Mało mamy w Polsce autorów piszących urban fantasy (na myśl przychodzi mi właściwie w tej chwili tylko Krzysztof Piskorski z * Pocztem dziwów miejskich), stąd z zainteresowaniem sięgnęłam po pierwszy tom debiutanckiej powieści Anety Jadowskiej - *Złodzieja dusz. Bo miał wypełniać tę niszę, pokazując czytelnikowi magiczne oblicze Torunia. I rzeczywiście, autorka zabiera nas do Thornu, czyli magicznego odpowiednika Torunia, a także do alternatywnego Trójmiasta. Najważniejszy jest jednak nie świat przedstawiony, a rozgrywająca się na styku dwóch współistniejących rzeczywistości kryminalna intryga. Oraz dynamika relacji pomiędzy trójką głównych bohaterów: wiedźmą, diabłem i aniołem.
Wiedźma, Teodora Wilk, zwana Dorą, pracuje w policji, w zespole wyrzutków, którzy mają problemy z dostosowaniem się do regulaminów i procedur.W pracy często robi użytek z posiadanych magicznych umiejętności, ale ukrywa przed ludźmi swoją prawdziwą tożsamość. O tym, że jest nadnaturalną, dowiedziała się późno i teraz żyje między dwoma światami, w żadnym nie będąc do końca sobą. Gdy ją poznajemy, wyjaśnia zabójstwo starszej pani, za którą nie tylko sąsiedzi, ale nawet członkowie najbliższej rodziny tęsknić nie będą, mówiąc bardzo łagodnie. Szybko okazuje się, że nie będzie to jedyna sprawa. Ktoś w tajemniczych okolicznościach uprowadza członków różnych magicznych ras, w tym bliską przyjaciółkę Dory. Na polecenie Starszyzny, władającej magiczną społecznością Thornu, wiedźma ma zlokalizować sprawcę. W poszukiwaniach pomogą jej diabeł Miron - wnuk samego Lucyfera - oraz anioł Joshua - wnuk archanioła Gabriela, przyjaźniący się wbrew wszelkim systemowym regułom od z górą trzech wieków.
Bohaterka, która prowadzi narrację w pierwszej osobie, początkowo nieco mnie drażniła i wydawała się sztuczna - zbyt ostentacyjnie „twarda”.Z biegiem opowieści wrażenie to jednak stopniowo zanikało. Przyczynił się do tego w pierwszym rzędzie sprawny rozwój ciekawie opisanej intrygi, a następnie fakt, iż w miarę zdobywania o niej dodatkowych informacji zaczyna się Dorę postrzegać nieco inaczej. Od czasu do czasu bohaterka wyskakuje co prawda z przeszarżowaną odzywką, co nieco irytuje, ale nie na tyle, by do jej osoby całkowicie zniechęcić.
Autorka oprócz głównego prowadzi też kilka pobocznych wątków, żadnego nie traktując po macoszemu. Nieco ryzykownie kształtuje relację Dory z Mironem, stale sugerując, że oboje pragną czegoś więcej niż przyjaźń, wbrew moim obawom jakimś cudem nie osuwa się jednak w tym wątku w żenadę rodem z ukochanych przez gimnazjalistki paranormalnych romansów. *A to wymaga podkreślenia i powinno być uznane za zaletę. *Magiczna społeczność ukazana jest, jak wspomniałam wyżej, mocno fragmentarycznie, właściwie tylko na tyle, na ile jest to absolutnie niezbędne z punktu widzenia fabuły. I tak zwiedzamy trzy lokacje w Thornie (ulubioną knajpę bohaterów, siedzibę Starszyzny i mieszkanie Mirona) oraz kilka klubów w magicznym Trójmieście, czyli Trójprzymierzu (wampirzy, wilkołaczy i taki dla nadnaturalnych), do których prowadzi śledztwo.
Akcji zdecydowanie nie brakuje, jest jednak umiejętnie zbilansowana z wątkami prywatnymi. Fabule można by zarzucić, iż jest nieco naciągana, zwłaszcza w końcówce łatwo przewidzieć pewne kluczowe wypadki. Niemniej, mając w pamięci, iż jest to powieściowy debiut, skupić wypada się raczej na zaletach. Jadowska panuje nad powieściową materią, mimo pewnej inklinacji do szarżowania z efektami w amerykańskim stylu. Sprawnie splotła kilka różnorodnych wątków, przedstawiła bohaterów w sposób na tyle interesujący, by chciało się śledzić ich perypetie: zarówno śledcze, jak i prywatne. Co prawda mam pewne wątpliwości, czy jest w tym pomyśle potencjał na sześć zaplanowanych już powieści, ale z pierwszym tomem Złodzieja dusz spędziłam kilka przyjemnych godzin i całkiem często się przy lekturze uśmiechałam, a kilka razy nawet wybuchnęłam śmiechem. To wystarczy, bym mogła uznać debiut Anety Jadowskiej za najlepszą pozycję z Fabryki Słów od czasu * Szamanki od umarlaków*. Sugerowane w tytule recenzji porównanie z cyklem Kim Harrison o Rachel Morgan wypada jak na razie pół na pół: narracja Jadowskiej jest bardziej dynamiczna, bohaterowie mają chyba większy potencjał rozwojowy, Polka lepiej też pisze o emocjach, ale fabułą to Amerykanka zaskakuje bardziej. Niemniej, z ciekawością śledzić będę dalsze losy Dory i przyjaciół.