Wszystko zaczęło się od drzwi. Ich symbolika, zarazem otwarcia jak i zamknięcia, ukrycia, jak i dostępu, stała się tak naprawdę pierwszą bramą przejścia. To na ich obliczu spoglądającym na Wittenbergę, Marcin Luter w 1517 roku wywiesił swoje słynne tezy. Wyznaczył przemiany, które w rzeczywistości już dawno krążyły w głowach maluczkich. Luter stał się głosem ludu, ale też katalizatorem, który pozwolił mówić wszystkim.
„Początek jest zawsze końcem; to któreś tam z kolei Jeruzalem, ciągle zaludnione zjawami, i nawiedzonymi prorokami (...) piekło i niebo nie istnieją. Nosimy je wszędzie ze sobą.”
To my jesteśmy piekłem. To my tworzymy je na swojej ziemi, którą „wypożyczamy od przyszłych pokoleń”, cytując indiańskiego wodza Seattle. Czy może być gorzej? Czy jest coś gorszego niż ból własny, fizyczny, psychiczny po stracie najbliższych, ciągły strach, wojny... Dlaczego powodem tego jest Bóg, który kocha? Kim jest Bóg? Czy naprawdę nasycił i namaścił swoich pomazańców, a może zapomniał im odebrać zło człowieczeństwa?
Powieść Luthera Blissetta to prawdziwy majstersztyk, który składa się z obrazów rzeczywistości, listów i dokumentów dwóch wrogów. Ludzi, którzy w pewnym sensie są malarzami piekła. Zmieniają się ich imiona, jakby umierali i wciąż rodzili się na nowo. Ich egzystencja to ciągła wędrówka dusz od 1517 roku do wyboru na watykański tron Pawła IV, świętego pana inkwizycji. Ich życie to wzajemne przenikanie się i ciągła walka. Reinkarnacja zawsze następuje z pełną świadomością przeszłości, ciągłym pragnieniem ucieczki, a po drodze zostawią po sobie kilka słów, ścieśnionych, krótkich, jakby wydartych kartek z pamiętnika, nadpalonych stron.
Bo to wojna rozpoczyna tak naprawdę tą powieść. Gdy główny bohater, zaufany Tomasza Munzera, przywódcy chłopskich powstań, ucieka z masakry pod Frankenhausen, pomimo bólu postanawia się nie poddawać. Dojrzewa, zmienia się i pragnie tylko jednego, walki z papizmem, rozprzestrzeniania dzięki drukowi nowych idei. Ale w rzeczywistości jest tylko obserwatorem. Jakby sprawozdawcą telewizyjnych relacji, w których tymczasowo zabrakło obrazu. Przyjdzie mu wędrować po świecie, dotrze do Niderlandów, aż w końcu osiądzie w Italii, po drodze spotykając duchy przeszłości jak Jan z Lejdy. Jego sprawozdania przerywać będą doniesienia stąpającego za nim szpiega, poplecznika przyszłego papieża – tajemniczego Q. Obydwoje splączą się w odwiecznym „tańcu śmierci”. I choć nie wszystko będzie jednoznaczne, nie wszystko jasne, to jednak twarda, ówczesna rzeczywistość przyjmie każde zdanie. I wielkie zwątpienie, ból przegrania... bo wszystko, walka, ból, cierpienie, wszystko było tylko rozczarowaniem, chwilowym porywem nadziei
dla tych, którzy potrzebują najwięcej. Najbiedniejszych.
„... wierzyłem, że Luter podawał nam nadzieję. Nie musiałem się wysilać, żeby zrozumieć, że natychmiast przehandlował ją możnym. Stary mnich uwolnił nas od papieża i od biskupów, ale skazał na pokutowanie za grzechy w samotności, w samotności wewnętrznej udręki, pakując nam księdza do wnętrza naszej duszy, ustanawiając trybunał w naszej świadomości, osadzając każdy nasz gest, potępiając wolność duchową w imię nie dającego się odpokutować zepsucia natury ludzkiej. Luter podarł na strzępy czarną księżą sutannę, alby pozszywać ją na nowo w sercach wszystkich ludzi.” I właściwie to wszystko. Tylko że to wszystko jest tak pasjonujące, wciągające, że te kilkaset stron mija zbyt szybko, tworząc zarazem powieść sensacyjną jak i kryminalną świata historii. Wydaje się, że poza talentem przynależnym opowiadaczom, autor posiadł też siłę współczesnych speców od reklamy. Zdania są zwięzłe, rozdziały krótkie. Od książki można odejść, można też do niej ciągle wracać, ja nie mogłam się oderwać.
Luther Blissett to w rzeczywistości pseudonim, pod którym kryje się czterech Włochów. Tutaj nikt nie jest gwiazdą, choć każdy z nich może tworzyć także osobno. Nagle nieistotny stał się autor, krążące wokół niego plotki, ale sama powieść – treść. To ona ma na siebie nie tylko zarobić, ale wzbudzać wszelkie kontrowersje. Być najważniejszą! Polecam tę książkę wielbicielom zarazem najnowszej twarzy Andrzeja Sapkowskiego, jak i tym, których urzekł Witold Jabłoński i jego Metamorfozy. I choć napisano, iż ta powieść to „hołd złożony rewolucjonistom i anarchistom sprzed pięciu wieków”, to naprawdę warto ją poznać by mieć swoje zdanie. Abstrahując od tego, iż na tron papieski wstąpił właśnie rodak Lutra, konserwatysta.