W sumie nie powinno dziwić, że „Małe życie” z jednej strony zostało docenione przez krytyków, a z drugiej trafiło na listy bestsellerów w wielu krajach, w tym w Polsce. Hanya Yanagihara odznacza się bowiem niewątpliwym talentem literackim, a lektura jej poruszającej powieści może być dla czytelników prawdziwym katharsis. Nie zmienia to jednak faktu, że w tym przypadku do zasłużenia na miano arcydzieła zabrakło całkiem sporo.
Na początku „Małego życia” poznajemy czterech, znacznie różniących się od siebie przyjaciół, którzy po ukończeniu studiów właśnie rozpoczynają w pełni dorosłe, samodzielne życie w Nowym Jorku. W miarę rozwoju wydarzeń możemy się przekonać, że w przypadku bohaterów powieści znajomość zadzierzgnięta dzięki zamieszkaniu we wspólnym pokoju w akademiku okazała się wyjątkowo odporna na upływ czasu. Każdy z nich obrał bowiem wprawdzie inną drogę kariery, ale mimo to pozostali sobie bliscy przez kilkadziesiąt lat.
Z przyjemnością obserwujemy wiec, jak Malcolm nie poprzestaje na pomaganiu kolegom w urządzaniu ich mieszkań, ale otrzymuje coraz bardziej prestiżowe zlecenia jako architekt. W pewnym momencie rozpędu nabiera także kariera aktorska Willema, dzięki czemu może on wreszcie porzucić swą dotychczasową pracę kelnera. Z kolei uznanie JB przyniosła seria obrazów, na których przedstawił właśnie swoich przyjaciół. Niewątpliwie to Jude jest jednak najbardziej intrygującą postacią z tej czwórki, nic więc też dziwnego, że w znacznym stopniu zdominował on całą powieść. Obdarzony wybitnym intelektem, ale nie w pełni sprawny fizycznie, studiował równocześnie matematykę i prawo. Ostatecznie z tym drugim kierunkiem zwiąże swoją przyszłość zawodową, co zapewni mu wysoką pozycję społeczną oraz stabilizację finansową. Jednocześnie zarówno przyjaciele Jude'a, jak i czytelnicy zdają sobie sprawę, że jego przeszłość skrywa jakieś mroczne zdarzenia, które na zawsze zmieniły nie tylko jego ciało, ale i osobowość.
Trzeba przyznać, że Hanya Yanagihara potrafiła bardzo skutecznie wzbudzić nasze zainteresowanie tajemnicami Jude'a, a następnie - stopniowo zdradzając coraz więcej szczegółów z jego przeszłości - dostarczyć nam mnóstwa naprawdę poruszających przeżyć. Szkopuł tkwi jednak w tym, że autorka, kreśląc losy tego bohatera, zwyczajnie przeszarżowała. Nie chodzi tutaj nawet o trudną do zaakceptowania jego skłonność do autodestrukcyjnych zachowań, która może wręcz denerwować przynajmniej część czytelników. Zdecydowanie bardziej istotne jest, że nasze współczucie dla cierpiącego Jude'a rośnie jedynie do pewnego momentu. Dochodzimy bowiem do wniosku, że liczba nieszczęść, które go spotykają jest zbyt duża - po prostu nieprawdopodobna, a co gorsza w sumie nie mamy już ochoty czytać o kolejnych okropieństwach. Odbija się to zdecydowanie nie tylko na naszym stosunku do tej postaci, ale przede wszystkim powoduje również, że cała historia znacząco traci na wiarygodności. Owszem, nadal chcemy poznać jej zakończenie, lecz nie
robi ono na nas już takiego dużego wrażenia. Mimo to „Małe życie” pozostaje interesującą lekturą i bez wątpienia zasługuje na uwagę wielbicieli powieści obyczajowych.