Książki Juliusza Verne’a w ostatnich dziesięcioleciach zaczęły pokrywać się kurzem. Najdłużej w obiegu czytelniczym przetrwały te, w których nastoletni bohaterowie stawiać musieli czoło dorosłym wyzwaniom, jak * Piętnastoletni kapitan* czy * Dwa lata wakacji. Jednak nawet na półkach z literaturą dla młodzieży powieści Verne’a spychane są w coraz ciemniejsze kąty, bo nie ma w nich czarów, wampirów ani Obcych, i do tego, bądźmy szczerzy, niewiele jest sentymentów. *Bohaterów gna ku przygodzie żądza wiedzy i ciekawość świata, a ocala z najgorszych tarapatów opanowanie, rozwaga, odpowiedzialność, a także, co nie bez znaczenia, umiejętne zastosowanie ówczesnej wiedzy technicznej i przyrodniczej. Ostatkiem sił i pary pod kotłem utrzymuje się jeszcze na powierzchni czytelniczego zainteresowania kapitan Nemo na pokładzie „Nautilusa”, bo z Dwudziestu
tysięcy mil podmorskiej żeglugi da się zrobić swobodną adaptację w steampunkowych klimatach, a tajemniczego bohatera zaliczyć do Ligi Niezwykłych Dżentelmenów…
Wraz z Przygodami kapitana Hatterasa wracamy do źródeł. To Verne dla dorosłych, Verne – futurolog. Jest to napisana w latach sześćdziesiątych XIX wieku niemal reporterska relacja z wyprawy polarnej, prosta i surowa jak dokument, sprawiająca wrażenie skondensowanej opowieści o najsłynniejszych etapach podboju stref arktycznych – osiągnięciu granicy, do której da się dotrzeć okrętem i kolejnych decyzjach: zimowanie w lodach, czy dalsza, piesza wyprawa, a jeśli tak, to w jaki sposób zorganizowana? Czy liczna ekipa, jak misja wojskowa, ciągnąca z sobą na łodziach-saniach namioty oraz potężne zapasy sprzętu i ekwipunku, czy raczej kilkuosobowa grupa z psim zaprzęgiem, odziana w skóry, budująca igloo i polująca po drodze na niedźwiedzie i foki? Mamy tu nawet coś na kształt wyścigu Amundsena i Rossa, i byłaby to tylko zwykła, fabularyzowana relacja o podboju Północy, gdyby nie fakt, że wyprawy w stylu kapitana Hatterasa, kilkuosobowe i bardzo „inuickie” w sposobie przemieszczania się, zaczęli organizować
Norwegowie jakieś trzydzieści lat później, a wyścig Amundsena i Rossa to już początek XX wieku… Mamy więc w ręku jedną z najbardziej wizjonerskich książek Verne’a, a przy tym, rzecz szczególna, także o wysokiej temperaturze emocjonalnej, bo decyzje i wybory bohaterów nie zawsze są racjonalne, główny bohater nie zawsze krystalicznie szlachetny, a gna go na północ pasja bliska szaleństwu.
Myślę, że powieści Verne’a, na których wychowały się pokolenia przyrodników i inżynierów, odkurzone i odczytane na nowo, mogą się okazać nie tylko ciekawostkami z lamusa dawnych wynalazków, ale także zdumiewająco nowoczesną refleksją nad poznawaniem świata.