Uderzenie znienacka. Recenzja komiksu "Czarny Młot. Tajna geneza"
Mogłoby się wydawać, że w temacie superbohaterskich drużyn powiedziano już wszystko. Ekipy pokroju Avengers, X-Men czy Justice League doczekały się całej masy inkarnacji i niezliczonych przygód z udziałem całej armii bohaterów. Mając to na uwadze i doskonale znając realia uniwersów Marvela/DC, Jeff Lemire ("Opowieści z hrabstwa Essex", "Sweet Tooth") powołał do życia zupełnie nową drużynę herosów. Jego ekipa ma niewielkie szanse przyćmić popisy bohaterów głównego nurtu, a zarazem jest jedną z najciekawszych propozycji w temacie drużynowego superhero ostatnich lat.
Lemire z pomocą Deana Ormstona ("Sędzia Dredd", "Sandman", "Lucyfer") przedstawił niezwykłe perypetie szóstki superherosów ze Spiral City, którzy z niewyjaśnionych przyczyn zostali przeniesieni do równoległej rzeczywistości, gdzie nikt nie słyszał o Barbalienie, Golden Gail, Abrahamie Slamie czy Madame Dragonfly. Przybysze trafili na farmę sąsiadującą z niewielkim miasteczkiem, a tajemnicza siła sprawia, że nie mogą opuścić jego granic...
Pierwszy tom "Czarnego Młota" w doskonały sposób łączy elementy charakterystyczne dla origin story z "bieżącą" opowieścią obyczajową. Scenarzysta nie zanudza klasycznym schematem historii z odpowiedziami na pytania o tożsamość i pochodzenie bohaterów, a także jak doszło do przedstawionej sytuacji. Przejrzyste retrospekcje zazębiają się z aktualnymi wydarzeniami, tworząc spójną i ciekawą do śledzenia całość. Częstym grzechem historii o początkach bohaterów jest biograficzne, czy wręcz hagiograficzne podejście autorów, którzy krok po kroku wyjaśniają, kto z kim i dlaczego. W "Tajnej genezie" tego nie uświadczymy, a zerwanie z chronologią wydarzeń jest dużą zaletą opowieści. Czytelnik otrzymuje kolejne elementy układanki, z których sam musi ułożyć osobowość danego bohatera czy bohaterki.
A jest co układać, bowiem Lemire sięga po zaskakujące motywy i po lekturze pierwszego tomu nie ma wątpliwości, że chowa w rękawie niejednego asa. Co najciekawsze, scenarzysta czerpie pełnymi garściami z dorobku popkultury. Każdy fan komiksów z miejsca dostrzeże inspiracje stojące za Abrahamem Slamem (połączenie Kapitana Ameryki i Batmana), pułkownikiem Wierdem (typowy bohater opowieści science fiction z lat 50.) czy Barbaliena (Martian Manhunter). Pod wieloma względami "Czarny Młot" to prawdziwy hołd złożony Złotej Erze komiksu, a jednocześnie wciągająca opowieść obyczajowa zahaczająca klimatem o "Z archiwum X". Zamiast wtórnej i przewidywalnej historii o walce dobra ze złem, Lemire serwuje nam nietuzinkowy dramat z wielobarwną obsadą. Każdy z sześciu zagubionych herosów mierzy się z innymi problemami i na swój sposób walczy z zastaną codziennością. Na przykład Abe, głowa "rodziny", robi wszystko, by nie zwracać uwagi sąsiadów. A jednocześnie próbuje ułożyć sobie życie z niczego nie podejrzewającą rozwódką. Golden Gail nie może się pogodzić, że po przeniesieniu do nowej rzeczywistości została uwięziona w ciele małej dziewczynki. Co w kontekście jej pociągu do papierosów i mocnych trunków jest wyjątkowo uciążliwe.
"Czarny Młot. Tajna geneza" to komiks zarówno dla czytelników nowych w świecie superbohaterskich drużyn jak i tych, którzy szukają w takich historiach powiewu świeżości. Czegoś niebanalnego, wykraczającego daleko poza schemat walki dobra ze złem. Lemire po mistrzowsku wykorzystuje sprawdzone pomysły ze Złotej Ery komiksu, tworząc atrakcyjną narrację dla osób, które niekoniecznie gustują w estetyce superhero. Świetny początek i czekam na więcej.
Ocena: 8/10