Po tę książkę sięgnęłam nie jako po pewnego rodzaju poradnik, przewodnik po metodzie Marka Kamińskiego, którą on sam nazywa „Biegun". Nie ufam poradnikom, ale miałam nadzieję wyłuskać między wierszami Wyprawy okruchy, z których mogłabym stworzyć obraz samego autora. Jakim jest człowiekiem, gdy zabrać mu sławę, obraz telewizyjny, a zostawić tylko słowa? Czy tym samym budzącym podziw, ale i zaufanie Markiem Kamińskim z telewizji?
Nie zawiodłam się. Bowiem choć początkowe fragmenty Wyprawy mogą zniechęcić – mnóstwo w nich banałów typu „poznaj samego siebie", „nigdy nie jest za późno, żeby zmienić swoje życie i spełnić marzenia", „ważna jest droga, nie cel" – to z czasem ważniejsze od wytartych prawd stają się osobiste doświadczenia i myśli Kamińskiego. W poruszający sposób kilkakrotnie podkreśla on to, jak wielkie znaczenie miały w jego życiu książki. Czytane dziesiątkami w dzieciństwie, obudziły ciekawość świata i marzenia o tym, aby go poznawać. Można powiedzieć, że w dużej części to właśnie książki zaprowadziły Kamińskiego na bieguny. Stworzyły psychiczny fundament, konieczny do realizacji śmiałych projektów. Nie tylko do samego dojścia na biegun, ale także do poprzedzającej go organizacji wyprawy. Właśnie do tego przede wszystkim potrzebna jest siła psychiczna: aby, jak mówi Kamiński, „ochronić swe marzenia przed zwątpieniem innych", siejących niewiarę, wytykających bezsens, niepotrzebne niebezpieczeństwo wiążące się z
wyprawą, ale i „dążenie do sławy", jakie miałoby być głównym motywem przedsięwzięcia. Wiele głosów krytycznych, a także zniechęcające wydarzenia, jak rezygnacja tuż przed wyprawą lekarki opiekującej się niepełnosprawnym chłopcem, z którym Kamiński poszedł na biegun, mogłyby rzeczywiście podkopać przekonanie o sensie przedsięwzięcia. Ale Kamiński ma już w sobie wewnętrzny ogień, który nie pozwala mu zrezygnować. Dzieje się tak jednak tylko w przypadku spraw, do których z jakiegoś powodu ma on serce – uczciwie przyznaje, że do wielu projektów i propozycji, nawet szalenie ciekawych, nie był lub nie jest się w stanie przekonać. I wówczas nie bierze w nich udziału, wiedząc, że nie starczy mu dla nich koniecznej siły psychicznej. Namawia do tego także nas, czytelników – przyjrzyjmy się temu, co robimy. Może część z tego nie jest „nasza" i tylko się męczymy jak z niepotrzebnym bagażem? Może należałoby to wyrzucić? Nie tylko dlatego, abyśmy mogli sami się lepiej poczuć – także po to, by nabrać autentyczności, na
którą inni ludzie są szczególnie wyczuleni. Kamiński wspomina, że zetknął się raz z informacją o „pierwszym człowieku, który dotarł do niezwykłych miejsc na świecie". To taki ktoś istnieje? „Jego przykład nie rezonuje, bo ludzie są wyczuleni na autentyczność osiągnięć" , pisze Kamiński. W tym miejscu nie mogę nie pomyśleć o Stefanie, bohaterze ostatnio wydanej książki * Sekretne życie motyli*. Kamiński jest znany i podziwiany, a kto zna owego „Stefana", którego „wyprawy" są prawdopodobnie jednym wielkim przekrętem obliczonym na zdobycie poklasku mediów? Zresztą nie o sławę tu chodzi, a o sam sens przedsięwzięcia, które nie wypływa z rzeczywistej potrzeby. Przekłamanie i sztuczność takich przedsięwzięć wykoślawiają przede wszystkim samych jego uczestników.
Kwintesencją, albo przynajmniej jednym z głównych punktów „metody" Kamińskiego wydaje się „wyrzucanie" i ograniczanie. Tak jak w drodze na biegun, przez lodową pustynię, gdzie człowiek jest w drastyczny sposób skonfrontowany z samym sobą, a ekwipaż stopniowo redukowany do naprawdę najpotrzebniejszych przedmiotów – tak w życiu dobrze jest nie otaczać się nadmiarem rzeczy kradnących energię, odciąć się od codziennego szumu informacyjnego, w którym istotność informacji ma najczęściej bardzo krótką datę ważności, zrezygnować ze spraw, do których nie ma się przekonania. Skupić się na swoich własnych biegunach, czyli sprawach, planach i marzeniach naprawdę kluczowych, i to tylko dla nas. Aby je odnaleźć, przyda się chwila ciszy i odsunięcie się od wrzawy codzienności. Nie są to rewolucyjne twierdzenia, większość z nich jest dobrze znana, ale tutaj nie robią one wrażenia wytartych i zużytych.
Najciekawsze jednak w Wyprawie (dla mnie) są nie wskazówki i rady, ale autoportret Kamińskiego. Nie znajdziemy tutaj niezawodnej metody czy zaklęcia, które uczyniłoby z nas zdobywców biegunów, herosów czy gigantów. Marek Kamiński sam nie jest jakimś nadętym guru, chełpiącym się posiadaczem tajemniczego klucza otwierającego drogę do niezwykłych dokonań. To zwykły człowiek, najpierw student filozofii, potem przedsiębiorca, którego życiorys długo nie wskazywał na to, że stanie się on postacią medialną. Jest skromny i naturalny, a jednocześnie pewny siebie, co jest konieczne do realizacji „biegunów" – ważnych dla niego zamierzeń. Otwarcie przyznaje, że idąc na pierwszy biegun był właściwie żółtodziobem, przy następnych podróżach dawał się zwieść fałszywej pewności, że po wcześniejszych doświadczeniach ma w małym palcu wszystkie trudności, jakie mogłyby go spotkać. Nie kryje bolesnego uczucia, jakie owładnęło nim w momencie największej sławy – rozczarowania, że co prawda zdobył bieguny, ale przecież nie
założył rodziny. Opisuje przygotowania do wypraw, przejścia przez Grenlandię i bieguny, ale także akcję poznawania Wisły. Kto zatem podejdzie do Wyprawy z namaszczeniem, szukając w niej cudownej metody, znajdzie co prawda wiele rad, wynikają one jednak z samej osobowości autora i jego doświadczeń. Te zaś są moim zdaniem dużo ciekawsze niż próby opisania „metody Biegun".