Sylwester Latkowski przedstawia nowe fakty w sprawie Amber Gold i Michała Tuska. Przeczytaj fragment książki "Układ trójmiejski"
Sylwester Latkowski od lat opisuje świat przestępczy i afery Trójmiasta. Jego najnowsza książka "Układ trójmiejski" nie tylko podsumowuje dziennikarskie śledztwa, ale zawiera także nowe informacje i tropy. Autor odkrywa w niej m.in. kulisy afery Amber Gold, ujawniając treść nieznanych taśm.
To właśnie w "Układzie trójmiejskim" po raz pierwszy poznamy nagranie syna premiera, Michała Tuska, w którym opowiada o swojej współpracy z twórcami piramidy finansowej i linii lotniczej OLT Express. Książka trafi do sprzedaży 4 grudnia, tymczasem dzięki uprzejmości wydawnictwa Zysk i S-ka publikujemy fragment rozdziału, poświęconego synowi byłego premiera.
Syn premiera
Od początku tej [Amber Gold - dop. JZ] sprawy pojawiały się głośne nazwiska, w tym syna ówczesnego premiera, Donalda Tuska. Michał Tusk związał się z kontrowersyjnym biznesmenem Marcinem P., właścicielem Amber Gold i upadłej linii lotniczej OLT.
Syn premiera pracował dla OLT Express od 15 marca 2012 roku. Marcin P. w rozmowie ze mną i Michałem Majewskim wystąpił z poważnym zarzutem pod adresem młodego Tuska:
- Tusk przyniósł nam konkretną informację o tym, ile Port Lotniczy w Gdańsku bierze od naszej konkurencji, konkretnie od Wizz Air, za obsłużenie jednego pasażera. Tego typu dane są jedną z najpilniej strzeżonych informacji. W grę wchodzą potężne pieniądze. Bywa, że linie lotnicze miesiącami negocjują z lotniskami opłaty.
Michał Tusk kategorycznie zaprzeczył, jakoby przekazał OLT taką informację. Tyle że to nie był jedyny przykład potwierdzający, że młody Tusk znalazł się w dwuznacznej sytuacji. W jego korespondencji można odnaleźć e-mail z 20 kwietnia 2012 roku, w którym pisze on do dyrektora OLT: "Siatkę międzynarodową (proponowane lotniska oraz częstotliwości) skorygowałem, biorąc pod uwagę najnowsze MIDT, do którego mam dostęp na 29 lotnisku". MIDT (Market Information Data Transfer) to baza danych ułatwiająca podejmowanie strategicznych decyzji w branży lotniczej.
Innym problemem było łączenie pracy dziennikarskiej z prowadzeniem usług PR dla OLT.
12 kwietnia Tusk junior na łamach "Gazety Wyborczej" w Gdańsku opublikował pożegnalny felieton. Od niespełna miesiąca był piarowcem linii lotniczej należącej do Amber Gold. Tymczasem 23 marca w "Magazynie Trójmiejskim" "Gazety Wyborczej" ukazał się duży wywiad z Jarosławem Frankowskim, dyrektorem OLT, sygnowany nazwiskiem jego redakcyjnego kolegi. Tyle że w rzeczywistości autorem był Michał Tusk. W rozmowie z nami przyznał, że to on sam zadawał pytania i na nie odpowiadał w imieniu dyrektora Frankowskiego.
Sprawa młodego Tuska rozgrzała ponownie media w czerwcu 2017 roku, kiedy to doszło do jego przesłuchania przed sejmową komisją śledczą do sprawy Amber Gold. Kilka dni później (23 czerwca) na łamach "Gazety Wyborczej" ukazał się artykuł Wojciecha Czuchnowskiego pt. "Operacja Młody Tusk". Autor stawia w nim nieuczciwą tezę dotyczącą naszego głośnego tekstu o pracy Michała Tuska na rzecz Marcina P., założyciela Amber Gold i linii lotniczych OLT Express. Teza jest taka, że Marcin P. podsunął nam materiały, a my na tej podstawie opisaliśmy rolę Tuska juniora, by odsunąć zainteresowanie od samego prezesa P. Wraz z Michałem Majewskim wydaliśmy oświadczenie:
Jesteśmy zmuszeni zabrać głos, ponieważ sprawa wyglądała inaczej. Przejdźmy do faktów.
Na początku sierpnia 2012 roku, gdy afera Amber Gold była już głośna, pojawiły się nieoficjalne informacje, że dla Marcina P. pracował syn premiera Tuska. Zaczęła ona lotem błyskawicy krążyć w środowisku dziennikarskim.
Junior Tusk, widząc, że sprawa nabrzmiewa, o kilku elementach tej współpracy postanowił opowiedzieć w wywiadzie dla Gazety.pl. Jednak jego opowieść była ogólna, mało konkretna. Syn urzędującego premiera na wikcie u twórcy parabanku? Dla każdego dziennikarza taki temat jest ciekawy. Zadzwoniliśmy do młodego Tuska, żeby spytać, czy z nami porozmawia. Zgodził się. Pojechaliśmy do Sopotu, gdzie przeprowadziliśmy z Michałem Tuskiem kilkugodzinną rozmowę.
Wojciech Czuchnowski w swoim tekście podaje informacje, że opisując związki Tuska juniora z Marcinem P., wykorzystaliśmy maile, umowy przesłane nam wcześniej przez Marcina P. Było inaczej. Postanowiliśmy zweryfikować informacje otrzymane od P. Dziennikarze sprawdzają informacje otrzymane od najróżniejszych osób, nawet podejrzanych. Kwestią jest rzetelne weryfikowanie wiadomości.
Tusk, w trakcie rozmowy z nami, zalogował się na swoją skrzynkę pocztową sygnowaną nazwiskiem "Józef Bąk" - z niej korespondował wcześniej z menadżerami OLT Express i Amber Gold. I pozwolił skopiować dziesiątki maili, umów i inne dokumenty związane z OLT Express i Amber Gold. Stąd mieliśmy przytłaczającą większość informacji. Na szczęście zachowaliśmy owe zrzuty wiadomości do dziś. Zasadnicza, główna wiedza w naszym tekście pochodziła z tych właśnie wiadomości przekazanych od Tuska juniora i z jego obszernej opowieści. Opowieści, dodajmy, autoryzowanej przez syna premiera. Tę autoryzację również do dziś mamy zarejestrowaną na taśmie i ją upublicznimy. [Na posiedzeniu komisji śledczej padł zarzut, że tekst o Michale Tusku nie był autoryzowany - przyp. aut.].
Dalej sprawa wyglądała tak, że sam Michał Tusk naciskał nas, by tekst ukazał się jak najprędzej, ponieważ jest "atakowany" przez inne redakcje zainteresowane kulisami jego współpracy z Marcinem P.
Zaraz po opublikowaniu tekstu Tusk junior zadzwonił do nas z podziękowaniami, że kwestie dotyczące jego współpracy z Marcinem P. zostały w naszym materiale zaprezentowane uczciwie - nagranie tej rozmowy również zachowaliśmy i upubliczniamy. O tym wszystkim Wojciech Czuchnowski mógłby się dowiedzieć, gdyby zadzwonił do nas przed publikacją tekstu. Niestety, tego nie zrobił.
Uwaga na koniec. Nieskromnie, ale z przekonaniem możemy powiedzieć, że w latach 2012-2013 nikt ze środowiska dziennikarskiego nie zrobił więcej w kwestii opisywania Amber Gold niż my dwaj. W wielu publikacjach opisywaliśmy, kto może kryć się za tą aferą, skąd małżeństwo P. mogło mieć pieniądze na zbudowanie parabanku, gdzie właściciele Amber Gold wyprowadzili majątek. Zostaliśmy nawet skazani przez sąd, w skandalicznym w naszej ocenie wyroku, po ujawnieniu tajnych planów śledztwa ABW w sprawie państwa P. Dlatego, podjętą przez "Gazetę Wyborczą" próbę podważania naszej osobistej uczciwości dziennikarskiej przy sprawie Amber Gold uważamy za niegodną i krzywdzącą.
Z polecenia prezesa lotniska w Gdańsku
Śledczy, badając interesy małżeństwa P., zajmowali się też upadłą linią lotniczą OLT Express. To do niej z rachunków Amber Gold trafiały milionowe kwoty. Badano, jak to się stało, że człowiek znikąd wszedł do dużego biznesu lotniczego i stał się konkurentem LOT-u. Jak zdobył pozwolenia w Urzędzie Lotnictwa Cywilnego, kto go wspierał, doradzał? Niestety śledztwo skończyło się fiaskiem. Dopiero obecnie prokuratura wraca do tego wątku.
W 2012 roku, w czasie dziennikarskiego śledztwa pojawiło się nazwisko prezesa Portu Lotniczego w Gdańsku Tomasza Kloskowskiego, który miał być jedną z osób wspierającą działalność OLT. To właśnie prezes Kloskowski załatwił Michałowi Tuskowi pracę w linii lotniczej Marcina P. i jednocześnie zatrudnił syna premiera w Porcie Lotniczym. Kloskowski unikał kontaktu z dziennikarzami. Kiedy zjawiłem się w 2012 roku z Michałem Majewskim w porcie lotniczym, w jego biurze, po chwili przy drzwiach pojawił się funkcjonariusz ochrony. Do prób szukania odpowiedzi na pytanie o relacje prezesa Kloskowskiego z Marcinem P. skłoniło nas spotkanie z Jarosławem Frankowskim. To menedżer, który w przedsięwzięciach Marcina P. odpowiadał m.in. za biznes lotniczy, czyli OLT.
Z Frankowskim spotkaliśmy się 16 sierpnia 2012 roku, w jego domu w Sopocie. To było pierwsze i ostatnie z nim spotkanie. Potem odmawiał. Dlaczego się zgodził? Chciał wyjść na człowieka, który jest przypadkiem zaplątany w całą historię i nieświadomie uczestniczył w przekręcie. Próbował przekonać nas do tego. Jak poznał Marcina P.? Twierdził, że to dzięki prezesowi Portu dostał się do OLT:
- On do mnie dzwoni i mówi: Spotkaj się z facetem [Marcinem P.]. Facet ma kupę kasiory, złoto sprzedaje. Idź, spotkaj się z nim.
Frankowski szybko dogadał się z Marcinem P. Potem Kloskowski zaprotegował do firmy OLT syna premiera. Frankowski tak nam to zrelacjonował:
- Kloskowski bardzo mnie namawiał do kontaktów z Tuskiem: Patrz, to jest naprawdę pasjonat. Mi to raczej śmierdziało, zawsze patrzyłem na chłopaka przez pryzmat nazwiska, nie da się inaczej. Jak zacząłem go poznawać, zapytałem: Czy pan byłby gotowy rzeczywiście być twarzą piarową? I odpowiedział mi, że tak. Później powiedział: Przykro mi bardzo, tata mi nie pozwolił. Ja mówię: Trudno. Później po dwóch tygodniach się odezwał, mówi: Słuchaj, Jarek, może byśmy jakoś inaczej, ja mam kolegę, on ma firmę, bym robił to przez tego kolegę. Ja mówię: Po jaką cholerę, przecież to i tak wyjdzie. Jak chcesz, to załóż działalność, zaczniesz współpracować.
Założył tę działalność i na początku robił rzeczy takie głupie w gruncie rzeczy. Artykuł napisał i tak dalej. Z tym mailem, to też było dla mnie śmieszne [Tusk wysyłał korespondencję nie ze swojej imiennej skrzynki, ale z poczty zarejestrowanej na nazwisko Józef Bąk - przyp. aut.]. W firmie to wszyscy żeśmy się śmiali, było wiadomo, o kogo chodziło.
Frankowski nie miał najlepszego zdania o przygotowaniu merytorycznym syna premiera:
- Chłopak nie miał praktycznej wiedzy, poruszał się po akademickich obszarach lotniczych, ale logika biznesowa, którą się posługiwał, była naprawdę dobra. […] Miał dużo do zrobienia, dwa lata ciężkiej pracy minimum.
Pojawiało się kolejne pytanie. Dlaczego szef lotniska w Gdańsku zatrudnił u siebie Michała Tuska, pracującego już z jego polecenia w OLT? Frankowski tak to wyjaśniał:
- Kloskowski jest cwany lis, on Tuska wziął dlatego, żeby sobie kupić przyszłość. Stanowisko, na które przyszedł Tusk, było dla mnie szykowane. Jak odszedłem z Eurolotu, powiedziałem, że zrobię mu development lotniska. Mam maile, gdzie pokazałem mu całą strategię, pokazałem, co dalej robimy, i jak to zrobić, i byliśmy dogadani. Stanowisko było już przygotowane. Wtedy spotkałem się z Marcinem P. On stanowisko wyjął i dał je Michałowi.
Czy młody Tusk miał kompetencje do pracy na lotnisku? Według naszego rozmówcy, tak samo mierne, jak do świadczenia usług dla OLT:
- W 25% Michał robi to, co powinien robić, w 75% nie, bo nie ma kompetencji. Myślę, że Kloskowski inaczej sprzedał mu to stanowisko. Michał nie potrafi rozwalić dużych case’ów strategicznych linii lotniczych, bo nie ma takiego wykształcenia.
Rozmowa z Frankowskim trwała kilka godzin, pod koniec rzucił:
- Kiedyś powiedziałem Kloskowskiemu: Zobaczysz, jak OLT padnie, to rząd przewróci. On mówi: Nie, trochę pokory dla państwa polskiego. Mówię: Zobaczysz, to jest zbyt ważny temat.
Marcin P.: "Michał Tusk wynosił dane, które nie były powszechnie dostępne"
Szycie butów PiS-owi
Przepowiednia Frankowskiego się nie sprawdziła. Rząd nie upadł, Sejm nie przegłosował powołania komisji śledczej w sprawie interesów małżeństwa P. Stało się to dopiero po wyborach przegranych przez Platformę Obywatelską w 2015 roku. Wbrew zapewnieniom przedstawicieli rządu i prokuratury śledztwo nie szło sprawnie. Na jego początku doszło do starcia o to, kto powinien prowadzić dochodzenie. Premier Donald Tusk chciał przenieść sprawę z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego do Centralnego Biura Śledczego. Potem upadł pomysł powołania wspólnej grupy. Szefowi ABW Krzysztofowi Bondarykowi udało się jednak zatrzymać ją u siebie. Jednym z argumentów, który mógł mieć znaczenie, było to, że sama policja nie paliła się do przejęcia zabagnionej sprawy. W rozmowie ze mną ówczesny szef Centralnego Biura Śledczego, Adam Maruszczak, twardo powiedział, że nie wyobrażał sobie wspólnego śledztwa z ABW. W policji obawiano się upolitycznienia śledztwa. Słusznie?
Ważna osoba z ministerstwa spraw wewnętrznych tak mi powiedziała w 2012 roku:
- Najchętniej znaleziono by teraz kogoś związanego z PiS, kto miałby kontakty, interesy z Marcinem P. Wtedy nie byłaby to już sprawa samej Platformy.
- I co? Znaleziono? - zapytałem.
- Sprawdzany jest wątek Adama Jedlińskiego.
To byłoby celne uderzenie. Profesor Adam Jedliński to prawnik, przewodniczący rady nadzorczej SKOK-u, przyjaciel prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wątek SKOK-u pojawia się także w 2017 roku, w czasie prac w sejmowej komisji śledczej ds. wyjaśnienia afery Amber Gold. Krzysztof Brejza, poseł Platformy Obywatelskiej i członek komisji, w rozmowie z Piotrem Kraśką w radiu TOK FM stwierdził, że ma dowody na to, że pieniądze na rozruch Amber Gold pochodziły z otoczenia Marcina P., z pożyczek branych ze SKOK-u Stefczyka.
- Znalazłem też bardzo ciekawe wielostronicowe opracowanie dotyczące SKOK-u Stefczyka w siedzibie Amber Gold. Takie materiały były też kolportowane w obiegu wewnętrznym Amber Gold. Marcin P. nie był w stanie wytłumaczyć, skąd one się tam wzięły - mówił poseł Brejza.
Oczywiście po uzyskaniu takiej informacji zadzwoniliśmy z Michałem do Adama Jedlińskiego i zapytaliśmy:
- Czy pan zna Marcina P., kogoś z Amber Gold?
- W życiu go nie spotkałem, nie znam też nikogo z tej firmy. P. ani Amber nie byli moimi klientami. To jakaś prowokacja, która ma uderzyć w SKOK-i - odparł Jedliński.
Drugi na celowniku służb, w tym samym wątku, był PiS-owski radny sejmiku wojewódzkiego na Pomorzu, Przemysław Marchlewicz. Lokalni politycy Platformy kolportowali wiadomość, że miał on kontakty, a może nawet interesy z Marcinem P. Spotkaliśmy się z nim w Gdańsku.
- Ktoś mi szyje buty. W życiu nie rozmawiałem z P., nie miałem interesów z Amber Gold i OLT - uciął Marchlewicz.
- Jest cokolwiek, jakiś punkt zaczepienia? - zapytaliśmy.
- Jestem biznesmenem. Wraz ze wspólnikiem zajmujemy się załatwianiem finansowania na różne przedsięwzięcia finansowe. Przed wakacjami rozmawiałem ze wspólnikiem o tym, że zapewne nie byłoby problemu ze znalezieniem finansowania dla wpadającej w kryzys linii OLT. Ale to była jedna krótka rozmowa telefoniczna. Nie szukaliśmy kontaktów z Marcinem P. i sprawa nie miała ciągu dalszego.
Szef Narodowego Banku uprzedził premiera
Sprawa Amber Gold wracała do mnie, stało się tak przy tzw. aferze podsłuchowej. Jako redaktor naczelny "Wprost" zdecydowałem się na opublikowanie "taśm z restauracji Sowa i Przyjaciele i Amber Room". W czasie podsłuchanej w 2014 roku rozmowy pomiędzy szefem MSWiA, Bartłomiejem Sienkiewiczem, i Markiem Belką, szefem Narodowego Banku Polskiego, padło ważne wyznanie w odniesieniu do interesującego tematu. Belka stwierdził, że wiele miesięcy przed wybuchem afery uprzedzał premiera o całej sprawie. Mówił Sienkiewiczowi:
- …kilka miesięcy przed faktem zadzwoniłem do Donalda i mu powiedziałem, że sprawa Amber Goldu jest dość poważna, że to jest piramida finansowa, ale jest poważniejsza ze względu na to, że oni są właścicielami tego szybko rozwijającego się OLT Express. Będzie jakaś awantura z tym OLT Expressem, ale przeszło na tematy związane…
Wątek ten zginął wówczas wśród innych, jakie pojawiły się na tym i innych nagraniach z podsłuchów kelnerów.
Powyższy fragment pochodzi z książki Sylwestra Latkowskiego "Układ trójmiejski", która ukaże się nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka 4 grudnia 2017 r.
Sylwester Latkowski - reżyser, scenarzysta, dziennikarz, producent filmów, "Afera podsłuchowa. Taśmy Wprost" (współautor Michał Majewski, 2014) - opisuje od lat świat przestępczy i afery Trójmiasta. Książka nie tylko podsumowuje jego dziennikarskie śledztwa, ale też zawiera nowe informacje i tropy. W książce odkrywa nieznane kulisy takich spraw jak Amber Gold. Ujawnia treść nieznanych taśm. Po raz pierwszy poznamy nagranie syna premiera, Michała Tuska, w którym opowiada o swojej współpracy z twórcami piramidy finansowej i linii lotniczej OLT Express.