Trwa ładowanie...
felieton
26-04-2010 12:15

Pogaduchy

Od pewnego czasu nie siedzimy w pieczarach i nader rzadko zajadamy na wpół surowe jelenie mięso, siedząc przy buzującym ogniu – pogaduchy odbywają się częściej przy rodzinnym stole.

PogaduchyŹródło: Inne
d1hd6dk
d1hd6dk

Poza literaturą wyjaśniającą donośne sprawy (a przynajmniej: mądrze o nie pytającą), poza epokowymi dziełami wielkich mistrzów (które, kładzione na sobie stosikami, kupkami i pryzmami tworzą zagadkową całość, zwaną kanonem, co do której nie ma nawet pewności, czy w ogóle istnieje) mamy jeszcze literaturę – no właśnie, jak ją nazwać? Poboczną, podskórną, „pisaną niższym sztyletem” by użyć elżbietańskiego sformułowania? Bliższą człowiekowi? Pewnie nie, Bracia Karamazow Dostojewskiego czy Hańba Coetzee'ego to książki boleśnie człowiekowi bliskie. Raczej chodzi o coś bliższego korzeniom pisania. Tak, to literatura płynąca z radości opowiadania.

Wiele setek i tysięcy lat temu, kiedy nasi przodkowie (proszę się nie boczyć na to fraternizujące „nasi”; mogę chyba tak pisać, bo wtedy było nas, ludzi, bardzo niewielu i z pewnością opowiadam nie tylko o moich zamierzchłych przodkach, ale i o przodkach Państwa; gdyby doprowadzić nasze drzewa genealogiczne do paleolitu, bylibyśmy wszyscy jak u jednej prapra-x-babci na imieninach) siedzieli jeszcze przy ognisku w jakiejś pieczarze, jeden z nich opowiedział drugiemu jak to upolował ogryzanego właśnie jelonka. I tak powstała literatura faktu. Zaś drugi, zaskoczony tym odkryciem, od razu opowiedział tamtemu o swoich łowach na mamuta – coś tam zmyślił, dodał barwny (na miarę epoki) opis miejsca żeby uwiarygodnić swoje zmyślenie... i tak powstała literatura piękna.

Od pewnego czasu nie siedzimy w pieczarach i nader rzadko zajadamy na wpół surowe jelenie mięso, siedząc przy buzującym ogniu – pogaduchy odbywają się częściej przy rodzinnym stole (vide wspaniałe, choć nieco zapomniane, Opowieści mojej żony Mirosława Żuławskiego)
, w barze (vide wydany niedawno karczemny i dogłębnie afrykański Kielonek Alaina Mabanckou)
albo wreszcie w kawiarni, jak w opublikowanym przez Łukasza Dębskiego zbiorze opowiadań Café Szafé.

Café Szafé istnieje naprawdę – w Krakowie, na ulicy nabożnych sióstr felicjanek, a autor jest jej współwłaścicielem – i trudno sobie chyba wyobrazić lepszy product placement niż ten tytuł, bo pierwsza rzecz, na którą czytelnik ma ochotę po przeczytaniu książki Dębskiego to udać się na dworzec PKP, kupić bilet, rzucić się do Krakowa (chyba, że ktoś jest szczęściarzem i akurat tam mieszka) i podyrdać na ulicę nabożnych sióstr felicjanek, by tam czym prędzej zasiąść w jednej ze starych, odrestaurowanych szaf (od których pochodzi nazwa lokalu), zamówić espresso lub cappuccino i wreszcie wypić je, wsłuchując się w płynące z głośników nuty, wygrywane przez Erica Dolphy'ego lub Roberta Johnsona. I, co nie mniej istotne, a może nawet istotniejsze, w rozmowy toczące się przy sąsiednich stolikach.

d1hd6dk

Bo, jako się rzekło, to przystolikowa, przybarowa, fotelasto-szafiasta konwersacja jest istotą tej książki. Jak w każdej szanującej się kawiarni, w Café Szafé jest stały stolik, przy którym zasiadają równie stali bywalcy: Pan Astronom, Pan Dzielnicowy, Pan Hydrofilozof, Pan Karol, zaś każdy z nich przynosi jakąś historię. A że ludzie różnią się między sobą, to i historie są najrozmaitsze, obfitujące w zaskakujące zwroty akcji, koloryty lokalne, szczegóły z mało popularnych dziedzin wiedzy.

I tak Pan Karol, opowiadając o doznanym objawieniu wyjaśni swoim słuchaczom (i, za ich pośrednictwem, czytelnikom, bo Pan Właściciel siedzi za barem z kajetem i skrzętnie notuje) o zawiłościach produkcji drogocennych dywanów z rodzinnej manufaktury w Halvai, które w świecie arabskim są jak zegarki Patek Philippe albo jajka Fabergégo, tylko dwieście lat starsze. Pan Astronom wyjawi, że istnieją mężczyźni o nader rzadkich upodobaniach seksualnych, i że należy do tej grupy Antoni Kogut, którego podniecają tłuste, gołe kobiety burzące swoimi ogromnymi piersiami kartonowe modele budynków. [...] - Każdy prawdziwy facet powinien mieć jakiś nałóg – mawiał Antoni Kogut i sklejał te swoje modele, lepił Manhattan czy londyńskie City, po czym wychodził z pracowni i prosił Kogutową, żeby mu trochę poburzyła. Bywało, że się zgadzała, bo w młodości ciągnęło ją do sceny, jednak generalnie tępiła pasję męża, zwłaszcza wtedy, kiedy ją ukradkiem filmował. Pan Szewczyk opowie o tym, ilujajeczne jajecznice mają sens, a
ilujajeczne go nie mają.

Wrażliwy młodzieniec, Łucjusz (który nie jest panem, bo jest kibolem z ubogim słownictwem, choć również z bogatą wyobraźnią) zwierzy się z koszmaru sennego, w którym zaniedbywane przezeń i niewypowiadane wyrazy mowy wysokiej spuszczały mu bolesne manto, a słowa potoczne, z dziarskim „wypierdalać” na czele broniły go jak Ordon swej reduty.

I tak dalej, i tak dalej... zaś w przerwach między opowieściami Panów Bywalców, zdeklasowanych dam, zapomnianych wynalazców i zamożnych rentierów, dzieją się i inne sprawy: ktoś porywa barkę węglową w rejs po Wiśle, ktoś inny zostawia na kilka chwil jamnika, a jeszcze kto inny bezskutecznie poszukuje torby, w której poza koniakiem, batonikiem i dwoma jajami na twardo znalazła się pewna niebywale rzadka książka o Hoene-Wrońskim. Zaś Pan Właściciel, poza prowadzaniem kawiarni i wygłaszaniem w niej pogadanek dla grup samorządowców z Francji o pewnej wykwintnej odmianie kawy, trudni się tropieniem znanego krakowskiego pisarza-bibliofila, znikającego tajemniczo we mgle lub innych okolicznościach przyrody.

d1hd6dk

Książka Łukasza Dębskiego, poza oczywistą frajdą płynącą z zagłębiania się w urocze opowieści, oferuje coś więcej: pełna jest iście galicyjskiego humoru (w domyśle: krakowsko-prasko-lwowskiego, bo Austriacy ani Węgrzy jakoś chyba nie słyną z dowcipu), karmiącego się ludzkimi słabościami i pragnieniami, zrośniętego z codziennym życiem i, co ważne, ze znakomicie podsłuchiwanym językiem kawiarnianych pogaduch, w których mowa dresiarza miesza się z mową dostojnych dam, a okrągłe formułki handlowców z kwiecistymi wywodami erotomana-opowiadacza.

Równocześnie jednak Café Szafé nie stanowi bezładnej zbieraniny historyjek, co często grozi tego typu książkom, ale zręcznie zakomponowaną całość, w której każda opowieść ma swój głęboki sens w szerszym planie i każe nam zastanowić się nad rozmaitością i pięknem świata oraz samej literatury, czy raczej jej źródeł: dobrze opowiedzianej historii. Na popołudnie spędzone w kawiarni – jak znalazł.

d1hd6dk
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1hd6dk