Trwa ładowanie...
d1u18w7
recenzja
20-11-2015 11:03

Odpuszczone…?

d1u18w7
d1u18w7

Powieści Wiśniewskiego trzeba po prostu lubić. Ani jego styl, ani problematyka, którą porusza, nie są z gatunku tych od razu przypadających do gustu. „I odpuść nam nasze…” nie jest wyjątkiem, choć na tle pozostałych tworów autora nieco się wyróżnia. Nie jest to kolejna powieść o miłości, a przynajmniej nie do końca, choć o końcach dużo się w niej mówi…

Wydana pod patronatem Tomasza Sekielskiego Seria Na F/Aktach w założeniu ma przedstawiać zbeletryzowane, choć nie do końca oparte na faktach, historie najgłośniejszych zbrodni powojennej Polski. Najnowsza powieść Wiśniewskiego, oparta jest na kanwie wydarzeń z 1991 roku, w którym na parkingu przed teatrem STU został zamordowany Andrzej Zaucha wraz ze swoją przyjaciółką. Dla autora „Samotności w sieci” to idealne tło dla historii o miłości, zbrodni i karze, oraz emocjonalnej drodze do odkupienia własnych win.

Narracja, którą uprawia Wiśniewski, nie do końca pozwala na dogłębne zaangażowanie w lekturę, a co za tym idzie – prawidłowy odczyt zawartych treści, ich przesłania, problematyki. Niestety, podobnie jak w przypadku powieści „Na fejsie z moim synem”, gdzie autor snuje nużące, filozoficzne wywody, często odbiegając od fabuły, tak w „I odpuść nam nasze…” skłania się ku licznym retrospekcjom, przywołuje minione wydarzenia, snuje opisy które – jakkolwiek związane z historią bohaterów – nie do końca mają znaczenie, nie zawsze znajdują odwołanie w chwili obecnej, w której toczy się właściwa narracja. Łatwo się w tym zagubić, stracić czujność, a tym samym… zrozumienie opowiadanej historii. Ciekawy jest jednak fakt – a zarazem wytłumaczenie dla licznych odskoczni czasowych - że, jak informuje blurb , Wiśniewski przed napisaniem powieści spotkał się z zabójcą piosenkarza, co pozwoliło mu nakreślić ciekawy, realistyczny obraz Polski tamtych lat, a także nadać autentyczności Wincentowi, swojemu głównemu bohaterowi.
Można też powiedzieć, że powieść ma zatem dwóch bohaterów – niejako zbiorowego – Polskę, polską mentalność , rzeczywistość, charaktery oraz Vina, zabójcę, który w tej rzeczywistości próbuje się odnaleźć. Pytanie, czy nie zostały nieco zachwiane proporcje między nimi...?

Warto zauważyć, że powieść nie jest w żaden sposób wartościująca, choć chyba nie bez znaczenia jest imię głównego bohatera. Wincent, Vin w swobodnej interpretacji można skojarzyć z „winą”, co oznaczałoby, że Wiśniewski od razu naznacza bohatera, wydaje na niego wyrok i sugeruje, że zbrodnia, której dokonał, była niejako jego przeznaczeniem. Z drugiej strony, imię Wincenty z łaciny oznacza „zwyciężającego”, a więc powstaje swoisty dysonans, który jest clou całej historii. Czy człowiek, który popełnił zbrodnię, z premedytacją zabił drugiego człowieka, po odbyciu kary ma szansę na normalne życie? Czy winny, od zawsze, na zawsze, może być zarazem zwyciężonym? Czy może zwyciężyć w walce o siebie i swoje nowe życie…? Czy można mu odpuścić…? A może to Nietzsche, którego cytatem Wiśniewski otwiera powieść, ma rację, że „Nie ma żadnych zjawisk moralnych – istnieje jedynie moralna interpretacja zjawisk”…?

d1u18w7

„I odpuść nam nasze…” to specyficzna powieść. Na pewno z pomysłem, na pewno ambitna, ale mimo wszystko nieco ciężkostrawna, daleka od zwykłej rozrywki, za bliska codzienności, bo… polska, jakaś taka prawdziwa, ze wszystkimi swoimi paradoksami, blaskami, cieniami i ponadczasowymi problemami zbrodni, kary, miłości… Trudno ją jednoznacznie ocenić. Tak samo, jak trudno opowiedzieć na stawiane przez nią pytania.

d1u18w7
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1u18w7