Trwa ładowanie...
recenzja
12-10-2015 14:52

Strachy nasze codzienne

Strachy nasze codzienneŹródło: "__wlasne
d1h0b9g
d1h0b9g

Hilary Mantel, jedyna pisarka, która dwukrotnie otrzymała Nagrodę Bookera, znana jest w Polsce między innymi z dwóch cykli – jednego o Rewolucji Francuskiej, drugiego zaś o Anglii rządzonej przez Tudorów. Nakładem oficyny Sonia Draga ukazał się niedawno niepozorny zbiorek opowiadań publikowanych wcześniej w latach 1993-2014. Zbiorek, dodajmy, o intrygującym tytule: „Zamach na Margaret Thatcher”.

Zawiera on dziesięć historii, na które Anglosasi mieliby pewnie określenie „creepy” lub „ghost stories”, niemniej wydaje się, że obdarzenie tych tekstów takimi właśnie mianami byłoby pewnego rodzaju trywializacją. Zwłaszcza, że duchów tam jak na lekarstwo, choć owszem, czasem jakaś eteryczna postać przemknie między jednym akapitem a drugim. To z pewnością nie są klasyczne „opowieści z dreszczykiem” snute po zmroku, przy ognisku podczas wakacyjnych biwaków. Autorka straszy bowiem przede wszystkim tym, co przychodzi wraz z dorosłością, kiedy stwory czające się w ciemnościach i skryte pod naszymi łóżkami ustępują pola czemuś o wiele bardziej realnemu i niebezpiecznemu. Opowiadania Mantel podszyte są przede wszystkim strachem przed samotnością, porzuceniem, strachem przed tym „innym”, który zaburzy nasze dopieszczone w każdym szczególe życie. A strach ten jest tym większy, im bardziej się oszukujemy, że jest ono poukładane i dokładnie takie, jakie od losu oczekiwaliśmy. Światy, w których autorka każe istnieć
swoim bohaterom, są zazwyczaj klaustrofobiczne, depresyjne – nieistotne, czy jest to pełen anonimowości, rozedrgany Londyn, czy opresyjna Dżudda, gdzie kobiety nie mają praktycznie żadnych praw. Pełne bólu i wyrzutu milczenie wydaje jest tu głównym nośnikiem emocji; nawet kobieta, która przyłapie męża na zdradzie, będzie w stanie jedynie poruszyć ustami, jakby chciała coś powiedzieć, ale spomiędzy warg wydobędzie się tylko pisk.

Sielskość realiów, w których egzystują postaci, kontrowana jest zazwyczaj niespodzianym zgrzytem, zaś z początkowej tkliwości wyłania się okrucieństwo, wstrząs. Czasem jest to jedno zdanie, częściej - atmosfera niepokoju, zagrożenia i lęku towarzyszy nam od samego początku i tylko czekamy, aż ta Hitchcockowska strzelba wypali, aż z trzeszczącej od pierwszych zdań szafy wreszcie wypadnie trup. W sztampowe historie, od których uginają się półki księgarskie, historie zaludniane przez równie szablonowe postaci, Mantel wplata nagle jakiś dysonans, który przenicowuje całą, zdawałoby się, przewidywalną i oklepaną, narrację. Niektóre z opowiadań podszyte są, dodatkowo, ciepłą nostalgią, tęsknotą za dzieciństwem – nawet, jeśli i ono poznaczone jest głębokimi rysami zaburzającymi beztroską idyllę. W części z nich znajdziemy humor, czasem cierpki, ironiczny, nierzadko mroczny, zawsze jednak znamionujący lekki dystans, jaki pisarka ma do swych bohaterów nawet, jeśli niektóre z opowiadań wydają się być obdarzonymi
autobiograficznym sznytem.

Mantel mówi i przekazuje wiele, za pomocą skromnych, subtelnych środków, choć momentami jej styl niebezpiecznie balansuje na granicy przeszarżowania („Mówiła ze swoistym szelestem, jakby bóg, który ją stworzył, zacierał suche dłonie”). Opowiadania, będąc bardzo krótkimi, oszczędnymi, niosą niemały ładunek emocji i z pewnością stanowią przyczynek do wielu refleksji nad tym, co tak często wychodzi spod fasady naszej poukładanej codzienności w najmniej odpowiednim momencie. Wychodzi i obnaża fobie, słabości i nieprzystosowanie do świata, który jeszcze niedawno wydawał się nam przyjazny i okiełznany.

d1h0b9g
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1h0b9g