"Byłam półżywa i cała w sińcach, przypominałam strzęp mięsa". Szczera relacja Ukrainki zesłanej na Kołymę
"Pamiętam, jak moja najlepsza przyjaciółka umarła w trakcie rąbania drewna. Uniosła siekierę, na chwilę znieruchomiała z nią nad głową, po czym padła martwa" – wspominała po latach Olga Gurejewa. W różnych syberyjskich łagrach spędziła 10 lat. Trafiła również do lodowego piekła na ziemi, jakim była Kołyma.
Olga przyszła na świat w 1928 roku we wsi Roszniów na terenie ówczesnego województwa stanisławowskiego. Była Ukrainką, a jej pochodzenie zdecydowało o tym, że w grudniu 1945 roku została aresztowana wraz z całą rodziną przez NKWD.
"Przypominałam strzęp mięsa"
Oskarżono ją o kolaborację z Niemcami oraz przynależność do Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Oba zarzuty były wyssane z palca, ale dla sowieckiego aparatu represji nie miało to najmniejszego znaczenia. Jak czytamy w książce Shauna Walkera "Na ciężkim kacu. Nowa Rosja Putina i duchy przeszłości", po zatrzymaniu nastolatka trafiła do więzienia przejściowego, gdzie:
"Wszyscy musieli spać na twardych, kamiennych podłogach, a w celach panował ścisk 'niczym w puszce śledzi': gdy jedna osoba chciała się przewrócić na drugi bok, to samo musiał zrobić cały rząd. Każdej nocy odbywały się przesłuchania, którym towarzyszyło bezlitosne bicie".
Jako że Olga kategorycznie zaprzeczała stawianym jej zarzutom, poddawano ją coraz okrutniejszym torturom. Sama wspominała, że po ciągnących się tygodniami przesłuchaniach była "półżywa i cała w sińcach, przypominała strzęp mięsa".
Gdy wreszcie pękła i podpisała przyznanie się do winy, wyrok był tylko formalnością. Skazano ją na dwadzieścia lat katorgi. Następnie wsadzono wraz z kilkudziesięcioma innymi więźniarkami do bydlęcego wagonu, który ruszył na wschód.
"Przypominali żywe trupy"
Podróż w warunkach urągających ludzkiej godności trwała blisko czterdzieści dni. Skład jechał tylko nocą, w dzień czekał na bocznicy kolejowej. Jak czytamy w książce Shauna Walkera, "więźniarki dostawały codziennie czerstwy chleb, trochę suszonej ryby i kubek brudnej wody do picia i umycia się".
Po dotarciu do Irkucka ostatnie 150 kilometrów, dzielące stację kolejową od łagru, więźniarki musiały przebyć pieszo. Wyczerpanym nieszczęśniczkom zajęło to tydzień. Na jednym z postojów dokwaterowano do nich grupę łagierników złożoną z samych mężczyzn.
Początkowo Olga i jej towarzyszki niedoli protestowały, ale szybko przekonały się, że łagiernicy nie stanowią żadnego zagrożenia. Jak wspomniała po latach: "Przypominali żywe trupy, cienie istot ludzkich. Nie uwierzyłbyś, że człowiek może tak wyglądać. To był wstrząsający widok. Oczywiście my nie wyglądałyśmy wcale lepiej".
Ci, którzy zmarli w trakcie marszu, byli ładowani na specjalne wózki. Podążały one niczym sępy za kolumną wycieńczonych skazańców.
"Wszyscy byli półżywi"
W trakcie dwóch pierwszych lat pobytu na Syberii Olgę kilkukrotnie przenoszono do różnych łagrów. W końcu jesienią 1948 roku trafiła na Kołymę. Dotarła tam z tysiącami innych ofiar stalinowskich represji na pokładzie statku "Nogin". Jak wspominała była więźniarka, po blisko dwutygodniowym rejsie i dwudniowym oczekiwaniu w porcie na rozładunek (transport dotarł akurat w rocznicę wybuchu rewolucji październikowej):
"Wszyscy byli półżywi, panował straszliwy ziąb, wiał wiatr i padał śnieg. Na statku było tyle osób, że procedury rozlokowania wszystkich trwały kilka dni. To była jedna z najbardziej upokarzających chwil w moim życiu: kazali nam się rozebrać do naga, po czym mężczyźni w mundurach przechodzili wzdłuż nas i decydowali o tym, czy jesteśmy zdolne do pracy".
Trzy dni w karcerze
Olga trafiła do kopalni cynku w Wakchance, gdzie przytwierdzono do jej drelichu numer M-323. Od tej chwili strażnicy przestali używać jej imienia i nazwiska. Została zredukowana do ciągu znaków. Jej dni, wypełnione katorżniczą harówką, wyglądały niemal identycznie:
"Budzili nas o szóstej rano. Maszerowaliśmy w jednym rzędzie do kantyny. Potem do pracy, a o zachodzie słońca z powrotem do obozu. W barakach często przeprowadzano rewizje, co wiązało się z tym, że wszyscy musieli w tym czasie stać na zewnątrz na mrozie. Miałam tylko jedną parę spodni, zakładałam je do pracy i do snu. W zimie nigdy nie można się było dostatecznie ogrzać, nigdy".
W łagrze nawet najmniejsza niesubordynacja groziła surowymi karami. Przykładowo za poskarżenie się na złe jedzenie Olga została skazana na trzy dni karceru. W książce "Na ciężkim kacu. Nowa Rosja Putina i duchy przeszłości" czytamy, że:
"Musiała stać wyprostowana w zimnej, wilgotnej celi, co tak bardzo podkopało jej zdrowie, że później na kilka miesięcy wylądowała w obozowym szpitalu. Do łagru nie docierały żadne gazety, a kobietom nie wolno było pisać listów. Zresztą i tak nie miały papieru ani przyborów do pisania".
Niewolnicza praca w gułagu. Dramatyczna relacja Polaka z rosyjskiej kopalni złota
Zabójcze mrozy
Wolne od pracy zarządzano dopiero, gdy słupek rtęci pokazywał minus pięćdziesiąt stopni Celsjusza. Takie temperatury nie zdarzały się często, ale mrozy sięgające minus trzydziestu stopni stanowiły niemal zimową codzienność.
Niskie temperatury były zabójcze dla wycieńczonych więźniarek. Olga, która pracowała również przy wycince tajgi wspomniała, że jej "najlepsza przyjaciółka umarła w trakcie rąbania drewna. Uniosła siekierę, na chwilę znieruchomiała z nią nad głową, po czym padła martwa".
Dopiero po śmierci Stalina w 1953 roku sytuacja łagierników nieco się poprawiła. Więźniów zaczęto lepiej karmić, wypłacano im również skromne pensje, za które mogli kupować produkty oferowane w obozowym sklepie. Zezwolono też na pisanie listów.
Dwa lata po zgonie czerwonego cara Olga została przeniesiona do pracy w jednej z magadańskich cegielni, co "po latach spędzonych w dziczy Kołymy wydawało jej się niemal luksusem". Ostatecznie wolność odzyskała w marcu 1956 roku. Zakazano jej jednak opuszczania obwodu magadańskiego. Na odchodnym funkcjonariusz NKWD dał jej dobrą radę: "Nigdy nie mów o tym, co tu przeżyłaś. Nikomu".
O rosyjskich próbach powrotu do roli mocarstwa przeczytacie w książce Shauna Walkera pt. "Na ciężkim kacu. Nowa Rosja Putina i duchy przeszłości" (Wydawnictwo Poznańskie 2022).
Daniel Musiał – absolwent historii. Interesuje się głównie XIX wiekiem oraz II wojną światową.
WP Książki na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski