Żyłam w przekonaniu, że książki pani Katarzyny Grocholi to tylko ładnie opowiedziane, nieco głębsze od harlequinów romansidła, które, zgodnie z oczekiwaniami czytających je kobiet (chyba niewielu mężczyzn czyta tego rodzaju literaturę) kończą się happy endem. Po przeczytaniu Osobowości ćmy utwierdziłam się w swojej wizji „grocholowskiej literatury”. Nie twierdzę, że miłość powinna być tematem tabu- nigdy w życiu! Problem w tym, że to, co pokazała autorka nie wnosi do mojego punktu widzenia żadnych zmian, nie wywołuje nawet zdumienia. Może tylko jakąś nutkę nadziei...Trudno mi oceniać tę książkę, bo chyba nie należy krytykować kogoś, kto tak jasno i prosto potrafi mówić o miłości - tak, niewątpliwie to jest wielki walor pani Grocholi. Tylko dlaczego wszystkie książki są o tym samym? Po co ta monotematyczność? Czyżby tak uznana pisarka nie miała innych pomysłów? Jednak nie umiem tak do końca przyjąć grubej powłoki i muszę przyznać, że książkę czyta się lekko, łatwo i przyjemnie.
Autorka czyni swoimi bohaterami osiem osób, przyjaciół. Każda z nich stanowi odrębny element powieściowy, poznajemy zarówno ich podejście do życia, priorytety, jak i sytuację finansową. Po przeczytaniu tych charakterystyk odniosłam wrażenie, że znamy się od dawna. Grochola w mozaice tych kilku postaci ukazuje twarze większości ludzi, atomizuje społeczeństwo w celu pokazania prawdy o budujących je ludziach. Ten „zabieg” powoduje, że każdy może znaleźć tu siebie i to z całą pewnością działa in plus. Mamy kruchą, naiwną i niedowartościowaną Basię, spokojnego, statecznego i wiecznie starającego się Piotra, dusigrosza i materialistę Krzysztofa, oszukaną przez angielską miłość piękną Julię, niespełnionego i wstydzącego się swojej sytuacji finansowej artystę Romana, typową fitness-woman, dla której najważniejsze są centymetry w pasie, czyli Różę, sportowca i nauczyciela wuefu w jednej osobie, czyli Sebastiana no i na koniec zostawiłam Bubę... Tu przychodzi mi na myśl Kartezjuszowskie przekonanie, że podstawą
każdej rzeczywistości jest indywidualne myślenie.. Gdyby potraktować to dosłownie to właśnie Buba byłaby klasycznym przykładem na sprawdzalność tej tezy. Mam wrażenie, że to właśnie ona stanowi kręgosłup całej powieści – jest wyjątkowa.
Odkrywamy tu pewien koncept, feeria uczuć opisanych w krótkich scenkach. Gdyby nakręcić film, to efektem byłyby ciągłe zmiany w kadrze, od czego nawet najcierpliwsza część publiczności po prostu by zwariowała. Do tego dochodzą początkowe ustępy z serii „Oto Krzysztof” czy „Oto Piotr”.. Tak zwyczajnie... I pewnie wielu czytelnikom się to podoba, jednak mnie przyszedł do głowy taki wierszyk z dzieciństwa „Proszę państwa, oto miś. Miś jest bardzo głodny dziś...”. I choć nie przemawia to do mnie w żaden sposób, to znowu należy pochwalić panią Grocholę za to, że w tej dziecinnej prostocie zawarte są ważne aspekty życia- po pierwsze relatywny charakter każdej sytuacji (za przykład może posłużyć Róża, która dobrze zarabia, ma godną pozazdroszczenia figurę i jest wolna jak ptak, a jednak jest w pewien sposób samotna i codziennie wraca do pustego domu).
Po drugie pisarka kładzie nacisk na ogrom nieporozumień płynących z niedopowiedzeń, czego klasycznym przykładem jest Basia i Piotr, zupełnie mijający się w swoich interpretacjach zachowań partnera. Po trzecie, i chyba najważniejsze, daje nadzieję, że zawsze można się porozumieć (jak Buba i Krzysztof), a miłość swego życia spotyka się czasem przypadkiem na chodniku (jak Roman Julię). To wszystko powoduje, że sprawiedliwa ocena Osobowości ćmy jest dla mnie niezwykle trudna. Nie jest to rodzaj literatury, który preferuje, nie wzbudza we mnie żadnego dreszczyku, żadnego drżenia. Pomyślałam o innych „miłosnych” książkach.. Czy w ogóle kiedyś mi się któraś tak naprawdę podobała? Dochodzę do wniosku, że, niestety, do Samotności w sieci jeszcze daleko... Ale czy można krytykować książki o miłości? Czy mam prawo mówić, że coś jest złe, jeśli tematem jest tak ważne uczucie? Chyba nie wypada, bo każdy ma prawo postrzegać sprawę po swojemu...