O Walijczyku, co pomnik trwalszy niż ze spiżu powstańcom postawił
Norman Davies swoje credo ukrył na stronie 776 Powstania 44: Badacze często zapominają, że przedstawienie napuszonych lub nudnych opisów takiego wydarzenia, jakim było Powstanie Warszawskie, jest takim samym fałszowaniem historii jak niedokładności faktograficzne.
Na pisanie historii składają się dwie podstawowe sprawy. Pierwsza to fakty, które poznać można ze źródeł wszelkiej maści i proweniencji. A druga to historyk. Osoba, która fakty te selekcjonuje, układa, przedstawia i, wbrew wszystkim swoim zapewnieniom, w jakiś tam sposób ocenia. Im osobowość historyka silniejsza, im bardziej pewny jest swojej wiedzy i swych opinii, tym bardziej go w dziele widać, tym bardziej się na nim odciska. Z korzyścią dla czytelnika, nic tak bowiem nie nudzi, jak sucha faktografia, rzecz zdatna dla specjalistów i naukowców, a nie dla szaraczków.
Z Powstaniem Warszawskim od strony faktograficznej problemów nie ma. Książek odtwarzających przebieg wydarzeń, wspomnień, opisów pozostawionych przez naocznych świadków, filmów, audycji radiowych czy prasy jest tyle, że można odtworzyć niemal wszystko, aż do losów poszczególnego żołnierza. Ale kiedy przychodziło do ocen ogólnych zaczynały się schody - zarówno krytycy jak i zwolennicy decyzji o rozpoczęciu walk trwali we wzajemnym klinczu, niemożliwym wydaje się obiektywne ocenienie wydarzenia o tak kluczowym znaczeniu dla polskiej tożsamości narodowej. Sytuację gmatwały jeszcze powojenne uwarunkowania polityczne – każdemu z historyków ganiących „Bora” natychmiast przypinano łatkę sługusa komunistów, obrońcy zaś Powstania w Polsce pisać nie mogli, a ich głos z Zachodu do nas słabo docierał i na powszechną świadomość słabo wpłynął. Tak czy inaczej, przeciwnik zawsze starał się podważyć wiarygodność historyka, który na ocenę się zdecydował, a to jakieś powiązania mu wytykając, a to służbę u tego czy owego,
sugerując, że obiektywnym nie jest.
Z Normanem Daviesem ta sztuczka udać się nie może. Cóż bowiem Walijczykowi do wielkiego zrywu Warszawy sprzed lat już sześćdziesięciu? We wstępie przyznaje, że będąc zawodowcem jeszcze w latach sześćdziesiątych o Powstaniu nie wiedział prawie nic. Powojenny system z premedytacją wypaczał historię, zagłuszając ją propagandą, nie dziwmy się więc, że skoro większość Polaków nie potrafi niczego powiedzieć o tych wydarzeniach, to francuscy dziennikarze są przekonani, że w Warszawie było tylko jedno powstanie, w getcie. Norman Davis, człowiek z zewnątrz, a z niezrozumiałych dla wielu przyczyn pasjonat polskiej historii, swoją proweniencją broni się przed umoczeniem w bagienku obniżania wiarygodności historyka. A że pracę wykonał tytaniczną, niech świadczy samo za siebie tomiszcze blisko tysiącstronnicowe. Dokonał nim dwóch fundamentalnych rzeczy. Po pierwsze, unikając mdłej faktografii, pisząc szalenie atrakcyjnie i literacko o Powstaniu, nie zapominając oczywiście o rzetelności, dotarł z nim pod polskie
strzechy, podniósł poziom świadomości, nie tylko w Polsce, ale i w krajach szeroko rozumianego Zachodu. Po drugie dał swoją wykładnię ocen istoty wydarzenia, dość oryginalną w świetle dyskusji toczących się w Polsce, ale myślę że trafną i łatwą do przełknięcia zarówno dla obrońców jak i dyskredytujących Powstanie. Jego przesunięcie optyki z wewnątrzpolskiej na sytuację międzynarodową przybliża nam nieco motywacje Churchilla, który wbrew rozsądkowi nakazał loty ze zrzutami nad Warszawę, czy tajemniczą obstrukcję natarcia dokonaną przez Stalina. Natomiast jego odkrycie, że żadna ze stron nie wiedziała niczego prawdziwego o tym, co dzieje się w Warszawie, że wywiady angielski, amerykański i radziecki kompletnie pokpiły sprawę, w związku z tym przywódcy alianccy poruszali się niemal po omacku, jest czymś nowym w dyskusji o Powstaniu.
Niesłychanie istotne są rozważania na temat psychologii i pewnego uwarunkowania powstańców. Przyswajając wiedzę historyczną jeszcze w komunistycznej szkole nie mogłem zrozumieć tego, iż z jednej strony mówiło mi się, że Powstanie to niepotrzebna awantura „Bora”, „Montera” i Mikołajczyka, a z drugiej – skoro działanie takie było z gruntu bezsensowne – dlaczego całe miasto stanęło – w ten, czy inny sposób – do walki z Niemcami? Co pchało pokolenie Baczyńskiego i jemu podobnych Kolumbów na śmierć? Davies wskazuje na mocno zakorzenioną etykę obowiązku patriotycznego, na fantastyczne zgoła wychowanie młodych ludzi, jakie prezentowała szkoła i organizacje w stylu „Sokół”, a także na literaturę – głównie na Conrada.
Wieloaspektowe Powstanie 44 nie rości sobie bynajmniej praw do bycia alfą i omegą dziejów tych najważniejszych dwóch miesięcy w historii stolicy Polski. Nie znajdziemy tu nawet bardzo szczegółowo rozpisanych wydarzeń i walk. Daviesa jak zwykle interesuje coś ponad to. Zachowanie ludności cywilnej, zmiany koncepcji niemieckich, jak uporać się z buntem, pojedyncze losy osób biorących ważny i mniej ważny w walkach – wszystko to składa się na niesamowity obraz, który wyrwany z polskiego piekiełka próżnych czasem dysput i ustawiony wśród równoległych wydarzeń frontu zachodniego i wschodniego, w kontekście wielkiej polityki światowej okazuje się być zupełnie czymś innym, niż wielu ludzi mających szczęście urodzić się po wojnie myślało.