"W grudniu A.D. 1496, cztery lata po tym, jak król Ferdynand i królowa Izabela wygnali z Hiszpanii wszystkich Żydów, król Portugalii Manuel dał się przekonać, że powinien postąpić tak samo ..."
Jednak los potoczył swe koło inaczej. Król Manuel postanowił nie tracić poddanych. Pozostawił im wybór, o ileż okrutniejszy od wygnania: śmierć lub nawrócenie. Ci, którzy wybrali życie, zostali nazwani Nowymi Chrześcijanami. Jednak nie przestali wierzyć. Wprost przeciwnie, odprawiane potajemnie obrzędy i modły, hołubione wspomnienia, przemieniły się w magię. Kabałę - na poły filozofię, na poły wiarę.
Nadszedł jednak rok 1506 i ulice spłynęły krwią. Czerwień życia, która miała napoić spragnioną ziemię stała się symbolem niesprawiedliwości, niezrozumienia i strachu. Jednych ludzi przed drugimi. Innymi tylko z powodu tego, w co wierzyli. Susza wyniszczyła wszystkich, nie oszczędzając nikogo, więc szybko znaleziono winnych. ŻYDZI!!! Tak, to musieli być oni. I ich czary - na pewno takie szepty podjudzały spragnionych. "Prawdziwi chrześcijanie" postanowili złożyć ofiarę, ugłaskać Boga. Nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo przypominają trzódkę Mojżesza, pozostawioną, modlącą się do złotego cielca. Krew... To ona musi zmyć klęskę suszy. Przebłagać Boga, który, o ironio, jest przecież miłością, jest ten SAM!
Berekiasz Zaco jest prawdziwie dzieckiem tych czasów. Młody Żyd, kabalista, któremu nagle świat się rozpada jak strącony nieuważną ręką dzbanek. Ginie jego mentor i wuj, największy z kabalistów, a wraz z nim wiara chłopaka - jakby wylała się spomiędzy skorup dzbanka. Otacza go teraz zwątpienie i złość. Jak Bóg mógł pozwolić na coś takiego? Na takie okrucieństwo? I co tak naprawdę się stało? Czy była to zemsta Starych Chrześcijan, uważających się za lepszych, czy też coś więcej... zemsta i rabunek?
Otoczony dymem ze stosów, skwierczących ludzkim tłuszczem, Berekiasz przemierza ulice Lizbony w poszukiwaniu prawdy, jednocześnie gubiąc własne przekonania. To on jest narratorem tej opowieści. Autor, który odnalazł jego zapiski w iku - małej skrzyneczce, ukrytej w piwnicach domu w Konstantynopolu, tylko lekko ingeruje w manuskrypty. Jest tylko tłumaczem.
"Piszę również w tym celu, żeby oczyścić nasz dom z zimnego powietrza tajemnicy." To są jego słowa, Berekiasza, świadka dziejów, a przecież tak trudno w nie uwierzyć. W taką głupotę, jak to, iż Żydzi mają w żołądkach złoto... Chociaż?
Spoglądając na dzisiejszy świat, czy coś się zmieniło? Antysemityzm kwitnie i ma się, niestety, zbyt dobrze. Jakby zakorzeniony chwast o zbyt głębokim korzeniu, by go usunąć. Jak można wątpić? Recenzenci przyrównują tę książkę do pamiętnego Imienia róży Umberto Eco - i mają rację. Jednak tutaj nutka kryminału rozpływa się pośród problemów Berekiasza, staje się tylko wątkiem pobocznym, pretekstem dla odejścia od codziennych obrzędów.
Książka jest poważna i wstrząsająca, zabarwiona nutą magii, wulgarnego ekshibicjonizmu i wspaniałymi postaciami. Tu każdy ma swoje zdanie i inne spojrzenie na to, co się dzieje. Berekiasz nie walczy. Nie próbuje pomóc umierającym... już nawet się nie modli, bo i po co? Sam czuje, że umiera wraz z odchodzącą z jego duszy religią, głównym jej wypełnieniem.