"Pisanie to nie tylko klepanie w klawiaturę" - rozmowa z Aleksandrą Tyl
"Nawet po najdłuższej burzy wychodzi słońce" – to motto Aleksandry Tyl, która przez swoje powieści zaraża czytelniczki optymizmem i pokazuje, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Do swojej najnowszej książki dorzuciła ponadto szczyptę magii. Nam zdradza, jaka jest jej "magiczna" recepta na udany związek, dlaczego lubi pisać nocami i kiedy warto zwrócić się o radę do dobrej wróżki.
Justyna Koszewska: To tak na początek: wierzy pani w magiczne eliksiry, które mogą pomagać spełniać marzenia i zyskać miłość?
Aleksandra Tyl:Podobnie jak bohaterka książki "Magiczne lato" , do miłosnych eliksirów podchodzę sceptycznie, choć wiem, że istnieją ludzie, którzy rzeczywiście wierzą w czarodziejską moc ziół i podobno naprawdę z niej korzystają. Właściwie każda kultura może pochwalić się znanymi od setek lat specyfikami, które odpowiednio podane miały pomóc w pozyskaniu miłości, rozpaleniu pożądania, a nawet uzyskaniu władzy nad drugim człowiekiem.
Magia i miłość to dwa tematy, które przeplatają się na kartach pani najnowszej powieści "Magiczne lato" . Ale czy prawdziwej miłości trzeba jeszcze pomagać czarodziejskimi miksturami i afrodyzjakami?
Prawdziwa miłość nie potrzebuje eliksirów. Sama w sobie jest magią, co z pewnością mogłyby potwierdzić te pary, które są ze sobą wiele lat, doświadczając wzajemnej siły przyciągania. Afrodyzjaki być może pobudzą seksualnie, ale w przywołaniu miłości nie pomogą. Nie ma takiej magii, która mogłaby wyczarować prawdziwe uczucie. Natomiast jeśli jest miłość, to szampan i truskawki z pewnością jej nie zaszkodzą.
Jest pani szczęśliwą żoną i matką. Jaka jest Pani "magiczna" recepta na udany związek?
Och, myślę, że ile związków, tyle recept. Z mojego punktu widzenia ważne jest zachowanie w związku własnej autonomii oraz nieograniczanie drugiej osoby. Jesteśmy dwoma światami, które połączyła miłość. Dlatego dbajmy o tę miłość, a nie koncentrujmy się na tym, żeby te dwa światy na siłę połączyć w jeden. Bądźmy przy tym ze sobą blisko, reagujmy na potrzeby drugiej osoby, wspierajmy się i sprawiajmy sobie przyjemności. Nie przejmujmy się błahostkami, dużo się śmiejmy i nie żałujmy sobie pocałunków!
Ciotka Józefina z "Magicznego lata" , do której na wakacje przyjeżdża z córką główna bohaterka pani powieści, Alicja, zajmuje się zielarstwem doprawionym szczyptą magii. To taka współczesna dobra wróżka? Czy uważa Pani, że w naszym zaganianym świecie potrzebujemy takich osób?
Zdecydowanie tak! Nawet nie chodzi o magię, ale o pewnego rodzaju przystopowanie, wyciszenie się, poznawanie innych spojrzeń na świat i życie. I nie mówię tu o odległych kulturach, ale tych bliskich, których można dotknąć podczas rozmowy z osobami starszymi. Nam, młodym, wydaje się, że pozjadaliśmy wszystkie rozumy, bo przeczytaliśmy wiele poradników, obejrzeliśmy wiele mądrych programów, skończyliśmy niezliczoną ilość szkół i dodatkowych kursów. I wydaje nam się, że możemy wszystko. Tymczasem zdarza się, że bywamy bezradni wobec niektórych spraw, bo nikt nas nie nauczył, jak radzić sobie z życiem. "Dobre wróżki" pomagają nabrać dystansu, czasem nawet prowadzą za rękę, pokazując, że w całym tym współczesnym biegu warto czasem zwolnić i zamiast komplikować sobie życie, to należy zwyczajnie się nim cieszyć.
W trudnym dla Alicji momencie życia doświadczona ciotka radzi jej, by "odpuściła i przestała się zadręczać" . Uważa pani, że współczesny człowiek za bardzo nastawiony jest na walkę, a za mało na wyciszenie?
Czasem trudno jest bez emocji ocenić sytuację i walczymy o coś, co z góry skazane jest na porażkę. Odwołując się do głównej bohaterki – nie sposób walczyć o mężczyznę, który już jej nie kocha. Tymczasem zamiast odpuścić i starać się budować własne szczęście, lubimy trzymać się negatywnych, wyniszczających emocji. To oczywiście naturalne, kiedy ktoś nas skrzywdzi i kiedy czujemy się potraktowani źle i niesprawiedliwie. Wiadomo, że te emocje trzeba przeżyć, niemniej jednak zbyt długie i kurczowe trzymanie się ich nie pozwala pójść do przodu. Wieczne narzekanie, epatowanie swoją krzywdą nie spowoduje przecież, że poczujemy się bardziej szczęśliwi.
Józefina mieszka na wsi. Na początek Alicja i Matylda nie są zachwycone perspektywą spędzenia tam letnich miesięcy, jednak z czasem doceniają to zaciszne miejsce. A gdzie Pani najchętniej spędza wakacje? Też lubi pani takie odludzia?
Z wakacjami u mnie jest tak jak z książkami – wszystko zależy od stanu, w jakim się znajduję – raz mam ochotę na romans, innym razem na krwawy kryminał. Tak samo z urlopem, czasem lubię gwarne miejscowości turystyczne, a innym razem odludzia, gdzie cisza niemal dzwoni w uszach.
W wakacje przeznacza Pani czas wyłącznie dla rodziny, czy znajduje też pani chwilę na pisanie?
Zazwyczaj piszę nocami i dzięki temu także w wakacje udaje mi się wyskrobać chwilę. Zdarza się, że po całodniowych szaleństwach odpływam już w sen, ale gdy pojawi się fragment w głowie, to wyślizguję się z łóżka i piszę do rana. Na szczęście wakacje to taki czas, że nie trzeba wcześnie wstawać, a śniadanie robi się samo.
Na zdjęciu: Aleksandra Tyl
(img|586902|center)
Gdzie szuka pani inspiracji do swoich książek? Czy świat przedstawiony w pani powieściach jest wytworem wyobraźni, czy może miejsca takie jak Polanka gdzieś istnieją?
Różnie, bo na przykład Skotniki, w których rozgrywa się akcja "Alei Bzów" istnieją naprawdę, podczas gdy Polanka z "Magicznego lata" została wymyślona – potrzebowałam właśnie takiej miejscowości do fabuły. Mimo że sama miejscowość zrodziła się w mojej wyobraźni, to pewne charakterystyczne miejsca istnieją naprawdę – chociażby Jazz Club Angels i Smażalnia. Odkryłam je w jednej z turystycznych miejscowości w górach i rzeczywiście stały się pierwowzorem dla tych, które umiejscowiłam w Polance.
A co z bohaterami? Czy utożsamia się pani z postaciami, o których pisze?
Tak, zdarza mi się.
Czym jest dla Pani pisanie? Ma pani jakieś rytuały z nim związane?
Pisanie jest mną. Odkąd pamiętam – piszę. Odkąd pamiętam też "wchodzę" w bohaterów, dlatego rytuały pomagają mi w tych zabiegach. Przede wszystkim potrzebuję ciszy. Ale takiej prawdziwej, bez radia, bez samochodów za oknem. Dlatego najlepiej pisze mi się nocą, kiedy cały świat już śpi. Lubię pisać, kiedy jest ciemno. Ale pisanie książek to nie tylko klepanie w klawiaturę, to także obserwacje, zapisywanie myśli, obmyślanie fabuły, dialogów. Tu też mam swoje drobne rytuały, na przykład zamykam się w ustronnym miejscu i mówię sama do siebie głosem bohaterów. I też musi być ciemno. Nie wiem, o co chodzi z tą ciemnością, może po prostu wtedy nic mnie nie rozprasza.
Pisze pani o kobietach. Głównie takich, które znajdują się w trudnym momencie życia. Kiedy myśli pani o czytelnikach swoich powieści, to kogo widzi?
Fajne dziewczyny, które razem ze mną śmieją się i płaczą. Niepoprawne romantyczki i optymistki, które niezależnie od tego ile mają lat i w jakim momencie życia się znajdują, to podobnie jak ja wiedzą, że nie ma niekończących się burz i nawet po tej najdłuższej w końcu pojawia się słońce.
Prowadzi pani bloga, ale w sieci można znaleźć niewiele informacji o Aleksandrze Tyl. Nie czuje pani potrzeby, aby bardziej zaistnieć w mediach? To przecież też forma promocji powieści.
Rzeczywiście, do tej pory nie czułam takiej potrzeby. Ale to się powoli zmienia, czego dowodem jest choćby ten wywiad.
Może nie będziemy zdradzać zakończenia "Magicznego lata" , więc określmy je jako otwarte. Planuje pani kontynuować opowieść o losach Alicji?
"Magiczne lato" z założenia było powieścią jednotomową z zakończeniem powiedzmy częściowo otwartym, ponieważ myślę, że trop, który dałam, pozwala czytelnikom na swój sposób je domknąć. Mam już jednak sygnały, że sporo osób chciałoby zweryfikować swoje wyobrażenia i przeczytać dalsze losy Alicji, dlatego nie wykluczam, że jeszcze do niej wrócę.
Rozmawiała Justyna Koszewska