"Noir burlesque. Tom 1": Lepiej nie zadzierać z bossem [RECENZJA]
Chociaż fabuła pierwszego tomu "Noir burlesque" nie jest specjalnie zaskakująca, to dzięki znakomitym rysunkom Enrica Mariniego możemy się poczuć, jakbyśmy znaleźli się wewnątrz czarno-białego filmu gangsterskiego.
Od początku jest jasne, że główny bohater komiksu to wprawdzie twardziel jakich mało, ale nawet on ma swój słaby punkt. W przypadku Slicka jest to kobieta – olśniewająco piękna Caprice, która na kadrach rzuca się w oczy zarówno za sprawą swego seksapilu, jak i czerwonych włosów. Nie mamy wątpliwości, że między tym dwojgiem ciągle coś iskrzy, chociaż gdy siedem lat wcześniej mężczyzna zaciągnął się jako ochotnik, to ona nie poczekała na jego powrót z wojny.
Teraz po dawnej Debbie pozostało jedynie wspomnienie, a jej występy w Las Vegas cieszą się wielka popularnością. Problemem jest zaś nie tylko to, że nie jest już całkiem wolna, lecz osoba jej narzeczonego. Rex McKinty jest bowiem nie tylko właścicielem klubu, w którym ona występuje, ale miejscowym bossem, a co gorsza Slick ma u niego dług!
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Najbardziej wyczekiwane premiery filmowe 2024 roku
Jeżeli weźmie się pod uwagę te okoliczności, to łatwo przewidzieć, że główny bohater nie będzie chciał pracować dla Rexa, a ten z kolei nie przyjmie odmowy do wiadomości. Ich starcie jest wiec tylko kwestią czasu, ale szanse nei są tutaj równe, bo McKinty ma przecież na swoich usługach wielu bezwzględnych gangsterów. Można się tez spodziewać, że Caprice – jak przystało na prawdziwą femme fatale – raczej nie przyniesie szczęścia swemu dawnemu ukochanemu. Szkoda tylko, że pierwszy tom kończy się w momencie, kiedy akcja wreszcie nabiera rumieńców.
Nie da się ukryć, że "Noir burlesque" zasługuje na uwagę przede wszystkim z powodu warstwy graficznej. Kompozycja kadrów jest po prostu doskonała, a nieprzypadkowe są też w tym przypadku skojarzenia z filmami noir – do których zresztą komiks nawiązuje również fabułą. Ba, dowiadujemy się nawet, że jeden z ludzi Rexa próbował swych sił w Hollywood, ale nie udało mu się zostać drugim Jamesem Cagneyem – najwyraźniej u Puncha niski wzrost nie szedł w parze z talentem aktorskim, lecz tylko z porywczym charakterem. Wszystko to sprawia, że dzieło Enrica Mariniego powinno przypaść do gustu szczególnie wielbicielom starych filmów gangsterskich.