temu mówił pan o Turcji jako o państwie kontrastów. Że na Zachodzie żyje się bardziej liberalnie niż w Polsce, z kolei Wschód to konserwatyzm i tradycja. Dwa różne światy. Czy od czasu pisania tureckich reportaży coś się zmieniło?
Może tyle, że dzięki rządom Erdogana, konserwatywni, wyznający islam Turcy poczuli, że mieszkają w swoim kraju. Kiedyś kobiety w chustach i mężczyzn z charakterystycznym, krótkim wąsikiem, widywano tylko na wschodzie, ewentualnie w uboższych dzielnicach Stambułu czy Izmiru. Dziś widać ich wszędzie. Co ciekawe, badania pokazują, że wcale nie zwiększyła się liczba kobiet noszących chusty. Ale zwiększyła się liczba tych, które wychodzą do kawiarni, chodzą same na zakupy, które odważają się jechać na plażę czy na niedostępny dla nich wcześniej plac Taksim.
Jakby nie oceniać rządów Partii Sprawiedliwości i Rozwoju, taka emancypacja wierzących Turczynek, to wielka rewolucja. I to rewolucja na plus.
Turcja pozostaje jednym z najpopularniejszych państw turystycznych na świecie. Szacuje się, że w zeszłym roku pojechało tam 32 mln zagranicznych turystów, głównie Rosjan i Niemców – o 7 mln więcej niż rok wcześniej. Czym można wytłumaczyć ten nagły skok?
Tylko tym, że dwa lata wcześniej w Turcji odbyła się próba puczu wojskowego i wiele osób z tego powodu zrezygnowała z wypoczynku w tym kraju.
W swojej książce zachwyca się pan m.in. Kapadocją i lokalną kuchnią, opisuje pan ciekawe zakątki i atrakcje w Stambule. Z drugiej strony czytam o mrocznej stronie tego kraju, której nie widać w biurach podróży. Czy znając różne oblicza Turcji poleciłby pan ten kierunek turystom z Polski?
Jak najbardziej. Nie ma krajów, gdzie można pojechać z czystym sumieniem, niemal zawsze jeździmy albo w miejsca, gdzie rządzą dyktatorzy, albo junty wojskowe, albo ładujemy pieniądze w kieszenie wielkim korporacjom. Turcja jest tak pięknym i wyjątkowym krajem, że trzeba go choć raz w życiu odwiedzić.
Zobacz też: Polscy turyści przestali się bać wyjazdów do Tunezji. Turcja i Egipt też wracają do łask
Brzmi zachęcająco.
Jeśli kogoś natomiast rusza sumienie, to warto zrobić jak najwięcej, by poznać kraj, w którym się jest. I może znaleźć jakąś lokalną organizację, która pracuje z trudną młodzieżą, walczy z honorowymi zabójstwami, albo chociażby wspiera bezdomne zwierzęta w Stambule. Ja zawsze, w jakimkolwiek kraju jestem, próbuję znaleźć takie miejsce, odwiedzić je i - na miarę swoich możliwości - wesprzeć.
Dzięki temu poznaję niezwykłych ludzi, których nie poznałbym, idąc zwykłym, turystycznym szlakiem. I mam poczucie, że choć trochę pomagam lokalnej społeczności.
Świetna inicjatywa, ale jak się za to zabrać w obcym kraju? Gdzie kierować swoje kroki po wylądowaniu w Turcji?
Podobne organizacje można znaleźć w każdym tureckim mieście, łącznie z kurortami. W Stambule polecam choćby restaurację Ayse Tukrukcu, gdzie warto zajść na lunch. W Izmirze - Dom Hobbitów, który prowadzi bezpłatną świetlicę dla dzieci-uchodźców z Syrii. W Cesme lokalne kobiety zbierają wyrzucane przez turystów puszki po napojach i robią z nich biżuterię, a dzięki temu - sprzątają też plażę. Wybór jest.
Mówiąc o mrocznej, niewidocznej dla turystów stronie Turcji mam na myśli chociażby opisywane przez pana honorowe zabójstwa. Sytuacja, w której rodzina zabija własną krewną za - wydawać by się mogło - błahe przewinienie, jest w naszym kręgu kulturowym nie do pomyślenia. Czy tym problemem interesuje się ktoś spoza specjalnych organizacji? Czy to element status quo, którego nie sposób wykorzenić?
Nie przesadzałbym z naszym dobrym samopoczuciem. Może nie ma u nas honorowych zabójstw, ale ile mamy przypadków przemocy wobec kobiet? Albo rodziców wobec dzieci? Ile kobiet ginie co roku z rąk pijanych, sadystycznych mężów? Honorowe zabójstwa to zwyczaj, który trwa od czasów jeszcze przed-islamskich. Wiązał się z tym, że córkę, która nie była dziewicą, jej przyszły mąż mógł odesłać do domu rodziców. Musieli oni wtedy oddać posag i żywić ją do końca życia. W trudnych, plemiennych warunkach, społeczność robiła wszystko, by odwieść kobiety od romansów. Dlaczego jednak zwyczaj ten przetrwał do dziś, choć dziś już nie ma takiej biedy? Na to pytanie próbuję odpowiedzieć w książce.
Z honorowymi zabójstwami walczą i organizacje pozarządowe, i duchowni islamscy. Sam spotkałem się z imamem, który jeździł po wioskach i mediował w sytuacjach, gdy jakaś rodzina chciała zabić córkę.
Słuchali go?
Kilka razy mu się udało. Ale kiedyś sam omal nie zginął. Ja zresztą też się bałem, pracując nad tym materiałem. Czułem, że to plemienne prawo jest bardzo żywe.
Czy Turcja dla pana, jako reportera, to temat zamknięty? A może jest jeszcze coś, o czym chciałby pan opowiedzieć?
Za każdym razem, gdy spędzę w Turcji kilka tygodni, obiecuję sobie, że to był ostatni raz. A później wracam i zaczynam tęsknić.
Chciałbym w niedługim czasie znaleźć kilka miesięcy, żeby zrealizować swoje marzenie i odnaleźć tureckie gwiazdy porno z lat 70. To był niezwykły epizod - przez kilka lat w Turcji, kraju muzułmańskim, istniał prawdziwy przemysł porno. Filmy można było oglądać w kinach, a premiery organizowano w... najbardziej muzułmańskich, znanych z konserwatyzmu, miastach. Muzułmanie oczywiście przychodzili protestować, dzięki czemu film miał bezpłatną promocję. Skądś to znamy, prawda?
Chciałbym napisać książkę o tureckim porno: jego gwiazdach, producentach, ludziach, którzy przy nim pracowali.