Trening z wampirem
Catherine Crawfield jest bękartem. Co więcej, nie dzieckiem jakiegoś nieodpowiedzialnego młokosa, tylko gwałciciela. Dzięki temu nie tylko jej matka, ale także ona sama są naznaczone w oczach lokalnej, konserwatywnej społeczności piętnem rozwiązłości (dziewczyna na razie jedynie potencjalnej, ale to niewiele lepiej). A to jeszcze nie jest najgorsze. Gwalciciel, oprócz brutalności, charakteryzował się bowiem także posiadaniem dodatkowych kłów. I jego córka jest półwampirzycą. Nie ma apetytu na krew ani alergii na slońce, otrzymała po nieumarłym rodzicu jedynie niektóre fizyczne bonusy, takie jak szybkość i siła oraz blada cera (bonus, bo interesująca).
Dziewczyna ma jednak również monstrualne, choć irracjonalne poczucie winy w związku z okolicznościami swojego poczęcia. W związku z tym, odkąd ukończyła szesnaście lat, w weekendy poluje na wampiry, które z racji swoich genów potrafi zidentyfikować, w rozmaitych klubach w stanie Ohio. Wykorzystuje przewagę, jaką dają jej nad przedstawicielami znienawidzonego gatunku bijące serce i pulsujące żyły (usypiają czujność celów, skupionych na perspektywie posiłku), i znienacka wbija im w serca specjalnie dostosowane kołki. Wbrew utartemu przekonaniu, osikowy bowiem krwiopijców jedynie śmieszy. Krucjata Cat przeciwko złu przybiera jednak pewnego wieczoru niepożądany obrót. Łowczyni trafia na wampira sprytniejszego od siebie, a ten, po odkryciu jej mieszanej przynależności gatunkowej, przedstawia rudowłosej pannie propozycję nie do odrzucenia.
Nie przystępowałam do lektury powieści Frost z przesadnie pozytywnym nastawieniem, ale zarazem nie miałam wobec niej żadnych sprecyzowanych oczekiwań. Początkowo zaskoczyła mnie raczej pozytywnie: dużą ilością humoru, dystansem, jaki prowadząca narrację Cat zachowuje do opisywanych przez siebie wydarzeń, oraz brakiem "romansu z wampirem". Ten ostatni okazał się, mniej więcej w połowie powieści, nieuchronny, niestety, jednak opisu łączącej Cat i Bonesa relacji nie zdominowała (na ogół) sztuczność i egzaltacja, tak charakterystyczna dla większości "paranormali". Stosunkowo niewiele - kolejny pozytywny wyróżnik, choć kluczowym słowem jest tu mimo wszystko stosunkowo, nomen omen - jest też w tekście zachwytów bohaterów nad fizycznością partnera/ki. Właściwie Kitten (bohaterka ma wiele imion na różne okazje) i Bones częściej sobie dogryzają niż się sobą zachwycają. Równie pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie prezentowana przez autorkę, a nietypowa dla gatunku, dbałość o spójność świata i dostarczenie
wyjaśnień, czyli, mówiąc potocznie, łatanie logicznych dziur. Może i niektóre odpowiedzi na czytelnicze wątpliwości są nieco naciągane, ale przynajmniej nie sprowadzają się do "bo tak".
Na osłodę faktu, że nie udało się uniknąć wątku miłosnego, dostałam kryminalny, może niezbyt skomplikowany, ale przedstawiony w dosyć interesujący sposób i dobrze komponujący się z pozostałymi elementami fabuły. Pod koniec co prawda przybiera on obrót mocno komiksowy, trupy padają jak łany zboża pod kosą Rudej Kostuchy (jak Bones pieszczotliwie nazywa Cat), do akcji wkraczają tajne rządowe agendy, a Bones zatrzymuje samochód własnym ciałem (co jednak, może mylnie, odebrałam jako prześmiewcze nawiązanie do innego wampirycznego bestsellera). Jednak, przez niemal cały czas, autorka zachowuje dystans do opisywanych walk i masakr, jakby mrugała do czytelnika, sugerując, że to nie do końca na poważnie.
Dzięki tej cesze pisarstwa Frost zdecydowałam się, mimo wszystkich jego niedoskonałości, przyznać pierwszemu tomowi cyklu siedem gwiazdek, a nie sześć, jak początkowo planowałam. Gdyż, jak na paranormal, W pół drogi do grobu jest pozycją zdecydowanie ponadprzeciętną. Daje się czytać nie tylko bez zgrzytania zębami, ale, sporymi fragmentami, nawet z przyjemnością. Co więcej, czytelnik śmieje się wtedy, kiedy, zgodnie z intencją autorki, śmiać się powinien. Nic wielkiego? Może nie według standardów zwykłej literatury rozrywkowej, ale według norm paranormalnych romansów już jak najbardziej tak.