Amadeo, znaczy „Ukochany przez Boga miłości”. Ale tak naprawdę on sam nie wie, jak się nazywa. Andriej, Amadeo, Armand? Nie wie. Nie pamięta? A może zwyczajnie nie chce pamiętać? Bo czy mogło się wydarzyć coś dobrego w jego życiu? W życiu, z którego do momentu poznania Mariusza pamiętał tylko ból i samotność. Krew i wyzyskiwanie. Ból i okropną samotność. Ale teraz Amadeo nie jest już samotny. Ma Mariusza i innych, młodych jak on, pięknych, żyjących tylko miłością. Bo to ona jest teraz najważniejsza, nie pamięć, nie dawne pragnienia i umiejętności, nie dawne życie, choć przecież musiało takowe być, musiało go coś ukształtować... Nie ważne. Amadeo ma Mariusza. On mu wystarczy.
Mariusz? Kim jest? Podobno nosi w swym pięknym ciele tajemnicę, ale nie chce jej zdradzić. Nawet jemu. Temu, którego tak bardzo kocha. Nawet tutaj, w Wenecji, która jest teraz ich domem. Pięknem i życiem w jednej postaci. Tylko tu ich oczy widzą wyłącznie barwy i piękno, tylko tu, gdy są razem, zapominają o wszystkim, uzależnieni od siebie. On pierwotny, stary, twórca i dawca, oraz ten który nie pamięta niczego i nie chce by to się zmieniło. „Z miłości do Boga, Amadeo, wszędzie kwitnie szczęście.” Oto opowieść o wampirach, które wierzą w Boga. Wierzą głęboko i w pełni przekonanie, ale mimo wszystko, pomimo miłości i bliskich wokół siebie, podobnych i kochających, Amadeo nie jest szczęśliwy. Za mały by zrozumieć, wyrwany z ramion rodziny i przysposobiony przez Mariusza, nadal nie spełniony. Bo nie da się żyć bez przeszłości. I nie da się żyć, wiedząc, że śmierć może odebrać miłość. To znowu Nowy Orlean przez chwilę, znowu samozwańczy kronikarz Talbot, Lestat, Wenecja, Ruś Kijowska. I Armand, jeden z
najstarszych wampirów, utalentowany chłopak, który chce zapomnieć przeszłość. A może nie umie pamiętać? Siedemnastolatek, męska miłość, oddanie, wspólne wieczne życie, ale przede wszystkim związanie wiecznego Mariusza i tej jeszcze gorącej młodości Amadeo. Miłości, której Mariusz nie pozwoli odejść. Nawet jeżeli będzie musiał złamać złożoną przez siebie obietnicę, że już nigdy więcej, nigdy żadnego nowego wampira...
Przykro mi, ale książka mnie obrzydziła. I nie chodzi o wyraźny homoseksualizm, miejscami aż przerysowany, ale o ciągłe jego ukazywanie. Jakby cielesna miłość mogła ofiarować wszystko. To jak dotąd książka Anne Rice, która najmniej mi się podoba, książka, która jest miękka, jak malarstwo Botticellego, ale i kobieca, przesycona erotyką, aż powoli mdli, i gdy w końcu przechodzi do interesującego meritum, już człowiekowi przechodzi ochota na jej czytanie. Chusta św. Weroniki, śpiący Lestat, złamana przysięga, by nie tworzyć nowych, dramat miłości, wszystko to jednocześnie razem zebrane sprawia, że można coś odnaleźć w tej książce, ale czy komuś zechce się tak głęboko szukać? Czy ktoś przejdzie te sto stron, by odnaleźć rozwiązanie? Ci, którzy pokochali pisarkę za jej tajemniczość, za jej wyrazistość, teraz mogą się zniechęcić do tej kolejnej z serii „Nowych opowieści o wampirach”. A może to tylko przerwa? Może pojawią się kolejne powieści, które znowu przywołają zapach nieśmiertelności? Tego
jednoczesnego pragnienia i strachu? Tej magii czarownic i wampirów, tej bajki, która toczy się tuż obok nas.