"Nie! To jest Dolny Manhattan – coś takiego nie zdarza się na Dolnym Manhattanie. Coś takiego zdarza się gdzieś na Bliskim Wschodzie". 11 września 2001 roku takie myśli kłębiły się w głowach nowojorskich ratowników, którzy rzucili się na ratunek ludziom, których uratować nie było można.
Wielokrotnie nagradzany dziennikarz i bestsellerowy historyk Garrett Graff opowiada historię ataku z 11 września 2001 roku słowami tych, którzy go przeżyli.
W książce "Jedyny samolot na niebie", opierając się na nigdy wcześniej niepublikowanych, niedawno odtajnionych dokumentach, wywiadach i ustnych historiach prawie pięciuset bohaterów, Graff pokazuje najbardziej żywy i ludzki portret tej tragedii.
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa SQN publikujemy rozdział "W strefie zero".
W STREFIE ZERO
Po World Trade Center została w tkance miasta ziejąca wyrwa, którą w nadchodzących dniach ludzie mieli ochrzcić najpierw "hałdą", a później "strefą zero". Tymczasem jednak przedstawiciele różnych służb wrócili do poszukiwania ocalałych, przywracając akcji ratunkowej przynajmniej pozory porządku.
William Jimeno, funkcjonariusz, PAPD: O dziwo ktoś w końcu nas znalazł. Mniej więcej godzinę po tym, jak umarł Dominick, ktoś stanął nad dziurą i zapytał:
– Jest tam kto?
Krzyknąłem: – Jimeno! PAPD! Mamy tu rannych funkcjonariuszy. Właścicel głosu odszedł. Było to bardzo, bardzo frustrujące i byłem strasznie wkurzony. Powiedziałem panu sierżantowi: – Jak mogą nas tak zostawić?
A sierżant McLoughlin na to:
– Nie wiemy, co się dzieje tam na górze. Ta osoba może być ranna, może mieć urojenia. Musisz zachować spokój.
Poskarżyłem się:
– Panie sierżancie bardzo mnie boli. Boli mnie okropnie. Sierżant McLoughlin odparł:
– Musisz wytrzymać.
Detektyw Steven Stefanakos, jednostka kryzysowa, wóz 10, NYPD:
Kazali wszystkim członkom jednostki kryzysowej, którzy byli na miejscu, zebrać się – jak na ironię – pod pomnikiem poległych policjantów w Battery Park City. W całym mieście jest 10 oddziałów kryzysowych, więc ustawiliśmy się od pierwszego do dziesiątego. Wtedy dopiero zobaczyliśmy, kogo brakuje.
Sal Cassano, zastępca komendanta, FDNY:
Zabrano mnie do szpitala – kilka połamanych żeber plus trochę guzów i siniaków – ale zaraz zostałem zwolniony. Ściągnąłem kogoś, żeby zabrał mnie z powrotem na komendę, i wziąłem się do roboty w centrum operacyjnym: odbierałem telefony, starałem się stworzyć listę brakujących osób i brakujących zastępów, żeby zobaczyć, na czym stoimy. Próbowaliśmy ogarnąć sytuację.
Dan Nigro, dyrektor operacyjny, FDNY:
Ugasiliśmy pożary na ulicach, gdzie płonęły wszystkie samochody. Wraz z upływem dnia ugasiliśmy pożary w niektórych budynkach, ale zdaliśmy sobie sprawę, że nie mamy dość wody ani czasu, aby ugasić Budynek Siedem z kompleksu World Trade Center. Powiedziałem:
– Po tym, co się stało, stwórzmy może wokół tego budynku strefę zagrożenia zawaleniem.
Scott Strauss, funkcjonariusz, jednostka kryzysowa, wóz 1, NYPD:
Wyszliśmy za róg City Hall Park i zobaczyliśmy płonący samochód naszej jednostki kryzysowej. Wyglądało to jak scena z filmu. Cisnęło się na usta: "Nie! To jest Dolny Manhattan – coś takiego nie zdarza się na Dolnym Manhattanie. Coś takiego zdarza się gdzieś na Bliskim Wschodzie".
Por. Michael Michelsen, Departament Straży Pożarnej Wilton:
Tego pierwszego dnia wyciągali ciężarówki z rumowiska. Patrzy człowiek na ciężarówkę strażacką – którą większość ludzi uważa za coś niesamowicie wytrzymałego, niezniszczalnego – i widzi, że jest pogruchotana jak zabawka. Zupełnie jakby zrobiono ją z papieru, a potem ktoś na nią nadepnął.
Scott Strauss:
Znajdowaliśmy mnóstwo fragmentów ciał, ale nie natrafiliśmy na nikogo, kogo dałoby się uratować. I tak przez cały dzień.
Dan Nigro:
W tym momencie szukaliśmy już kogokolwiek – kogokolwiek, kogo dałoby się ocalić.
William Jimeno:
Zagadywaliśmy się co rusz, próbując dodać sobie nawzajem sił. Ilekroć słyszałem, że sierżant słabnie, zaczynałem na niego wrzeszczeć, a kiedy on słyszał, że słabnę, zaczynał wrzeszczeć na mnie. Mogłem tylko nie tracić nadziei i się modlić – i to właśnie robiliśmy. W pewnym momencie modliliśmy się razem. McLoughlin powiedział:
– Nawet nie wiem, jak masz na imię. Odparłem:
– Will. Na co on:
– A ja John.
***
Tymczasem w ruinach Północnej Wieży, w zdewastowanej, lecz jakimś cudem wciąż trzymającej się kupy klatce schodowej B, garstka strażaków nie traciła nadziei, że koledzy z FDNY jeszcze ich znajdą.
Pasquale Buzzelli, inżynier, Zarząd Portów, Północna Wieża:
Strażacy, którzy również znajdowali się w klatce B, byli pode mną. Utknęli na drugim albo trzecim piętrze, jak mi się zdaje, i otaczał ich jakby kokon – fragment budynku, który się nie zawalił. Ja byłem na 22. piętrze i spadłem na wysokość, do której sięgał gruz, co – gdyby budynek nadal stał – oznaczałoby czwarte piętro. W sumie spadłem 18 pięter. Zniosło mnie o jakieś 70 metrów na północ. Schody, kiedy się waliły, nie do końca trzymały się osi pionowej.
Leżałem na hałdzie gruzu, na niewielkiej półce, z dyndającymi stopami. Zacząłem wołać ludzi, z którymi byłem, żeby się przekonać, czy ktoś jest w okolicy. Zacząłem wzywać pomocy. Przez dłuższy czas nikogo nie widziałem. Minęła godzina, a ja nadal wzywałem pomocy.
Por. Mickey Kross, zastęp gaśniczy 16, FDNY:
Nie mogłem się za bardzo poruszać, więc zacząłem pchać. Pchnąłem w górę i gruz nad moją głową zaczął się przesuwać. Wykopałem sobie niewielki otwór. Wypełzłem na zewnątrz. Okazało się, że miałem nad sobą wspornik. Siedzę na tym wsporniku i myślę: no i co dalej, skoro już jestem na klatce schodowej?
Kpt. Jay Jonas, zastęp gaśniczo-ratowniczy 6, FDNY:
Zeszliśmy może o pół piętra, kiedy z dołu dostaliśmy wiadomość:
– Dołem nie da rady się wydostać.Próbujemy ustalić, co się wydarzyło. Żyjemy. Kaszlemy, krztusimy się, mamy bardzo ograniczoną widoczność. Wokół widzę powyginane stalowe ściany. Tkwimy na klatce schodowej, która przetrwała, ale jest pełna gruzu. Nie ma światła.
Por. Mickey Kross:
Zaczęły do mnie docierać jakieś odgłosy. Usłyszałem jęki i jacyś goście zaczęli się komunikować, krzyczeć. Byłem uwięziony razem z nimi. Wołali:
– Jest tam kto? Jesteście cali?
Zrozumiałem, że nie jestem sam. Kiedy sobie uświadomisz, że jesteś z innymi ludźmi, od razu robi ci się dużo lepiej.
Kpt. Jay Jonas:
Otrzymałem wiadomość mayday od porucznika Mike’a Warcholi z zastępu 5 – z którym widzieliśmy się na 12. piętrze – że jest uwięziony na 12. piętrze w klatce schodowej B i odniósł ciężkie rany. Na schodach znajdowałem się wyżej niż pozostali, więc zacząłem się wspinać, próbując odwalić gruz. [Mike] nadał drugi mayday i tym razem brzmiał nieco bardziej histerycznie. Próbowałem torować sobie drogę, ale nie dałem rady, odłamki były ciężkie. Wtedy przyszło trzecie mayday i teraz [Mike] brzmiał jeszcze bardziej histerycznie. Złapałem radio i powiedziałem:
– Przepraszam, Mike. Nie jestem w stanie ci pomóc.Wtedy słyszeliśmy go po raz ostatni. Później się dowiedzieliśmy, że 12. piętro tak naprawdę już nie istniało, że ten mayday był nadawany spod rumowiska.
Por. Mickey Kross:
Przeskoczyłem na sąsiednie schody. Następnie wdrapałem się o kilka stopni i zobaczyłem tamtych – porucznika Jima McQueena z zastępu 39, Richiego Picciotto, dowódcę, i kilku innych chłopaków. Na półpiętrze zgromadziło się około sześciu osób.
Kpt. Jay Jonas:
Próbowaliśmy się wydostać, ale nie mogliśmy wykombinować, jak to zrobić. W końcu nadałem własny sygnał:
– Mayday, mayday, mayday. Tu dowódca zastępu gaśniczo-ratowniczego 6. Znajdujemy się w klatce schodowej B i jesteśmy uwięzieni.
Jako pierwszy na moje wezwanie odpowiedział zastępca komendanta Tom Haring, znajomy:
– Dobra, odnotowałem. Ktoś po was przyjdzie.
Dan Nigro:
Kiedy usłyszałem, że organizują akcję dla zastępu 6, pomyślałem: coś im się pomyliło.
– Niemożliwe, żebyście ratowali kogoś z Północnej Wieży – powiedziałem. – Nie ma już Północnej Wieży.
Wydawało mi się absolutnie nieprawdopodobne, że przeżył ktokolwiek w tym budynku.
Kpt. Joe Downey, zastęp specjalny 18, FDNY, syn Raya Downeya, kierownika ds. zadań specjalnych FDNY:
Kiedy znaleźli tych chłopaków z klatki schodowej, zaczął się szalony wyścig z czasem, żeby ich wyciągnąć, żeby ustalić, gdzie dokładnie są.
Kpt. Jay Jonas:
Daliśmy im – wszystkim tym gościom, którzy zjechali z jednostek strażackich w dalej położonych dzielnicach – daliśmy im poczucie celu. Takie: "Wow! Szóstka jest uwięziona! Idźcie ich wyciągnąć!". Zyskali misję.
Jedną z kolejnych osób, które odezwały się do nas przez radio, był Nick Visconti, zastępca komendanta. Nick był na moim weselu. Powiedziałem sobie: wow! Nick tu jest! Nick prowadzi moją akcję ratunkową!
Zadawał mi bardzo strategiczne pytania. Zapytał, którędy wszedłem do budynku. Odparłem:
– Od strony West Street. Przeszliśmy przez szklane drzwi. Skręciliśmy w prawo, potem w lewo, a potem klatka B jest już pierwsza po lewej. Nie sposób przegapić.
Rozmawiałem też z Nickiem kilka dni później i powiedział mi wtedy, że jak zadawał mi tamte pytania, otaczało go ze 100 strażaków, którzy byli gotowi po mnie iść. Kiedy padło: "Przeszliśmy przez szklane drzwi", rozległo się zbiorowe westchnienie, bo w promieniu dobrych 20 przecznic nie uchowała się ani jedna szyba.
Por. Mickey Kross:
Spróbowaliśmy wyważyć drzwi do klatki schodowej. Udało się, użyli do tego siekiery i halligana – to taki rodzaj łomu – ale dalej znajdowała się ściana gruzu.
Kpt. Jay Jonas:
Zaczęły do mnie docierać wiadomości radiowe. Jedna pochodziła od Cliffa Stabnera, mojego sąsiada.
– Tu zastęp ratunkowy trzy do kapitana Jaya Jonasa z zastępu szóstego. Mówi Cliff. Idę po ciebie. Gdzie jesteś?
Bardzo się z Cliffem przyjaźniliśmy. Ilekroć rozmawialiśmy przez radio, krztusiłem się ze śmiechu, bo zwykł kończyć każdy komunikat słowami: "Idę po ciebie, brachu. Jeszcze cię dorwę".
Por. Mickey Kross:
Stwierdziłem, że teraz wiedzą przynajmniej, gdzie jesteśmy. Nie zdawałem sobie sprawy, że wszystko się zawaliło, że została jedynie wielka kupa gruzu.
Kpt. Jay Jonas:
Kolejną osobą, która się odezwała, był Bill Blanche, dowódca u nas w pierwszym batalionie. Pracowałem z nim kiedyś. Jako jedyny dał mi pewien wgląd w to, jak źle się sprawy mają.
– Będziecie musieli długo czekać – powiedział. – Tu na zewnątrz sytuacja wygląda naprawdę kiepsko.
Uświadomiłem sobie, że możemy utknąć nawet na kilka dni.
Por. Mickey Kross:
Szukali nas od godziny, dwóch, trzech. Zupełnie straciłem poczucie czasu.
Kpt. Jay Jonas:
Był jeszcze jeden dowódca – utknął pod nami, pod chłopakami z zastępu 39. Nazywał się Richard Prunty. Wylądował za punktem, w którym znajdowało się wielkie rumowisko. Za każdym razem, gdy podawałem naszą lokalizację, odzywał się:
– Nie zapomnijcie o batalionie drugim. – Tak, mamy tu batalion drugi.
Por. Mickey Kross:
Znajdował się około siedmiu metrów pod nami i był po pierś przysypany gruzem. Tracił przytomność. Pamiętam, że gadaliśmy z nim przez radio i mówiliśmy mu, żeby się trzymał. Jego ostatnie słowa brzmiały:
– Powiedzcie mojej żonie i dzieciakom, że ich kocham. I na tym koniec.
Kpt. Jay Jonas:
W pewnym momencie rozległ się wybuch, który wstrząsnął całą okolicą. Jeden z moich strażaków z zastępu 6, Tommy Falco, popatrzył w górę, na mnie.
– Hej, panie kapitanie – zagadnął. – Co teraz? Spojrzałem na niego i powiedziałem:
– Nie mam pojęcia. Improwizuję. [...]
***
Pasquale Buzzelli, inżynier, Zarząd Portów, Północna Wieża:
Kilku strażaków przeczesywało rumowisko. W zasadzie szukali tych strażaków z Josephine Harris, uwięzionych na klatce schodowej, ale napatoczyli się na mnie. Kiedy zobaczyłem pierwszego z nich – zdaje mi się, że był to Mike Morabito – zawołałem:
– Hej! Pomocy! Jestem tu, na górze! – Czego ci trzeba? – spytał tamten.
Zmieszałem się.
– Utknąłem. Nie mogę zejść.
On na to:
– A, w porządku. Zaraz po ciebie przyjdziemy.
– Okej.
Zapytał:
– Potrzebna ci lina czy coś?
Odparłem:
– Jeśli potrzebujecie, żebym coś zrobił, tylko powiedzcie.
Przyjrzał mi się ponownie i zapytał:
– Od kogo jesteś?
Ponieważ miałem na sobie niebieską koszulę i czarne spodnie, sądził, że jestem strażakiem, który przeszukiwał rumowisko i utknął.
Więc zacząłem tłumaczyć:
– Byłem w budynku. Zawalił się. Utknąłem tu. Nie mogę zejść.
A on na to:
– Ja pierdzielę, chłopaki! Mamy tu ocalałego!
Zameldował coś przez radio i zawołał: – Chwileczkę! Już po pana idziemy!
Louise Buzzelli, Riverdale, New Jersey, żona Pasquale’a Buzzellego, Zarząd Portów, Północna Wieża:
Ludzie zaczęli przychodzić do nas do domu, a telefon dzwonił i dzwonił. Nie chciałam z nikim rozmawiać, chyba że po drugiej stronie odezwałby się on.
Pasquale Buzzelli:
Znajdowałem się na wysokości jakichś pięciu metrów, na krawędzi pionowej ściany. Przez pewien czas przyglądali mi się z minami mówiącymi: "Nie mam pojęcia, jak go stamtąd ściągniemy". Jimmy Kiesling należał do ich jednostki specjalnej i został przeszkolony na takie sytuacje... Całe szczęście, że z nimi był! Miał przy sobie naręcze lin i widziałem, jak mnie okrąża.
Wspiął się wyżej, omijając tę górę gruzu, znalazł właściwą drogę, potem znowu zszedł kawałek i zeskoczył tuż za mną.
– No dobra, chłopie – powiedział. – Ściągnijmy cię na dół.
Louise Buzzelli:
Zanim zjawili się mama Pasquale’a i mój ojciec – oboje mieszkali w Jersey City – zrobiło się koło 13.30. Najgorszy był dla mnie moment, kiedy mama weszła i zobaczyła mnie z brzuchem. Krzyknęła i zupełnie się posypała. Chwyciła się mnie, wołając:
– Mój synek! To dziecko potrzebuje ojca! To dziecko potrzebuje ojca!
Pasquale Buzzelli:
Przyglądał się otoczeniu, od czasu do czasu za coś szarpał. W końcu znalazł rurę – mogła to być pionowa rura [systemu przeciwpożarowego], która biegła przez schody – całą powyginaną. Zarzucił kilka pętel liny i powiedział:
– Zeskocz z krawędzi, a ja cię opuszczę.
Spadłem o pół metra czy metr, potem lina się napięła i mnie przytrzymała. Pamiętam, że trochę wirowałem. Jimmy powolutku opuścił mnie na dół.
***
Kpt. Jay Jonas: Niedługo po tym, jak rozmawiałem z Billym Blanche’em – kiedy powiedział, że "sytuacja wygląda naprawdę kiepsko" – na klatkę schodową padł promień światła. Cienki, jak spadający ołówek. Ujrzałem maleńki wycinek błękitnego nieba. Popatrzyłem na chłopaków.
– Słuchajcie, kiedyś nad naszymi głowami było 106 pięter, ale teraz widzę słońce – powiedziałem. – Może nie jest tak źle, jak myśleliśmy.
Por. Mickey Kross:
Jasne było, że to światło słoneczne. Prześwit był pełen śmieci, wyglądał, jakby unosił się w nim pieprz, ale musiało to być światło słońca! Nie mogę się nadziwić. Nad nami budynek liczący 106 pięter, a ja patrzę w słońce!
Kpt. Jay Jonas:
Sytuacja zaczęła się poprawiać. Mieliśmy odrobinę lepszą widoczność. Mogliśmy się rozejrzeć. Widzieliśmy wszystkie drogi, którymi potencjalnie zdołalibyśmy się wydostać. Wcześniej sądziliśmy, że pogrzebało nas pod hałdami gruzu wysokimi może i na kilka pięter. Teraz uświadomiliśmy sobie, że jesteśmy na szczycie góry. Znaleźliśmy miejsce, w którym mogliśmy przebić ścianę, i to zrobiliśmy. Wreszcie byliśmy w stanie wyjrzeć na zewnątrz.
Por. Mickey Kross:
Postanowiliśmy, że spróbujemy się wydostać jeden po drugim. Wspięliśmy się na górę, dotarliśmy do prześwitu i zaczęliśmy się przeciskać na zewnątrz.
Kpt. Jay Jonas:
Na początek wyjrzeliśmy i zobaczyliśmy, że rozmaite budynki stoją w ogniu. Widzieliśmy dym, widzieliśmy wszędzie wokół kawały gruzu. Strażak Rich Picciotto chciał w tamtym momencie koniecznie wydostać się z klatki schodowej. Powiedziałem:
– Czekaj. – We wszystkich decyzjach, które wtedy podejmowałem, na pierwszym miejscu stawiałem bezpieczeństwo. – Słuchajcie. Dotąd udało nam się jakoś przeżyć. Bądźmy ostrożni, zanim cokolwiek zrobimy.
Odczekaliśmy jeszcze chwilkę, a potem ujrzeliśmy w oddali strażaka. – W porządku. Teraz możemy iść.
Mieliśmy przy sobie linkę ratowniczą – czyli zwykłe 50 metrów liny w worku. Ustawiliśmy wszystko tak, abyśmy mogli opuścić na ziemię Richa Picciotto. Rich ściągnął uwagę tamtego strażaka, którego widzieliśmy w oddali – jak się okazało, z zastępu 43. Zaczęliśmy więc wysyłać ludzi na zewnątrz.
Por. Mickey Kross:
Dokładnie wtedy do prześwitu dotarło paru strażaków z zewnątrz i pomogli nam się wydostać. Musieliśmy użyć liny, bo nie było czego się złapać – nie wychodziło się na płaskie, tylko na zdeformowane wsporniki, a byliśmy wysoko, pewnie z sześć metrów nad ziemią.
Kpt. Jay Jonas:
Wiedziałem, że mamy pod sobą jeszcze jakichś ludzi, ale nie wiedziałem kogo. Rozpoznałem ich dopiero, kiedy podeszli. Wtedy właśnie ujrzałem Mickiego Krossa. Powiedziałem:
– O, nie miałem pojęcia, że to ty.
Wyszedł Mickey, potem Bobby Bacon z zastępu 39. Reszta chłopaków z trzydziestki dziewiątki potrzebowała trochę więcej czasu, żeby się wydostać. Wciąż mieliśmy ze sobą Josephine Harris. Powiedziałem jednemu z ratowników o poruczniku Warcholi z zastępu 5.
– Są na 12. piętrze.
Popatrzył na mnie znacząco. Zapytałem:
– O co ta mina? Odparł:
– Zobaczysz.
Dwunaste piętro nie istniało.
Por. Mickey Kross:
Dotarłem do miejsca, z którego mogłem spojrzeć w dół hałdy, i zobaczyłem pnących się w naszą stronę strażaków. Wiedziałem, że to świeże posiłki – nie pokrywał ich pył. Sam miałem rozbity nos i skorupę brudu na sobie. Musiałem wyglądać jak nieszczęście. Przyjrzałem się tym nadchodzącym gościom – okazało się, że to chłopaki z mojej jednostki. Był wśród nich mój kapitan.
– Mickey – powiedział. – Żyjesz? Wszyscy myśleli, że zginąłem.
Kpt. Jay Jonas:
Maszerując przez rumowisko, przeszliśmy pomiędzy Północną Wieżą a mniejszymi budynkami. Nowojorskie biuro Secret Service miało w World Trade Center magazyn amunicji. Kiedy przechodziliśmy, ładunki zaczęły wybuchać i brzmiało to prawie jak na wojnie. Jakby mało nam było tego, co wydarzyło się do tej pory, teraz wokół nas gwizdały naboje. Pomyśleliśmy: oj, źle jest.
Scott Strauss:
Kopaliśmy akurat w jednej z rozpadlin, kiedy rozległy się strzały. Nie wszyscy mieliśmy krótkofalówki, więc nie byliśmy pewni, co się dzieje. Usłyszeliśmy przelatujące nam nad głowami odrzutowce. Wszyscy inni mieli ten luksus – wiem, że to nie najlepsze słowo – że oglądali to w telewizji. My byliśmy w samym centrum. Inni mieli komentatorów, którzy zgadywali albo próbowali wyjaśnić, co się dzieje. My byliśmy w sercu wydarzeń i nagle usłyszeliśmy strzały. Sądziliśmy, że ci, co nas zaatakowali – ktokolwiek by to był – wdali się teraz w walkę naziemną: nadchodzą, ostrzelają całą okolicę i zabiją jeszcze więcej ludzi.
William Jimeno:
Późniejszym popołudniem usłyszeliśmy kolejne wystrzały i nie mieliśmy pojęcia co to. Dziś wiemy już oczywiście, że to wybuchały zapasy amunicji. Ale wtedy powiedziałem:
– Panie sierżancie, wygląda na to, że prowadzimy regularną bitwę z terrorystami.
Kpt. Jay Jonas:
Szykowali się, żeby zapakować mnie do karetki, ale ja zapytałem:
– Chwilunia... gdzie punkt dowodzenia? Powiedzieli:
– Wybij sobie z głowy punkt dowodzenia. Trzeba się tobą zająć.
Wyjaśniłem:
– Nie, nie rozumiecie. Musiały nas szukać setki ludzi. Jeśli ktoś teraz ucierpi, nie wiem, czy będę umiał z tym żyć.
Punkt dowodzenia stanowił wóz gaśniczy, który nadal był podłączony do hydrantu. Komendant [Pete Hayden] stał na dachu wraz z dowódcą [Jamesem] Di Domenico. Mieli stamtąd lepszy widok na rumowisko. Wokół zgromadziło się chyba z kilkuset strażaków. Był to naprawdę nie lada widok.
W końcu udało mi się zwrócić na siebie uwagę Haydena. Zasalutowałem i zacząłem płakać. Spojrzał w dół i również zaczął płakać.
– Dobrze cię widzieć, Jay – powiedział. Ja na to:
– Dobrze tu być.
Por. Mickey Kross:
Na West Street stał stół, a przy nim siedział dowódca – jak przy stoliku piknikowym. Tak wyglądał punkt dowodzenia dla tamtego rejonu – nic więcej nie mieli. Podszedłem do dowódcy, a on mówi do mnie:
– Pokaż listę obsady.
Lista obsady to takie coś, co nosisz przy sobie, masz tam nazwiska wszystkich, którzy tego dnia pracują. Na początku każdej zmiany wypełnia się ją długopisem na kalce. To bardzo staromodne. Podajesz nazwisko, numer zastępu, datę, zmianę, batalion, dywizję, dowódcę, a poniżej kierowcę – tego dnia był nim Ronnie Sifu – i nazwiska pracujących: Tim Marmion, Paul Lee i Pete Fallucca. Oryginał przypina się do samochodu, a kalkę chowa do kieszeni. Teraz podałem ją dowódcy, a on spojrzał na mnie i powiedział:
– Mam twoje nazwisko na liście.
Wpisali mnie do rubryki "zaginieni, uznani za zmarłych".
Odparłem:
– Nie, jestem. Proszę mnie skreślić z tej listy.
Mieli tam chyba przeszło 400 nazwisk. Pamiętam, że spojrzałem na zegarek i była 14.10.
Kpt. Jay Jonas:
Podszedł do mnie taki jeden facet, z którym się znałem, Jimmy Riches. Usiadł obok, przy karetce, i powiedział:
– Słuchałem twoich komunikatów radiowych, Jay. Coś nieprawdopodobnego. Czy podczas swojej włóczęgi widziałeś może zastęp czwarty?
Myślę sobie: jeny, o co mu chodzi z tym zastępem 4?
– Nie, nie widziałem – odpowiedziałem.
On na to:
– Aha. – I dodał: – Mój syn miał dzisiaj zmianę.
Wtedy do mnie dotarło. Zrozumiałem sens tego pytania. I uświadomiłem sobie, co to znaczy. Jezu Chryste! – pomyślałem. – Ciekawe, ilu synów ma dzisiaj zmianę? […].
***
Mijały kolejne godziny, a działania ratunkowe na powierzchni powoli nabierały spójności. Jednak Will Jimeno i pozostali policjanci Zarządu Portów uwięzieni pod ruinami Południowej Wieży zaczynali tracić nadzieję, że kiedykolwiek zostaną odnalezieni. Podobnie miała się sprawa z Genelle Guzman – pogrzebaną wcale niedaleko miejsca, z którego dopiero co wyciągnięto jej kolegę Pasquale’a Buzzellego.
Genelle Guzman, asystentka biura, Zarząd Portów, Północna Wieża:
Słyszałam trzeszczenie motoroli – krótkofalówek – i ruch, prawdopodobnie ciężarówek. Dobiegały mnie różne hałasy, ale nie głosy. Nikt nie wołał. Krzyknęłam kilka razy. Wołałam pomocy. Traciłam oddech. Zamierzałam zamknąć oczy i liczyć na to, że już się nie obudzę.
William Jimeno:
Sytuacja wyglądała bardzo przygnębiająco. Chciałem zasnąć i już się nie obudzić. Pamiętam, że zdołałem wygrzebać z lewej kieszeni wizytówkę i długopis. Nie działał zbyt dobrze – z powodu pyłu – ale udało mi się wydrapać: "Kocham cię, Allison". Schowałem wizytówkę z powrotem, licząc, że na nią trafią, kiedy znajdą moje ciało. Bo w tym momencie nie wierzyłem już, żebyśmy mieli się stamtąd wydostać.
Genelle Guzman:
Przygotowywałam się na śmierć. Myślałam o mamie i rodzinie. Powiedziałam:
– Jeszcze oddycham, żyję i muszę coś zrobić. – Zaczęłam się modlić: – Boże, zrób coś dla mnie. Jeśli muszę umrzeć pod gruzem, pozwól mojej rodzinie znaleźć ciało, aby mogli je pogrzebać.
Potem poprosiłam Pana o jeszcze jedną przysługę: – Jeśli muszę umrzeć, pozwól im chociaż mnie stąd wyciągnąć, abym mogła po raz ostatni zobaczyć córkę. Jeśli dotrę do szpitala, przynajmniej jeszcze raz zobaczę córkę.
Ponownie zamknęłam oczy, ocknęłam się i zdałam sobie sprawę, że nadal tkwię w tym budynku. Powiedziałam:– Boże, zrób dla mnie jeszcze jedną rzecz. Nie chcę umierać.
Chcę żyć. Chcę móc się zobaczyć z córką i całą rodziną. Poprosiłam Boga o cud. Poprosiłam, aby mnie ocalił. Błagałam Pana o drugą szansę. Nie przestawałam Go błagać. [...].