Piętnastoletnia niewidoma dziewczyna schodzi do podziemi, idzie na stację metra, wstępuje w inny świat i zaczyna krążyć w mieście, którego ulicami niby idzie każdy z nas. Niby, bo wzrok odbiera nam postrzeganie. Wzrok odbiera nam wyobraźnię. Wzrok utrudnia widzenie.
A ona widzi inaczej.
Dzieci w tej książce odnajdą na pewno co innego, niż dorośli. Odnajdą Stracha na wróble z * Czarnoksiężnika z Krainy Oz* i Królika z Alicji w Krainie Czarów . Odnajdą baśń i opowieść o dziewczynce, która idzie i zdarzają jej się niesamowite rzeczy.
Dorosły odnajdzie jej ociemniałość. To, że jest upośledzona i że świat wymusza na niej walkę. Ja odnalazłam jej smutek, gdy mówi, że czasem wydaje jej się, że świat to labirynt bez wyjścia. Albo ten ogromny żal, gdy pyta kto jej przeczyta wiersz przy oknie o zmierzchu. Znalazłam w jej słowach pod wielkim szkieletem dinozaura pytanie Gauguina jako filozofa „Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?”. Znalazłam niesamowity obrazek, gdzie za pytaniem czy to początkowa stacja, czy ostatnia, stoi kartka przedzielona na pół – z jednej strony rozweselone aniołki, a z drugiej zakapturzone postacie, mocno przypominające kostuchę... I znalazłam źródło największego lęku dziewczyny: że przegapi szczęście, prawdziwe szczęście, bo go nie zauważy, gdyż jest ślepa.
A mimo wszystko niemal jej zazdroszczę. Niemal, bo nie potrafiłabym się pożegnać z moim patrzeniem, nie potrafiłabym powiedzieć moim oczom, żeby się zamknęły na jabłko w rzeczywistości, żeby widzieć jabłko w sobie, nawet, jeśli będzie najczerwieńsze ze wszystkich. Ale zazdroszczę dziewczynie jej bogatego wnętrza, jej pogody ducha, zgody na świat, na to kim jest, jaka jest, co jest w niej, jakie ma ograniczenia, czego nie może. Zazdroszczę jej tego, że potrafi w zamian coś innego, że poukładała siebie według nowego klucza. I choć czasem jest samotna, choć czasem nie ma do kogo wyciągnąć ręki, albo wyciąga, ale w swoich ciemnościach nie widzi, w którą stronę ma to uczynić, to potrafi zejść do metra i usłyszeć melodie, których ja nie słyszę. Potrafi w dźwięku ludzkich stóp, uderzających o posadzkę metra, odnaleźć dźwięk słoniowych nóg. Albo w szumie wjeżdżającego na stację pociągu odczytać przypływ morskich fal. Na początku, jak wielki wykrzyknik, tkwi motto z Szymborskiej : „Wielkie to szczęście nie wiedzieć dokładnie, na jakim świecie się żyje”. Bo dzięki temu, że dziewczyna z konieczności odrzuca część świata, może być troszkę, troszeczkę szczęśliwsza w świecie swojej magii.
Tę książkę najlepiej byłoby czytać z zamkniętymi oczami, zanurzając dłonie w barwach i kształtach.Od pięknych, niejednoznacznych rysunków aż bolą w oczy. Jest w nich tyle szczegółów i tyle znaczeń, że biegam źrenicami z jednego rogu do drugiego i nie mogę nadziwić się kunsztowi autora.
W oryginale książka nosi tytuł „Metro” (według mnie szkoda, że polski wydawca go zmienił - to tytuł mniej sugerujący, mniej oczywisty, jakby ciemne okulary na nosie dziewczyny były tylko ochroną przed światłem, jakby nie wyróżniała się z tłumu, dopóki sama nie zechce). Jedna ze stacji tajpejskiego metra jest ozdobiona ilustracjami z książki. I chciałabym tam wejść i iść, z zamkniętymi oczami, pod dłonią mieć uszy wielkiego królika, albo miotłę, na której leci dziewczynka, ale tylko ją sobie wyobrażać, a nie widzieć, słyszeć szum ręki, przesuwanej po szorstkości ściany, wiedzieć, że jest tam wielkie czerwone jabłko, ale nie widzieć, poczuć się na chwilę niewidomą dziewczyną, schodzącą do podziemi i poczuć dreszcz ekscytacji, pytajnik niepewności, uśmiech stacji księżycowej (ciekawostką jest, że na jednej z plansz Liao umieszcza bohaterów poprzedniej książki * Księżyc zapomniał*) i smutek inności, gdy mały chłopczyk pyta o drogę,
a ja nie umiem wskazać kierunku, bo mam zamknięte oczy.