Szklane oko imć Ambrożego Kleksa miało w zwyczaju podróżować w Kosmosie. Podobno widziało wszystko. A co ważniejsze, potrafiło to przekazać. Szklane Oko Batki odbywa podróż po naszej, choć w znacznym stopniu zmodyfikowanej, codzienności. Na wskroś polskiej, przesiąkniętej tym naszym paskudnym symbolizmem, i okropnym w rozmiarach zadufaniem we własnej mądrości. Felix Kier, Sonia Amor, Rita Szaterhand, Ignac, Markiz Donat, Rudi Wolff, Maxie Singiel, Kulturalny, Latarnik, Oko, Pasażerowie, Górale, Wieśniacy i Indianie. Oto zestaw, który gwarantuje wam na pewno zabawę. Jeżeli macie akurat czas, pragniecie się odprężyć, naprawdę miło, popuszczając ze śmiechu, spędzić czas. To proszę bardzo, poznajcie ich! Warto.
Zaczynamy gdy wszyscy są w podróży. Oto luksusowy statek, na którym, nie braknie niczego. Klimat wprost z „Love Boat”, jest i dansing, i osobnik, który pełni rolę Wodzireja. Jest wszystko, wraz z podziałem na klasy. To tutaj poznajemy większość z bohaterów, a już na pewno tych głównych. To tutaj oni sami się poznają, a i ujawniają swoje pragnienia, wady i zalety. Choć w rzeczywistości do końca pozostaną tajemniczy, bo gdy tylko odnajdą szklane oko na podłodze, cały świat, na razie zamknięty w tej kopii stodoły, dostanie kręćka i to kosmicznego. Wraz z bohaterami, którzy doznają wielu wprost niewyobrażalnych przygód, podróżujemy w przedmiotach – pojazdach dziwnych, tylko po to, by poznać dziwne światy, które... na swoim grzbiecie noszą dosyć intrygujących osobników. Pomieszać powieść sensacyjną z kryminałem, powieścią podróżniczą... i czym tam jeszcze.
Ponieważ Oko to w rzeczywistości prawdziwe szaleństwo. Bez fabuły, tlące się mieszaniną obrazów, ale iskrzące się głównie słownictwem. To powieść, która przynosi nam na myśl „Latający Cyrk Monthy Pythona” czy mój ukochany kabaret „Ani Mru Mru”. Zbiór słów, w którym można się zagubić, jeżeli nie mieszka się tutaj, w Polsce. Jak trylogii Chęcińskiego, tak naprawdę Oka, nie zrozumieją obcokrajowcy. Nie zrozumieją zawiłości, ani idei, iż z siebie śmiać się można, a nawet trzeba. Nie będą w stanie pojąć jak specyficzna jest nasza szlachta i polska kobieta, jak cudowni są służący, czy też ona, będąca istną feministyczną syntezą Olda Shatterhanda oraz Bonda; jacy są nasi Krakowiacy i Górale... jacy jesteśmy my? Zawstydzeni tym, iż żyjemy w tym pokręconym kraju? A może jednak dumni ze swej dziwacznej polskości? Kim jest nasz autor? Osobą na pewno bardzo interesującą. A i odważną, jak się wydaje. W końcu na czas narodzin, wplątania się w łapy polskiej codzienności, wybrał sobie rok 1940. Burzliwy, okrutny
czas wojny i prześladowań. W rzeczywistości radiomechanik na samolotach myśliwskich, uwielbia być pisarzem. Na razie napisał „Z powrotem, czyli fatalne skutki niewłaściwych lektur”, oraz wspomniane Oko, ale możliwe, iż natknęliście się już na jego nazwisko w dziełach takich tuzów jak: Truman Capote, John Updike, Isaac Bashevis Singer czy Mark Twain. Nie znaczy to, iż znali go osobiście, ale często ich... „przekłada”. Jak sądzę bardzo dobrze, bo od oczytania aż w książce gęsto. I co trzeba mu oddać, żeby go czytać... trzeba czytać... Przynajmniej by poznać głębię samego oka, bez badania okulistycznego. A może by dobrać okulary, które pokażą nam wszystko dokładnie i jak należy. Zapominając o tym, iż czasem dobrze czegoś nie widzieć. Bo przecież nie wszystkim obraz Oka, przypadnie do gustu. I gombrowiczowska „gęba”, której istota gdzieś tutaj pełza po dnie...