Po szyję. Recenzja komiksu "Aquaman. Utonięcie"
Kto sobie z Aquamana dowcipkuje (a kto nie?), tego czeka na starcie fajowy akcent. Okazuje się bowiem, że dworuje z niego kawał komiksowego świata i generalnie na poważnie nie biorą go nawet jego poddani z Atlantydy, bo jest półkrwi człowiekiem
Już projekt Nowe DC miał niejako odmienić postrzeganie "pana gadającego z rybkami" i zapewne nieprzypadkowo Arthur Curry był jedną z najmocniejszych postaci gry "Injustice", a na kinowym ekranie rolę tę zagrało żywe uosobienie wyobrażeń o twardym macho, Jason Momoa. Ale nie wyszło. Dlatego decyzja publikacji u nas serii o Aquamanie obok takich ikon jak Superman czy Batman mogłaby wydać się karkołomna. Ale nie, wyszło dobrze. Chciałoby się dodać "jak na do tej pory bardzo nierówne Odrodzenie", lecz nie bądźmy cyniczni. Pierwszy tom cyklu o Currym to całkiem niezłe czytadło.
Bo choć skrojone jest podług superbohaterskiego szablonu, to jednak Dan Abnett próbuje wykroić z niego coś bardziej złożonego. Kiedy już inicjuje obowiązkowe starcie na śmierć i życie pomiędzy Aquamanem, a jego nemezis Czarną Mantą, jest to dlań punkt wyjścia dla rozwinięcia fabularnego wątku, który znajdzie swoje przedłużenie w kolejnych tomach. Chwile wytchnienia od starć Curry spędza na sprawnie napisanych rozmowach z Merą, narzeczoną z głębin. Gdy już pojawia się gościnnie Superman, to nie jako deus ex machina, lecz kolejna komplikacja. Cała intryga nie skupia się, co zaskakujące, na ratowaniu świata, ani nawet bojach z zagrożeniem z kosmosu czy jakimś fikuśnie odzianym złoczyńcą (nie licząc owej Manty), ale istnym politycznym slalomie i dyplomatycznym staraniom Aquamana, aby nie dopuścić do czyhającej za rogiem wojny ze Stanami Zjednoczonymi. Rzecz jasna negocjacje częściej kończą się tutaj rękoczynami, niż podpisaniem pokojowego traktatu, lecz to całkiem niezła odmiana, bo pozwala spojrzeć na tytułowego bohatera nie jak na herosa obdarzonego nadludzką mocą, ale człowieka obarczonego nie lada odpowiedzialnością, lawirującego pomiędzy zobowiązaniami wobec dwóch ojczyzn.
Ale "Utonięcie" to nadal zanurzenie po szyję, czyli jest dobrze, lecz nie na tyle, abyśmy zapomnieli o bożym świecie, nabrali do płuc haust powietrza i chcieli dać porządnego nura. Za to małe okrążenie basenu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Może kolejne zrobimy z lepszym czasem.
Ocena: 7/10