Strażnicy hitlerowskich skarbów żyją do dziś
Zima 1945, II wojna światowa ma się ku końcowi. Polacy, którzy przybywają na Dolny Śląsk, natrafiają na poniemieckie "skarby". W domowych skrytkach i depozytach znajdują dzieła sztuki, odkrywają porcelanę i biżuterię zamurowane w ścianach domów. Jakie historie kryją?
Joanna Lamparska wchodzi do hermetycznego świata poszukiwaczy. W archiwach odnajduje dramatyczne historie zbrodni dokonanych dla złota, śledzi mafię handlującą dokumentami oficerów SS, rozmawia z dziećmi "strażników skarbów". Razem z czytelnikami eksploruje podziemne obiekty i pałace, w których ukryte zostały dzieła sztuki. Pokazuje, że po zakończeniu II wojny światowej walka wcale nie ustała. Rozpoczyna się wyścig z czasem w "polskiej gorączce skarbów".
Prezentujemy fragment książki "Ostatni świadek. Historie strażników hitlerowskich skarbów" Joanny Lamparskiej wydawnictwa Znak.
Szybko rzuciłam okiem na maszynopis. Jeszcze nie wiedziałam, że to początek najbardziej fascynującej zawodowej przygody, jaka mogła mnie spotkać. Wagi listu, który trafił do mnie w tamto letnie przedpołudnie, również nie potrafiłam docenić.
Był podpisany: (kiedyś) Leonard von Schreck, Hauptmann.
"Trzydzieści lat zastanawiałem się, czy, jak i komu przedstawić wydarzenia, których byłem uczestnikiem w połowie stycznia 1945 roku. Mam teraz 86 lat. Żyję w Polsce bez mała pół wieku, mam rodzinę, spokój i w miarę dostatnią egzystencję. Jestem wdzięczny za wszystko, co mnie spotkało w życiu po wojnie, i dlatego dzisiaj, kiedy moje bezpieczeństwo i spokój zostały zakłócone, przekazuję, co następuje".
Trzeba przyznać – początek był intrygujący. Zwiastował przygodę jak z filmu. Przeczytałam go kilkakrotnie, nie wiedząc jeszcze, że wnet nadejdzie kolejna korespondencja. W głowie miałam mętlik.
Pierwszy list Leonarda von Schrecka (pisownia oryginalna):
"(...) 16 stycznia dostałem rozkaz stawienia się w SD –Stelle Oppel. Tam zastałem trzech innych oficerów saperów, jednego cywila geologa oraz innego jeszcze cywila tytułowanego «Herr Doktor». Odebrano ode mnie specjalną przysięgę zachowania ścisłej tajemnicy. Odprawę z nami miał SS-Sturmführer Küchler, który miał być koordynatorem operacji. Dostaliśmy plany dwóch obiektów. Jednym był tunel wydrążony w zboczu góry, drugim fragment średniowiecznego zamku.
Mieliśmy opracować sposób zabezpieczenia minerskiego pomieszczeń tych obiektów i dokonania zawałów maskujących. Pracowaliśmy nad tym z geologiem przez dwa dni. Zbliżał się front i sytuacja stawała się bardzo nerwowa. (...) Zebrano nas w baraku na skraju lotniska. Nie wolno nam było wymieniać nazwisk ani przydziałów służbowych. Dowiedziałem się tylko, że wszyscy oficerowie nie mają bliskich rodzin. Wtedy się nad tym nie zastanawiałem. Barak był pilnie strzeżony przez pluton z SS-Standarte Totenkopf pod dowództwem młodego Hauptscharführera Biewalda. Nocą na boczną bocznicę kolejową lotniska zajechał Sonderzug. Wyładowano z niego kilkanaście metalowych skrzyń bez oznakowań i kilka ze sprzętem minerskim. Kiedy przeglądaliśmy sprzęt, od strony Breslau nadjechała kolumna około dwudziestu ciężarówek wojskowych. Z pociągu wypędzono trzydziestu kilku Fremdarbeiten, którzy załadowali skrzynie na samochody pod nadzorem tych SS.
Złoty pociąg. Zaginiony skarb nazistów
Küchler poprowadził kolumnę przez jakąś dużą wieś do miasteczka Zobten Am Berge i stamtąd w las na zbocze Zobtenberg. Jazda trwała około godziny. Na południowo-zachodnim zboczu, dość wysoko, było urwisko skalne. W nim był wykuty i obetonowany długi tunel, pilnowany przez SS z jakiegoś Einsatztruppen. Samochody wjechały do tunelu. Następnie robotnicy okrywali każdy z nich wielkimi zeltami i uszczelniali okrycia warstwą smaru. Myśmy minowali tunel, samochody i nakład skalny nad wylotem. Geolog według swoich obliczeń wskazywał najdogodniejsze punkty zakładania ładunków.
Otwory pod ładunki wiercone były głęboko, aby zwiększyć moc wybuchu i zmniejszyć efekt dźwiękowy eksplozji. Pracowaliśmy siedem godzin (...). Pod koniec pracy SS rozstrzelało w tunelu robotników. Dokonaliśmy zawału wlotu. Rumowisko wyglądało po wybuchu naturalnie, a SS pod nadzorem doktora układali krzewy, drzewka i darń, aby dodatkowo zamaskować rumowisko. Prace skończyły się rankiem. Geolog, oficerowie i SS odjechali do Breslau. (...) Tam wynieśliśmy z auta dwie skrzynie. W jednej był materiał minerski, w drugiej nie wiem co, bo była obita blachą i bez żadnych znaków. Wnieśliśmy ją przy pomocy dwóch ludzi, którzy czekali w zamku, do wyłożonej dębową boazerią sieni w głównym budynku.
Następnie na dziedzińcu, pod częściowo zrujnowaną częścią zamku zbadałem wejście do podziemia. Była to pochylnia wykonana w gruzie i ziemi, prowadząca dość głęboko pod mury. Tam została złożona skrzynia. Całość dokładnie zaminowałem Glassminen i wysadziłem na wszystko część ściany i dojście. Trzeba by koparki, aby się tam z powrotem dostać. Nie rozumiałem celu tego wszystkiego, ale bałem się o cokolwiek pytać. Po zakończeniu pracy Rathkez doktorem odjechali ciężarówką. Ci dwaj ludzie zostali w zamku, a ja z Küchlerem wyszliśmy przez las do szosy. Tam stał osobowy samochód na cywilnych numerach z Breslau. Ruszyliśmy do Breslau. Tuż za Allenrode Sturmführer zatrzymał auto. Wysiedliśmy na chwilę. Było ciemno i padał śnieg. Küchler strzelił mi w plecy. Kula trafiła pod lewą łopatkę i wyszła przez prawe płuco. Upadłem w rów, ale się nie pożegnałem z życiem.
(...) Miałem dokumenty zabitego Fremdarbeitera Polaka i tak doczekałem ruskich. Znałem język polski, więc bez trudu uchodziłem za Polaka. Z falą wracających z robót dotarłem do Częstochowy. W powojennym bałaganie podałem nazwisko panieńskie matki i tak się wtopiłem w polskość. Moja rodzina nie zna mojej przeszłości i nie powinna jej poznać. Decyzja o opisaniu tych spraw rodziła się długo. Wiele było za i przeciw. Dopiero niedawno wnuk mój namówił mnie na samochodową wycieczkę po Dolnym Śląsku. Odwiedzałem różne miejscowości, zwiedzałem zamki. Byłem na zamku Grodno w Zagórzu. Wróciła taśma wspomnień. Kiedy siedzieliśmy przy stoliku w cieniu drzew na dolnym dziedzińcu, weszła do zamku grupa niemieckich turystów. Pomiędzy nimi był krzepki starzec. Poznałem go, bo niewiele się zmienił. To był Küchler! Zacząłem się bać i lęk nie opuszcza mnie do teraz.
Z wyrazami uszanowania (kiedyś) Leonard von Schreck Hauptmann". Swoje nazwisko nadawca wykaligrafował starannym gotykiem.
Joanna Lamparska – dziennikarka, podróżniczka, specjalistka od tajemnic historii, ze szczególnym uwzględnieniem Dolnego Śląska. Autorka kilkunastu książek o historii, od lat podąża śladami ukrytych skarbów i nierozwiązanych zagadek II wojny światowej. Pisze m.in. dla National Geographic i Focusa, realizuje programy telewizyjne i audycje radiowe, prowadzi akcje eksploracyjne. Nie boi się odważnych tematów i pracy w terenie, fascynują ją podziemne obiekty, zamki i pałace.