Pomyślała: "Boże, mam raka, czyli pewnie nie dożyję do gwiazdki"
"To było najdłuższe pół godziny w moim życiu. Cały czas zastanawiałam się, co zrobię, jeżeli okaże się, że rokowanie jest bardzo złe? Żegnać się w życiu nigdy nie umiałam". Publikujemy fragment książki "Wariatka", autorstwa naszej redakcyjnej koleżanki, Natalii Kuśmierz.
Miało byś tak pięknie, a niestety nie było. Nie chciałam sama odbierać wyników tego cholernego badania. Tomek musiał jechać do Warszawy na weekend, ale przebłagałam go, by przestawił wyjazd o jeden dzień, bo miałam złe przeczucia. Poirytowany, gdyż jak większość był pewien, że wszystko będzie w porządku, a ja panikuję, dał się przekonać i sam pojechał odebrać mój wynik.
– Możesz się zwolnić z pracy? – zapytał, dzwoniąc chwilę po czternastej.
– Teraz nie bardzo, a o co chodzi? Odebrałeś ten wynik? Mów, co tam jest napisane – dociekałam coraz bardziej podenerwowana.
Za dobrze go znałam i wiedziałam doskonale, jaki potrafi mieć ton głosu, kiedy stało się coś złego. Oczywiście, nie pomyliłam się również w tym przypadku.
– Wszystko jest raczej w porządku. Poproś tylko Wu., żeby ci pomógł jak najszybciej dostać się znowu do tej lekarki – kręcił coraz bardziej.
– Ale po co, skoro mówisz, że wszystko jest dobrze. Przeczytaj mi natychmiast, co jest napisane na tym badaniu – rozkazałam, czując, że coś przede mną ukrywa.
PRZECZYTAJ TEŻ: Zapytała Michnika: nie wiedziałeś o pedofilii prałata?
Zaczął czytać jakieś medyczne zwroty, które kompletnie nic mi nie mówiły, po czym cały czas powtarzał, żebym koniecznie porozmawiała z Wu. Uspokoiłam się, że nigdzie nie było napisane: "rak" i wróciłam do pracy.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy dziesięć minut później Tomek pojawił się w redakcji. Podszedł szybko do Wu. i poprosił go, żeby pilnie umówił mnie do tej samej endokrynolog, a mnie szybko zabrał na korytarz. Domagałam się, żeby natychmiast pokazał mi badanie, bo widziałam, jaki był przerażony. Rzeczywiście, na samym początku opisano wszystko typowo medycznym językiem, nic nie mówiącym zwykłemu zjadaczowi chleba. Na dole jednak, tuż pod hasłem rozpoznanie widniało: "Nowotwór złośliwy tarczycy, rak brodawkowaty".
– Słuchaj, ja rozmawiałem z tym lekarzem, co robił ci biopsję. On powiedział, że tylko trzeba wyciąć tarczycę i będziesz zdrowa... – mówił jak katarynka Tomek, widząc, że zbiera mi się na płacz.
"Boże, mam raka" – pomyślałam. "Czyli pewnie nie dożyję do gwiazdki".
– ...to nie będzie skomplikowana operacja, musimy tylko znaleźć dobrego chirurga, żeby ci nie uszkodził głosu – mówił nieprzerwanie, a ja nie potrafiłam wydusić z siebie słowa.
"Mam raka, a więc pewnie umieram" – kłębiło się w mojej głowie.
– Podobno będziemy mogli normalnie mieć dzieci. To, że ci wytną tarczycę, nie znaczy, że nie będziesz mogła naturalnie zajść w ciążę. Podobno dadzą ci jakieś leki i to wystarczy...
"Pamiętam, że czytałam kiedyś o raku tarczycy. Są dwa rodzaje, gdzie rokowanie jest bardzo dobre, i jeden, gdzie jest beznadziejne. Boże, którego z nich mam ja?" – myślałam, nie skupiając się na paplaninie Tomka. Musiałam natychmiast pojechać do domu, żeby to wszystko sprawdzić.
PRZECZYTAJ TEŻ: Kilka słów o miłości. Dramatyczny telefon okazał się kłamstwem
To było najdłuższe pół godziny w moim życiu. Jadąc samochodem, nie odezwałam się ani słowem. Cały czas zastanawiałam się, co zrobię, jeżeli okaże się, że rokowanie jest bardzo złe? Jak ja o tym powiem rodzicom? Jak się pożegnam, bo w końcu właśnie żegnać się w życiu nigdy nie umiałam.
Wbiegłam do domu i nie ściągając butów ani kurtki, dopadłam swój laptop. "Rak brodawkowaty, nowotwór złośliwy tarczycy, rokowanie" – wpisywałam kolejno do internetowej wyszukiwarki. Pierwsze znalezione informacje chłonęłam jak gąbka: "Zwykle nie daje większych objawów. Z powodu ruchomości guza w badaniu fizykalnym nie odróżnia się go od zmiany łagodnej. W przypadku powstania przerzutów do węzłów chłonnych szyjnych odnotowuje się ich powiększenie. Zaawansowany proces nowotworowy może objawiać się chrypką, kaszlem i trudnościami w połykaniu i oddychaniu". Czyli wszystko się zgadzało. Miałam typowe objawy tego dziadostwa. (…)
Ulga – to uczucie, które błogo na mnie spłynęło, gdy przeczytałam, z czym dokładnie muszę powalczyć. "Nie jest tak źle, jakby mogło być" – pomyślałam i szybko wytłumaczyłam Tomkowi, że sytuacja jest opanowana. W tej samej chwili ja stałam się odważna i gotowa do walki z wrogiem, a Tomek się rozsypał.
Byłam pewna, że zważywszy na okoliczności, w jakich się oboje znaleźliśmy, to on będzie mnie pocieszał, a tymczasem wyszło dokładnie na odwrót. Cały wieczór zapewniałam go, że szybko dam sobie radę z tym złośliwcem, poddam się operacji i prawdopodobnie już za miesiąc będzie po wszystkim. Udawał, że mnie słucha, ale myślami był zupełnie gdzie indziej. Zareagował tak jak większość ludzi, słysząc słowo rak. Bał się, że to oznacza podpisany na mnie wyrok śmierci. Ta rozsypka trwała u niego około trzech dni. Potem chyba jednak uwierzył, że moja historia może mieć dobre zakończenie. Bo skoro ja się nie bałam, to czemu on miałby panikować?