"Niektóre swoje teksty czytam z zażenowaniem". Rozmowa z Agatą Passent
Jeśli chce się dowiedzieć czegoś o sobie pytam moich znajomych. Z ich ust przyjmuję każdą krytykę, nawet tę najboleśniejszą, bo wiem, jakie są ich intencje i wiem, choć trudno mi się z tym pogodzić, że zapewne mają rację. W internecie gdzie anonimowi ludzie atakują i krytykują kogoś dla zabawy i z poczucia bezkarności trudno szukać sensownych uwag na swój temat
„Kto to pani zrobił” to zbiór tekstów publikowanych przez lata w „Twoim Stylu”…
Agata Passent: Wybór tekstów…
Do tego zmierzam. Wybór z wielu lat. Jak się pani czytało własne teksty, powiedzmy, sprzed dekady?
Niektóre z zażenowaniem.
Bo?
Bo teraz widzę nieporadność poszczególnych fraz, myśli. Część felietonów bym poprawiła, jeszcze inne przepisała od nowa. Ale myślę, że podobne odczucia ma każdy autor, który po latach sięga do swoich tekstów. Mam to szczęście, że nie piszę politycznych tekstów i nie zajmuję się bieżącymi zdarzeniami w Polsce – tego typu felietony starzeją się w tempie zatrważającym. Dla mnie jednak bardziej od tego, co tu i teraz liczy się psychologia, społeczne obserwacje, dzięki czemu teksty bardzo się nie starzeją. Za to czasami stanowią zapis ciekawych obserwacji, które dziś dzięki upływowi czasu odbieramy zupełnie inaczej.
Na przykład?
A choćby tekst o tym jak w 2010 roku oburzyliśmy się na wprowadzany wówczas zakaz palenia w lokalach. Ileż czarnych scenariuszy wtedy powstało, jak to miały przez zakaz upaść kawiarnie, restauracje, bary. Generalnie miała być tragedia a jak to się skończyło… Ano tak, że dziś nie wyobrażamy sobie pójścia do knajpy, w której się pali. Knajpy nie upadły, ludzie nie zaszyli się w domach. Przeciwnie spędzają więcej czasu w lokalach, a jeśli ktoś na zakazie ucierpiał, to pralnie, bo teraz po wizycie w barze nie musimy zanosić tam płaszcza.
A czy czytając te teksty zauważyła pani jakiś powtarzający się w nich motyw, do którego zupełnie nieświadomie się pani przywiązała?
Sport. Sport cały czas wraca. Wynika to zapewne z faktu, że zawsze był w moim życiu niebywale ważny. Często przez teksty przewija się także motyw „obrażania się”. My Polacy lubimy się obrażać czy to w życiu prywatnym, czy publicznym. Czytam teksty napisane na przestrzeni osiemnastu lat a tam, co chwilę coś o obrażaniu się. Obrażał się prezydent Wałęsa, obrażał prezydent Kwaśniewski, Kaczyński, teraz prezes Kaczyński. Obrażanie się płynie nam w żyłach.
Pani się nie obraża?
A o co?
A choćby to, co wypisują o pani na plotkarskich portalach?
Nie czytam, nie klikam.
Nie wierzę.
Naprawdę. Jeśli chce się dowiedzieć czegoś o sobie pytam moich znajomych. Z ich ust przyjmuję każdą krytykę, nawet tę najboleśniejszą, bo wiem, jakie są ich intencje i wiem, choć trudno mi się z tym pogodzić, że zapewne mają rację. W internecie gdzie anonimowi ludzie atakują i krytykują kogoś dla zabawy i z poczucia bezkarności trudno szukać sensownych uwag na swój temat. A już na pewno próżno tam szukać prawdy. Niech pan sobie przypomni, co się działo z Maćkiem Stuhrem po tym jak zagrał w „Pokłosiu”. Obserwowałam, jak lała się na niego mowa nienawiści. Mowa nienawiści powinna być karana, to przemoc. Słowo zamiast kija bejsbolowego. Ja nie czytam tego. Nie mam czasu i wolę dobrą książkę
Wracając do książki – opowiadała pani o tym jak czytało się pani po latach teksty. A teraz chciałbym zapytać o to jak pani się zmieniła? Bo na przestrzeni osiemnastu lat musiało się coś w pani przecież zmienić.
Trudne pytanie. Na pewno nie doceniłam tego jak wielki wpływ na mnie wywarło macierzyństwo. Co prawda w „Twoim Stylu” mało poświęcałam temu miejsca, żartuję zawsze, że wynika to z tego, iż jest to magazyn glamour, a dzieci jak wiemy są mało glamour – chyba, że nosimy je w gustownej chuście, lub nosidełku – ale faktycznie macierzyństwo mnie zmieniło. Co prawda poświęciłam temu zupełnie inną książkę „Dziecko? O matko!”, ale ostatnio uświadomiłam sobie, że pisania o dziecku mi brakuje. Wcześniej pisałam głównie o tym, jaką rewolucję w życiu dorosłych wywołuje jego pojawienie się, bo wydawało mi się to o wiele ciekawsze od tego, co jest potem. Teraz widzę, że się myliłam. Powiedzenie „małe dziecko, mały kłopot, duże dziecko duży kłopot” nie wzięło się z powietrza. I do opisywania relacji rodziców ze starszym dzieckiem na pewno wrócę. Czytając te teksty zauważyłam też sporą różnicę między sobą: młodą dziewczyną, singielką, a tą osobą, którą jestem dziś.
Czyli?
No siwiejącą damą… (śmiech). A mówiąc poważnie – inną kobietą. Taką która prowadzi dom, przyjmuje gości…. Odpowiedzialną. W końcu poza dzieckiem urodziła mi się fundacja, którą prowadzę, co zmusiło mnie do zupełnie innego funkcjonowania.
Jakiego?
Lubię myśleć o sobie, że jestem taką typową, zabieganą Polką, która żeby utrzymać się musi pracować na kilku etatach. Co prawda nie mam fizycznie kilku etatów, ale to, co robię przypomina prowadzenie mikroprzedsiębiorstwa, które zapewnia mi życie. Dlatego też nie lubię określenia „umowy śmieciowe”, wolę określać je mianem „elastycznych”, bo dają mi wolność. Ale wracając do tego, kim się stałam. Otóż z beztroskiej singielki, kochającej nocne życie miasta, stałam się mamą i panią, która mocno stąpa po ziemi prowadząc własną działalność w sektorze OPP. Panią, która wie, co to zaciskająca się na szyi pętla kredytu hipotecznego, doskonale znającą z autopsji bolączki kobiet z mojego rocznika.
A za tym nocnym miastem pani nie tęskni? Kiedyś pisała pani bardzo dużo o Warszawie, tym jak się w niej żyje.
To nie tak, że zupełnie zrezygnowałam z miasta i odcięłam się od rzeczywistości. Kiedy w magazynie „City” pisałam o Warszawie byłam w zupełnie innym miejscu w życiu. Teraz zmieniły mi się priorytety. Wolę wrócić do domu, być z dzieckiem, poczytać dobrą powieść. Ale na miasto wychodzę wciąż. Tylko z odwiedzaniem modnych miejsc mam kłopot, bo zazwyczaj wpadam do nich z rocznym poślizgiem (śmiech). Ale wcale mi to nie przeszkadza.
A jest coś, co pani teraz przeszkadza?
Składając tę książkę uświadomiłam sobie jeszcze jedną rzecz. Otóż to jak bardzo na przełomie lat zmieniły się media. Jak formaty i krótkie formy testowe wypadły rubryki autorskie. Czasy dziennikarzy, którzy byli świetnymi retorykami, mieli określony światopogląd i coś do powiedzenia odeszły w zapomnienie. Teraz wszystko ma być szybkie, powierzchowne i pozbawione charakteru. I to, co dzieje się z mediami autentycznie mi przeszkadza. To że od tekstu autorskiego o wiele bardziej liczy się dostarczany byle jak kontent.
Bo bylejakość staje się znakiem naszych czasów.
I tego nie akceptuję. Choć wiem, że dla kogoś bardzo młodego musze brzmieć jak jakaś dinozaurzyca.
A nie chciała pani nigdy wyjść poza felieton, spróbować swoich sił z powieścią?
Do powieści się nie zabierałam, ale powoli przymierzam się do napisania pierwszej, skromnej sztuki. Jak wyjdzie zobaczymy, na pewno zanim ujrzy światło dzienne dam ją do przeczytania zaufanym przyjaciołom. Jeśli oni uznają, że jest beznadziejna, to raczej nigdy jej nie wystawię.
Ale żeby napisać sztukę musi pani, jako zabiegana Polka znaleźć czas…
Już kiedyś w swoim życiu marudziłam, że nie mam czasu na chodzenie na siłownię. Monika Olejnik, która jest bardzo organizowaną i praktyczną osobą, powiedziała mi wtedy: - Agata tu nie chodzi o to, że nie masz czasu, tylko o to, że jesteś absolutnie źle zorganizowana! I faktycznie zaczęłam ustawiać sobie na nowo czas i miejsce na siłownię się znalazło. A więc: brak czasu nie jest wytłumaczeniem dla niepisania. Trzeba zorganizować siebie tak, aby mieć czas na wszystko. A przyglądając się Monice, która prowadzi jednego dnia dwa autorskie programy i zawsze jest w nich przygotowana wiem, że to możliwe.