Nietypowo i odważnie. Treliński w "Halce" zagląda pod halkę
Nowoczesna, dynamiczna, świeża. "Halka" Trelińskiego w Operze Narodowej to niemal rewolucja, obalająca mity wokół tego dzieła i skutecznie przenosząca je do współczesności.
"Halka" Stanisława Moniuszki to w pełnym tych słów znaczeniu "opera narodowa". Obecna od dawna w rodzimym kanonie, zakorzeniona głęboko w dyskursie romantycznym, poruszająca ważkie z polskiego punktu widzenia tematy, uwikłana w toczące się od prawie dwóch wieków polskie spory.
"Halka" jaka ma być, każdy wie
Jedną z ważnych konsekwencji tych wszystkich punktów, umieszczających "Halkę" na stałe na mapie polskiej kultury, jest cały zestaw schematów interpretacyjnych i oczekiwań widzek i widzów co do inscenizacji tego utworu. Mówiąc krótko: każda Polka i każdy Polak, którzy mają jakiekolwiek pojecie o operze, dokładnie wiedzą, jak powinna wyglądać "Halka", w jakiej scenografii powinna być pokazywana, a nawet jakie kostiumy powinny nosić aktorzy i aktorki.
W swoim najnowszym spektaklu, który premierę miał w połowie grudnia w Wiedniu, a teraz doczekał się polskiej wersji na scenie stołecznej Opery Narodowej, reżyser Mariusz Treliński dokonał prawdziwej rewolucji. Obalił wszystkie schematy interpretacyjne, zignorował wszystkie oczekiwania co do inscenizacji, wyrwał ten utwór z okowów mitów i stereotypów.
Współcześniej, nowocześniej
Pierwszy z nich głosi, że "Halka", choć wielka i narodowa, jest w zasadzie jednak ramotą, nienowoczesnym utworem, który jest mocno przygnieciony ciężarem tradycji. Treliński udowadnia, że wcale tak nie musi być i można "Halkę" mocno uwspółcześnić, zachowując jednocześnie jej znaczenia, wymiar i charakter. W swoim spektaklu z powodzeniem wykorzystuje bardzo nowoczesne środki, na wskroś dzisiejsze pomysły, o których nawet nie śniło się wcześniejszym inscenizatorom. Widać to choćby bardzo wyraźnie w grze aktorek i aktorów, która jest bardzo nowoczesna. To nie są sztywne figury poruszające się ze sztuczną gracją, to są żywi ludzie, odgrywający na scenie momenty z prawdziwego życia.
Inny współczesny środek to dyskretne projekcje wideo, w bardzo skuteczny sposób poszerzające obszar "lasu", w którym potajemnie spotykają się bohaterowie.
Trafić w swój czas
Ważnym elementem uwspółcześnienia tego dzieła w najnowszej interpretacji, jest przeniesienie jego akcji o kilkaset lat do przodu. Treliński wybrał lata 70. XX w., a oglądając spektakl nie trudno nabrać przekonania, jak trafna jest ta decyzja. Wiele motywów (choćby rozterki miłosne bohaterów, rozdartych między kochankami) nabiera bardzo nowoczesnego wyrazu, a jednocześnie wciąż naturalnie wyglądają w tym anturażu niedzisiejsze przemocowe zachowania wobec kobiet.
Górale bez ciupag
Każde polskie dziecko, choćby obudzone w środku nocy, wie, że "Halka" dzieje się w górach, bo przecież to właśnie w tej operze "szumią jodły na gór szczycie". Treliński z powodzeniem unika w tej sferze banału. Owszem, jego spektakl dzieje się w górach, ale nie w drewnianych góralskich chatach, ale w nowoczesnym, modernistycznym hotelu, którego spora część pojawia się na scenie, wybudowana bardzo mocno w duchu architektury z czasów późnego PRL-u. Uroczym atrybutem, nadającym scenicznemu hotelowi klimatu i wiarygodności, jest charakterystyczny dla tamtej epoki uliczny aparat telefoniczny, który pamięta każdy, kto żył w gierkowskiej Polsce.
Mogłoby się wydawać, że skoro rzecz dzieje się w górach, to nie sposób nie ubrać jej w charakterystyczny i jakże przez Polaków lubiany, góralski kostium. Także i w tej sferze Treliński unika łatwego zaszufladkowania. A mówiąc dokładniej i wprost: unika cepeliowej góralszczyzny. Nie ma w jego spektaklu góralskich portek, czapek z muszelkami, ciupag i innych atrybutów kojarzących się z tym regionem Polski. W kwestii kostiumów decydująca okazała się koncepcja przyniesienia akcji w lata siedemdziesiąte. Bohaterowie noszą więc spodnie-dzwony, wzorzyste koszule z wielkimi kołnierzami i inne ubrania z epoki.
Pijani i lubieżni
"Halka" tradycyjne wydaje się "grzeczna", poważna, podniosła. Owszem, tego wszystkiego w przedstawieniu Trelińskiego nie brakuje, ale jest i druga strona. Bohaterowie jego spektaklu nierzadko są pijani. I nie chodzi tu bynajmniej o romantyczne upojenia miłością i innymi uniesieniami. Nie, rzecz w tym, że bywają zwyczajnie zamroczeni alkoholem, co aktorzy przedstawiają niemal naturalistycznie i nader przekonująco. Mało tego: rzeczone uniesienia miłosne nie kończą się tu tylko na śpiewaniu arii do obiektów swoich afektów i wpatrywania się im w oczy.
Treliński umieszcza w swoim spektaklu dość odważne sceny erotyczne: elementy bielizny fruwają w powietrzu, kiedy aktorki i aktorzy tarzają się w łóżku w przekonująco odegranym miłosnym amoku. W tej "Halce" bez pruderii zdejmuje się halki. I to wydaje się dość dobrą miarą tego, jak bardzo nietypowy i odważny jest najnowszy spektakl Trelińskiego.