Punisher tom 3 – recenzja komiksu wyd. Egmont
Po serii "Punisher Max" Egmont kontynuuje wydawanie przygód Franka Castle’a spod szyldu Marvel Knights. Niektóre z tych opowieści debiutowały już ponad 20 lat temu, ale nic nie tracą na atrakcyjności, a niektóre są zaskakująco aktualne.
Mowa głównie o historii "Ulice Laredo" z rysunkami Cama Kennedy’ego. Garth Ennis (scenarzysta wszystkich opowieści w trzecim tomie) pod przykrywką kolejnej krwawej rozwałki, przemycił temat homoseksualizmu, tolerancji, religijnego fanatyzmu. Wszystko to wpisane w scenerię teksańskiej prowincji z handlarzami bronią w tle.
Brzmi karkołomnie? Ennis faktycznie trochę przesadził z łopatologicznym moralizatorstwem, ale sam pomysł jest zaskakująco świeży i pokazuje Punishera w innej rzeczywistości niż zazwyczaj.
Fani klasycznego mordowania przestępców również nie będą zwiedzeni. Trzeci tom, na który składają się oryginalne zeszyty "Punisher" (2001) #27–37 i "Punisher: War Zone" (2008) #1–6, poza wyprawą do Teksasu mamy bowiem przygodę z Elektrą, kolejne spotkanie z włoską mafią (pamiętacie mateczkę Gnucci?), a nawet gościnne występy Daredevila, Spider-Mana i Wolverine. A to i tak nie koniec atrakcji, które serwuje Ennis, jeden z najbardziej płodnych scenarzystów związanych z Punisherem.
Za stronę graficzną w tym albumie poza Kennedym odpowiadają takie sławy jak John McCrea ("Hitman"), Tom Mandrake ("Conan. Narodziny legendy") i nieodzowny dla Ennisa Steve Dillon, którego albo się kocha, albo nienawidzi, z czego zdają sobie sprawę czytelnicy poprzednich tomów kolekcji "Punishera".