Dziedziczki to opowieść o silnych kobietach. O kobietach, które wiedzą, czego chcą i potrafią to osiągnąć. W sumie trudno się dziwić, że udało im się wypracować te pożądane cechy charakteru. Miały bowiem na to sporo czasu. Stanisława i Katarzyna Kruszewskie wyglądaj na młode dziewczyny, i do tego niemal jak rówieśniczki. Naprawdę jednak Stanisława ma lat około 500, Katarzyna zaś to jej odległa o wiele pokoleń praprawnuczka. Sekret nieśmiertelności zdradził Stanisławie alchemik Michał Sędziwój z Sanoka, kiedy była jego uczennicą. Odkrył on tzw. czerwoną tynkurę, która ową nieśmiertelność zapewnia. Z kolei Monika Stiepankowic liczy sobie lat ponad tysiąc, choć wygląda na zaledwie piętnaście. Ona długowieczność zawdzięcza przypadłości zwanej... wilkołactwem. Wszyscy ci bohaterowie, wraz z galerią jeszcze innych barwnych postaci, spotkali się już we wcześniejszych tomach cyklu (Kuzynki i Księżniczka).
W Dziedziczkach panny Kruszewskie wreszcie odkupują swój rodzinny majątek. Próbują też zaprząc do w nim pracy nielicznych mieszkańców byłego PGR-u, w który w czasach władzy ludowej ich majątek zamieniono. Jednak żyjący tu od pokoleń tubylcy, przez lata społecznego pasożytnictwa nabrali wstrętu do jakiejkolwiek pracy. Dlatego ich opór przyjmuje różnorodne, czasem absurdalne formy. Uciekają się też do zabiegów magicznych, których dziedziczki się po nich zupełnie nie spodziewają. Pomimo piętrzących się trudności kuzynki odbudowują dwór i snują plany rozwoju gospodarstwa. W tym czasie pomagająca im Monika zaczyna odczuwać dziwne emocje, których źródła nie jest w stanie zidentyfikować. W równoległym wątku Sędziwój traci na chwilę wielowiekową czujność i wpada w ręce członków Bractwa Drugiej Drogi. To alchemicy, którzy „idą na skróty”: dla osiągnięcia swoich celów nie cofają się przed niczym, a życie ludzkie nie ma dla nich większej wartości. Bractwo do pozyskiwania złota wykorzystuje świeżo przelaną ludzką
krew. Co oczywiście jej „dawcom” nie wychodzi na zdrowie. Dlatego do tej pory członkowie Bractwa byli przez Sędziwoja – alchemika z zasadami – tropieni i tępieni. Teraz to on staje się przedmiotem ich śledztwa. Ich celem jest wydarcie Sędziwojowi sekretu nieśmiertelności i transmutacji pierwiastków.
Dziedziczki dalekie są od typowej opowieści fantasy. Nie ma tu elfów ani krasnoludów, wyprawy po cudowny przedmiot ani innych klasycznych, Tolkienowskich motywów. Za to sporo jest tutaj elementów zaczerpniętych z wierzeń i mitologii słowiańskiej czy bałkańskiej. A także odniesień historycznych do czasów Rzeczpospolitej szlacheckiej i terenów jej wschodnich Kresów. Wszystko to stwarza to specyficzny klimat, nacechowany sentymentem za niegdysiejszą potęgą i chwałą. Dodatkowo autor wplata w fabułę jeszcze inne swoje pasje i fascynacje, takie jak archeologia, dawne, zapomniane wynalazki techniczne, alchemia czy malowniczy ukraiński folklor. Wartka akcja i kilka prowadzonych równolegle wątków skutecznie podtrzymują napięcie. Takie zestawienie motywów i zabiegów pisarskich to już cecha charakterystyczna Pilipiukowej prozy. Prozy sprawnie napisanej, którą czyta się szybko i z przyjemnością. I nabierając podczas lektury apetytu na kolejna jej porcję.