Trwa ładowanie...

Przeżył rzeź Polaków w Dachau. Przez 5 godzin Niemcy zatłukli kijami 50 osób

Ks. Ludwik Walkowiak stał się ofiarą hitlerowskich represji już w pierwszych miesiącach okupacji. Przebywał m.in. w miejscu kaźni znanym jako Fort VII, w obozie w Dachau i Gusen, gdzie pewnego dnia przeżył tzw. bitwę Polaków, która w rzeczywistości była masakrą urządzoną przez niemieckich oprawców.

Heinrich Himmler wizytujący KL Dachau w 1936 r.Heinrich Himmler wizytujący KL Dachau w 1936 r.Źródło: domena publiczna
dhkm7qv
dhkm7qv

"Ksiądz z Dachau" to wspomnienia kapłana Archidiecezji Poznańskiej ks. Ludwika Walkowiaka (1908-1989), który na początku wojny, jako młody człowiek, został wraz ze współbraćmi aresztowany i wywieziony przez gestapo. Najpierw trafił do poznańskiego Fortu VII, a potem do Dachau. Następnie przewieziono go do Gusen, by z tamtejszego piekła znów wrócić do Dachau. Jego książka nasycona jest bardzo silnymi emocjami, a zarazem zdumiewająco precyzyjna, gdy chodzi o miejsca, postaci i daty. Autor przytacza wiele konkretnych opowieści o zdarzeniach i ludziach osadzonych w równie konkretnych realiach. Miał ich ogromny zapas, skoro przesiedział w obozach aż pięć lat.

Dzięki uprzejmości wyd. Replika publikujemy fragment książki "Ksiądz z Dachau".

Rzeź Polaków

Był słoneczny i upalny dzień 13 sierpnia 1940 roku. Rankiem tego dnia, jak zwykle, przy formowaniu komand na placu apelowym w ruch poszła gumowa pałka oberkapa lagrowego. Ale to nie było najgorsze. Prawda – było to bolesne i przykre dla wielu, ale można się było do tego przyzwyczaić. Tylko w pojedynczych przypadkach razy stanowiły zagrożenie dla życia. Kończyło się zazwyczaj sińcem, podbitym okiem, złamaną ręką lub przetrąconą nogą... Jednak to, co miało nastąpić tego dnia po południu, było tak koszmarne i niewiarygodne, że już kilkakrotnie chwytałem za pióro i odkładałem je w obawie, że ludzie i tak nie uwierzą w to, co istotnie miało miejsce.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Seriale w 2024. Szykują się genialne premiery!

Ze St. Georgen, gdzie budowano wille dla esesmanów, wracało "Aussenkomando" (komando zewnętrzne) w asyście kilku esesmanów z psami. Jeden z więźniów wysunął się na dwa kroki z szeregu, by podnieść z rowu zmurszały owoc, opadły z przydrożnej jabłoni. Nie mogę z całą pewnością twierdzić, czy w danym wypadku strażnik niemiecki "spełnił swoją powinność" i oddał strzał do "uciekiniera". Tak zazwyczaj bywało i wielu więźniów w ten sposób traciło życie. W każdym razie ta "zamierzona" ucieczka miała dla całego obozu fatalne następstwa.

dhkm7qv

Nie wszyscy więźniowie zdążyli w południe tego dnia "zafasować" obiad, tj. pobrać z kotła zupę, bowiem komanda pracy wracające w południe do obozu zostały zatrzymane na placu apelowym, gdzie oznajmiono im, że dziś po południu wszyscy więźniowie odpowiadać będą za próbę ucieczki jednego z więźniów: "Alle für einen" (wszyscy za jednego). Była to żelazna zasada oprawców hitlerowskich, powszechnie stosowana w obozach koncentracyjnych III Rzeszy i w podbitych krajach Europy. Jak się później okazało, był to wściekły odwet – krwawa zemsta na bezbronnych za pierwsze niepowodzenia lotnictwa niemieckiego w bitwie powietrznej nad Anglią.

Drogi poza obozem wiodące do miejsc niewolniczej pracy były tego dnia gęściej niż zwykle obstawione uzbrojonymi strażnikami SS. W oddziałach esesmańskich panowało dziwne poruszenie i podniecenie. Obok nich, co było raczej niezwykłe, w zwartym szyku stał personel obozowy – blokowi, kapo, izbowi. Lecz cóż to? Dlaczego uzbrojono ich w gumy, pałki, kije i sztachety? W myślach zamajaczył mi obraz z lat dziecinnych. Przypomniały mi się częste polowania z nagonką. Oceniając jednym rzutem oka naszą sytuację, zacząłem na moment zazdrościć zwierzynie polnej, dla której, zanim zacieśni się obręcz naganiaczy, istnieje jeszcze szansa ucieczki. Z "nagonki", którą nam urządzili esesmani i kapo, niepodobna było się wymknąć.

Brama obozu KL Dachau w 1945 r. domena publiczna
Brama obozu KL Dachau w 1945 r. Źródło: domena publiczna

Rozległy się pierwsze szczucia i padły pierwsze ciosy. Nagle na swoich plecach poczułem ostry, przeszywający ból. Ten niespodziewany cios zmobilizował mnie wewnętrznie i wyostrzył moją czujność. Przyspieszyliśmy kroku! Chwyciliśmy kamienie i pobiegliśmy z powrotem do obozu. W drewnianych pantoflach nogi wykręcały się w kostkach na ostrych kamieniach. Nie mogliśmy pojąć, dlaczego tak strasznie biją? Kto upadnie, tego dobijają... Czy szatan opętał tych szaleńców? Czy piekło otworzyło swoje czeluście? Pięć długich godzin masakry! Gdy łamały się kije i sztachety – wyrywali nowe z pobliskiego płotu. Esesmani kłuli bagnetami osadzonymi na lufach karabinów.

dhkm7qv

Właśnie wypadało mi przebiec główną bramą do obozu. Mój poprzednik uniknął ciosu. Widziałem kapo czającego się na nową ofiarę. Ale skąd w rękach kapo wziął się młot? Chyba teraz ja legnę z rozbitą głową... Zrzuciłem z nóg niewygodne i ciężkie drewniaki! Nic to, że pokaleczę stopy na ostrych kamieniach, może uratuję życie! Odważny skok i już byłem za bramą. Słyszałem tylko świst młota i siarczystą klątwę w języku, który jeden z naszych wybitnych powieściopisarzy porównuje do "szczekania psa". Mój niedoszły morderca pienił się ze złości po nieudanym zamachu na mnie.

Wszystko jednak się na tym świecie kończy! Tak też skończyło się owe krwawe popołudnie koszmarnego 13 sierpnia 1940 roku, choć zdawało się, że trwa nieskończenie długo. Tego dnia na placu apelowym w Gusen mało było kamieni nieobryzganych krwią ludzką.

– Jakie żniwo? – pytali hitlerowcy swoich krwawych pomocników. 50 "wykończonych" i około 400 okaleczonych i rannych. Oprawcy wydawali się zadowoleni.

wyd. Replika, 2024 Materiały prasowe
wyd. Replika, 2024Źródło: Materiały prasowe

Masakra Polaków w Gusen nazwana została przez jeńców innych narodowości "Polenschlacht" (bitwa Polaków). Od razu mówiło się wśród więźniów, że nie była to kara za próbę ucieczki więźnia z obozu w imię zbiorowej odpowiedzialności, ale zwykła, brutalna zemsta na bezbronnych za solidne cięgi, jakie lotnicy niemieccy – podkomendni Göringa – zebrali od lotników angielskich i polskich nad kanałem La Manche. A może to wielkie święto maryjne – Matki Boskiej Wniebowziętej – przypadające na 15 sierpnia, wprawiło tych opętańców w taką wściekłość? Zdążyliśmy już bowiem zauważyć, że w święta maryjne wzmagały się fale nienawiści w szeregach frontu diabelskiego przeciwko bezbronnym.

dhkm7qv

W tej naddunajskiej okolicy przepiękne były widoki zachodzącego słońca na tle alpejskich szczytów. Znużone całodziennym trudem życiodajne słońce kładło swoją rozpaloną głowę na krwawej pościeli do zasłużonego spoczynku. Tego jednego ci grabarze ludzkiego mienia, wolności i życia zabrać nam nie mogli. Tej duchowej rozkoszy i niemego zachwytu nad pięknem przyrody na wieczornych apelach. I jeszcze jednego! Nie mogli nam odebrać czci i honoru ludzi niewinnych, aczkolwiek nieustannie o tym trąbiono:

– Tu w obozie jesteście poza prawem, bezbronni i bez czci. Na to ostatnie, "bez czci", nigdy się nie godziliśmy!

Powyższy fragment pochodzi z książki "Ksiądz z Dachau. Wspomnienia więźnia niemieckich obozów koncentracyjnych" Ks. Ludwik Walkowiak, która ukazała się nakładem wyd. Replika.

W 50. odcinku podcastu "Clickbait" zachwycamy się serialem (!) "Pan i Pani Smith", przeżywamy transformacje aktorskie w "Braciach ze stali" i bierzemy na warsztat… "Netfliksową zdradę". Żeby dowiedzieć się, czym jest, znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej:

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
dhkm7qv
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dhkm7qv