"Terminator. Sector war" – polowanie w starym stylu [RECENZJA]
Twórcy komiksu "Terminator. Sector war" wyszli z założenia, że T-800 polujący w Los Angeles na Sarę Connor nie był jedynym terminatorem, który przeniósł się w czasie do 1984 r. Drugi zmaterializował się w Nowym Jorku i wziął na celownik niejaką Lucy Castro.
Lucy Castro to młoda (pół roku akademii, trzy lata służby) policjantka, idealistka z czystym sumieniem pracująca w najgorszej części Nowego Jorku. Niewdzięczna robota, zero płatnych nadgodzin, beznadziejny chłopak kręcący się po jej wynajętym, obskurnym mieszkaniu to uroki codzienności Castro, która wkrótce za tym zatęskni. Na drodze młodej policjantki staje bowiem podejrzany dryblas z jednym prostym zamiarem – zabić Lucy Castro.
Akcja "Terminator. Sector war" rozgrywa się krótko po wydarzeniach z filmowego "Terminatora" (w komiksie pojawiają się echa tamtej historii). I nie da się ukryć, że scenariusz komiksu jest bardzo zbliżony do tego, co widzieliśmy na wielkim ekranie. Lub w polskich warunkach na VHS-ie. Lucy nie jest jednak bezbronną Sarą Connor z "jedynki", ale zaradną i świetnie posługującą się bronią policjantką. Wie, co zrobić w chwilach zagrożenia, choć oczywiście szkolenie w akademii policyjnej nie przygotowało ją na pojedynek z maszyną do zabijania z przyszłości.
Scenarzysta Brian Wood (znany w Polsce z serii "Briggs Land" czy "Aliens: Bunt") nie szedł jednak po linii najmniejszego oporu i nie postawił u boku Lucy dzielnego herosa z przyszłości. Zamiast tego bardzo mocno osadził całą historię w realiach brudnych dzielnic amerykańskiej metropolii, która momentami przypomina scenerię "Ucieczki z Nowego Jorku" Johna Carpentera. I to właśnie ten świat jest poniekąd bohaterem opowieści o policjantce walczącej o życie.
"Terminator. Sector war" to prosta historia nieprzeładowana dialogami, w której czuć klimat filmów akcji z lat 80. Momentami naiwna, ale trzyma w napięciu i robi świetny użytek z licencji "Terminatora". Spodziewałem się odcinania kuponów od popularności filmowej sagi, a wyszedł z tego bardzo udany one-shot zamknięty w twardej oprawie. Jest brutalnie, efektownie i bez drugiego dna, czyli tak, jak być powinno.