No, stało się. Deaver postanowił Odciąć Kupon Ostateczny. Zabrakło mu już nawet wtórnych pomysłów. Tak sobie pomyślałam, widząc tytuł Kolekcjonera skór, nawiązujący do pierwszej przygody Lincolna i Amelii, sprawy, która połączyła ich na gruncie zawodowym, a autorowi przyniosła prawdziwą popularność. Sprawy Kolekcjonera kości, opisanej przed osiemnastu laty. Było przy tym dość dziwne, że Deaver złamał obowiązującą od ładnych paru lat zasadę pisania na przemian o kryminalistycznym duecie i specjalizującej się w niewerbalnym wykrywaniu kłamstwa Kathryn Dance. Za ten nowszy cykl podziękowałam po dwóch tomach, więc może autorowi też się znudził, pomyślałam, przenosząc się po raz kolejny na ulice Nowego JorkuNowego Jorku.
Czy raczej, jak się okazało, pod te ulice. Najnowszy sprawca bowiem w tym sensie istotnie inspiruje się dawną sprawą Rhyme’a i Sachs - wykorzystuje sieć nowojorskich podziemnych tuneli jako drogę dojścia do ofiar, a także rezerwuar intymnych miejsc zbrodni. Zbrodni z intrygującym modus operandi, bowiem narzędziem jest tutaj igła do tatuażu, nanosząca na skóry nie atrament, lecz truciznę. W tle pojawia się po raz kolejny wątek Zegarmistrza, jedynego złoczyńcy, który dotąd zdołał przechytrzyć sparaliżowanego kryminalistyka. Na scenę powraca także trzecioplanowa bohaterka pierwszego Kolekcjonera, a obecnie nieformalna podopieczna Amelii i Linocolna - Pam, teraz już studentka college’u, której pragnienie niezależności zaczyna grać nadopiekuńczej Sachs na nerwach.
Sama intryga to przedziwny misz-masz elementów udanych i niemożebnie wręcz irytujących. Do tych pierwszych należy zaliczyć okoliczność, że wszelkie podobieństwa między fascynatem skór a wielbicielem kości dość szybko okazują się pozorne. Obecnie ściganemu zabójcy przyświecają zupełnie inne - i skrzętnie ukrywane w zasadzie do samego końca, co, mówiąc łagodnie, nie zawsze się autorowi w ostatnich powieściach udawało - motywy. Tym samym nie brakuje w fabule autentycznie zaskakujących zwrotów akcji, a całość na ogół całkiem nieźle trzyma w napięciu, co ułatwia lekturę. Problemem są te partie tekstu, w których nastrój ginie, a napięcie spada, czyli „krótki program obowiązkowy”, o którym wspominałam, recenzując wcześniejsze tomy. Jakiekolwiek zagrożenie dla Lincolna lub Amelii nie poruszy już nikogo, kto zapoznał się z ich dziesięcioma poprzednimi śledztwami. Z góry wiadomo, że głównym bohaterom nie może się stać nic poważnego, więc albo groźba okaże się pozorna, albo kryminalistyk przewidzi pułapkę w swym
bezbrzeżnym geniuszu (który tym razem udziela się również Sachs, co jest irytującą nowością). W ostateczności zaś bohaterów ocali teoretycznie niespodziewana interwencja z zewnątrz. Z przykrością donoszę, że w najnowszym tomie jest takich zagrań nawet więcej niż zazwyczaj. Mocno psują one wrażenia z bardziej udanych fragmentów, mimo wszystko jednak finałowe twisty, tym razem, dla odmiany, logicznie osadzone w fabule i dobrze zakamuflowane, windują ocenę całości na poziom niezłej, dosyć satysfakcjonującej rozrywki.
Z jednej strony, to o wiele więcej, niż oczekiwałam przed rozpoczęciem lektury, w zasadzie więc jestem dość przyjemnie zaskoczona. Z drugiej jednak, nie da się ukryć, że w czasie czytania nie opuszczał mnie żal, iż Deaver nie wykorzystał tego pomysłu jakieś dziesięć lat temu. Wówczas z tych samych komponentów byłby zapewne w stanie stworzyć o wiele lepszą całość, nieuzupełnioną do zakontraktowanej z wydawcą objętości serią zgranych, przewidywalnych numerów. Być może faktycznie są tacy czytelnicy jego prozy, którzy tych powtórek oczekują, bardziej prawdopodobne wydaje mi się jednak, że rutynowa realizacja sprawdzonych fabularnych schematów, powoli osuwająca się w groteskę wskutek usilnego modyfikowania, to efekt zwykłego wygodnictwa. Po co zmieniać coś, co się sprzedaje? A choćby po to, by zamiast niezłej powieści, dać czytelnikowi świetną. Cóż, nie tym razem. I chyba już raczej nigdy, a dla każdego, kto z autentycznym przejęciem pochłaniał kolejne rozdziały Tańczącego trumniarza czy Kamiennej małpy, będzie
to konkluzja smutna.