Powieść Pęknięte odbicie w zasadzie można zaliczyć do – jakże popularnego w ostatnich latach – nurtu parentingowego. Na próżno jednak szukać w niej radosnego tonu, zabawnych i wzruszających historii o zwykłej-niezwykłej codzienności z dzieckiem. Jest za to dreszcz, przerażenie, niedowierzanie i mnożące się pytania „Kto? Jak? Dlaczego?”. I smutek większy, niż można sobie wyobrazić.
To nie tak, że powieść przeznaczona jest tylko dla rodziców, bynajmniej! Trzeba jednak przyznać, że emocje towarzyszące lekturze będą zróżnicowane w zależności od grona odbiorców. Choć dla każdego Pęknięte odbicie będzie dramatem i każdy odbierze ją inaczej. Rodzice zdecydowanie bardziej osobiście, głębiej, być możne z mniejszym dystansem, utożsamiając się z głównymi bohaterami. Zaś „bezdzietni” czytelnicy podejdą do lektury raczej z ciekawością, może i ulgą, na zasadzie atrakcyjnej, choć nie „lekkiej, łatwej i przyjemnej” przygody literackiej.
Pewnego dnia Anthony odkrywa, że jego żona i kilkutygodniowy synek znikają. Doskonale zdaje sobie sprawę, że to oznacza znacznie więcej niż zwykły spacer czy wyjście do sklepu. Ale nie był przygotowany na to, co faktycznie się stało. Nikt by nie był…
Nie ma wątpliwości co do tego, że powieść porusza bardzo ważny, a jednak raczej pomijany w publicznym dyskursie problem depresji poporodowej. Często bowiem trudno pogodzić oczekiwania z rzeczywistością, a jeszcze trudniej przyznać się do tego, że nowe, wspólne życie nie wygląda tak, jak w wyobrażeniach. To temat tabu, wstydliwy, no bo jak to tak – przecież to dziecko, przecież się chciało, przecież wiadomo… Anthony i Anna myśleli – mówiąc wprost – że będzie łatwiej. Kochali Jacka, swoje upragnione, cudowne dziecko, ale jednak dostrzegali w rodzicielstwie i blaski, i cienie, szczególnie Anna, której zmęczenie i buzujące hormony nieszczególnie pomagały w przystosowaniu do nowej rzeczywistości. Ale czy to „wystarcza”, by mówić o depresji? Jaka jest granica między depresją, która ma znaczący wpływ na zdolność odbierania rzeczywistości a premedytacją, świadomym działaniem…? To jest najciekawsze. Barker doskonale buduje napięcie i trzyma w niepewności, stawia tezę, by za chwilę podać ją w wątpliwość, pozwala
wyciągać wnioski i kojarzyć fakty, a zarazem ciągle trzyma czytelnika na dystans. Do głosu dochodzi też proste myślenie, swego rodzaju odruch obronny względem głównych bohaterów. Ale niczego nie można być pewnym, wydaje się, że nikomu nie można ufać… Co właściwie stało się Jackowi i Annie? Czy Tony dojdzie do prawdy? Czy uda mu się odbudować jego świat, który w jednej chwili totalnie się rozpadł…? Czy zwątpi…?
Powieść Barker intryguje i wciąga, pobudza do myślenia i angażuje wszystkie uczucia, jest prawdziwym emocjonalnym rollercosterem. Ukazuje dramat rodziny zmagającej się ze szczególnie trudnym, a często też niezrozumiałym problemem, co znacznie nadbudowuje jej wartość i sprawia, że nie jest tylko – trudną, ale jednak – rozrywką, ale czymś więcej, ważnym głosem ukrytym w prostej formie. Bo – paradoskalnie – pod względem językowym to dość lekka lektura, napisana przystępnie, zadbana, której styl pozwala na łatwe przyswojenie trudnych treści. Pozostawia też po sobie ślad, trwały i silny, co zdecydowanie wyróżnia ją na tle innych powieści dramatyczno-obyczajowych, których przecież całkiem sporo, nawet w samym nurcie parentingowym. Wystarczy wspomnieć powieść Dopóki cię nie zdobędę Samanthy Hayes, która przecież także poruszała temat – nazwijmy to – trudnego rodzicielstwa, może na nieco innych zasadach, ale jednak. Przykra, trudna lektura mimo wszystko miała quasi-kryminalny wydźwięk, stanowiła swego rodzaju
sensację, pozostała niejako w nurcie rozrywkowym. Pęknięte odbicie wydaje się już nim nie płynąć…