To już jest koniec? Recenzja komiksu "Śmierć Wolverine'a"
Uśmiercenie jednego z najpopularniejszych superbohaterów w historii może się wydawać wydawniczym strzałem w stopę. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie zarzyna kury znoszącej złote jaja. Trzeba jednak pamiętać, że w świecie komiksów Marvela śmierć rzadko kiedy oznacza definitywny koniec danej postaci, serii czy historii.
Wolverine jako bohater wyjątkowo trudny do zabicia paradoksalnie "kopał w kalendarz" wyjątkowo często. Na policzenie jego zgonów nie starcza palców dwóch rąk. Album "Śmierć Wolverine'a", wydany w oryginale pod koniec 2014 r., nie jest więc ani szczególnie zaskakujący, ani szokujący. Co nie znaczy, że niewarty poznania. Wręcz przeciwnie
Scenarzysta Charles Soule wykonał kawał dobrej roboty, próbując po raz kolejny uśmiercić Logana, który od jakiegoś czasu tracił swoją moc regeneracji. Niczym w greckiej tragedii los bohatera był dawno przesądzony i czytelnikowi pozostało obserwować przebieg wydarzeń z nieuchronnym finałem. Soule uniknął przy tym widowiskowego patosu, nie stawał na głowie, by odejście Logana było jak najbardziej spektakularne – czego pewnie wielu się spodziewa po bohaterze jego rangi. I chociaż na kartach komiksu dzieje się bardzo dużo, a scenarzysta wespół ze Steve'em McNivenem (rysunki) wprowadza na scenę kolejne postacie i rzuca bohatera po różnych zakątkach świata, to "Śmierć Wolverine'a" jest na swój sposób kameralna.
Autorzy znaleźli równowagę pomiędzy przesadnym efekciarstwem a dramatem głównego bohatera, który cierpi – zadając śmierć i obserwując odejście najbliższych – od wieków. Logan, z pozoru nieokrzesany morderca z surowym charakterem, nie jest postacią jednowymiarową i w tym komiksie widać to bardzo wyraźnie. Stawiając go twarzą w twarz z dawnymi wrogami i przyjaciółmi, Soule pokazuje różne oblicza Wolverine'a. A tych, jak wiadomo, legendarny członek X-Men ma całe mnóstwo. Dzięki swoim zdolnościom (które można traktować jak przekleństwo) przez lata nagromadził wspomnienia i traumy. Kochał i był kochany. Zawierał przyjaźnie i tracił najbliższych. Mordował i był zabijany. To wszystko, w odpowiednio skondensowanej dawce, mamy pokazane w "Śmierci Wolverine'a".
Na szczęście obyło się bez ckliwej retrospekcji i przegadanych kadrów. Mimo że to głównie dramat, autorzy nie zapomnieli o tym, co dla wielu fanów Rosomaka najważniejsze, czyli dynamicznych scenach akcji. Krótko mówiąc, każdy znajdzie coś dla siebie.
"Śmierć Wolverine'a" nie jest rewolucyjną historią, ale w ciekawy sposób podsumowuje i zamyka pewien rozdział. Świetna rzecz dla fanów tytułowego bohatera, ale nawet czytelnicy nie pałający sympatią do włochatego X-Mana mogą po lekturze spojrzeć na niego przychylnieszym okiem. I uczcić minutą ciszy scenę rozrysowaną na ostatnim kadrze, która w połączeniu z wątkiem pociągniętym w tym albumie, nie powinna nikogo pozostawić obojętnym.
Ocena: 7/10