Trwa ładowanie...

"Nie wierzyłem, że znajdziemy ludzkie szczątki". Po ekshumacjach był czas na barszcz

- Po kilku godzinach ciężkiej pracy z kilofami, siekierami, po kilku godzinach odkrywania kości z terenu zalanego wodą, jesteś tak głodny, że przestajesz myśleć o tym, gdzie jesteś. Przychodzi taki moment, że musisz zjeść - opowiada Witold Szabłowski, autor książki "Rosja od kuchni".

Witold Szabłowski, autor "Rosji od kuchni"Witold Szabłowski, autor "Rosji od kuchni"Źródło: East News, fot: Maciej Luczniewski/REPORTER
d1qexwv
d1qexwv

Magda Drozdek: Wykopywałeś w Estonii szczątki żołnierzy Armii Czerwonej?

Witold Szabłowski: To był trochę przypadek. Byłem w Estonii towarzysko. Dowiedziałem się, że istnieje taka grupa Rosjan estońskich, którzy zajmują się rekonstrukcjami historycznymi, ale głównie szukają ciał żołnierzy. Chciałem się z nimi spotkać, pójść na akcję, i przy okazji zapytać, czy wiedzą coś o kuchni czerwonoarmistów. Nie wiedziałem, na co się piszę. Nie wierzyłem, że znajdziemy jakieś ludzkie szczątki.

Ale znaleźliście.

To był front estoński, bardzo krwawy, Niemcy tam się bardzo długo bronili. Tam co dwa metry leży w ziemi trup. Wiesz, to jest wstrząsające, jak kopiesz i kopiesz, i nagle natrafiasz na ludzkie kości. Wstrząsające tym bardziej, że jednego z tych chłopaków byliśmy w stanie zidentyfikować. W kieszeni jeszcze do końca nierozłożonego munduru miał książeczkę wojskową z numerem medalu za odwagę. Nazwisko było już nieczytelne, ale numer medalu był wyraźny.

d1qexwv

Co wtedy myślałeś o tych żołnierzach?

Mam do nich pewnie taki stosunek jak większość ludzi w Polsce. Przynieśli nam okupację. Zrobili bardzo dużo złego. Z drugiej strony – gdy uczestniczysz w ekshumacji, odkopujesz kości, a eksperci na podstawie kości, zębów są w stanie ci powiedzieć, że ten chłopak miał 18 lat, to może być ci tylko przykro. Stał się małym trybikiem w wojnie Stalina, który zupełnie nie liczył się z życiem ludzi. Do dzisiaj ich kości wykopuje się gdzieś w polach.

Byłeś w stanie coś przełknąć po ekshumacjach?

Wiesz, tym ekshumacjom towarzyszy taki duch braterstwa. Rosjanie, którzy na nie jeżdżą, czują się bardzo zjednoczeni. Mówią do tych kości. Gdy dowiedzieli się w którymś momencie, jak ten jeden z wykopanych chłopaków miał na imię, to zaczęli tak się zwracać do szczątków. Po kilku godzinach ciężkiej pracy z kilofami, siekierami, po kilku godzinach odkrywania kości z terenu zalanego wodą, jesteś tak głodny, że przestajesz myśleć o tym, gdzie jesteś. Przychodzi taki moment, że musisz zjeść.

Zobacz: Katarzyna Grochola o życiu pisarki: "Pandemia uwolniła mnie od ocen"

Co jedliście?

Zrobili barszcz, były kanapki z wędliną. Po wszystkim jeszcze upiekli szaszłyki nad ogniskiem.

d1qexwv

A co jedli żołnierze podczas wojny? Czego się dowiedziałeś?

Armia Czerwona drukowała dla wojskowych kucharzy specjalne poradniki o tym, co można na danym terenie znaleźć do jedzenia. Jeden taki przeglądałem. Opisywano warunki terenu, jakie rośliny można znaleźć i które nadają się do jedzenia, np. podagrycznik. Pisano, że jest zdrowy i można wcinać go w każdej ilości. Do tego pokrzywa, z której można zrobić sałatkę. Które jagody można jeść, a których nie tykać. Trzecia Rzesza bombardowała kuchnie polowe, bo wiedzieli, że to osłabia morale żołnierzy. Każdy radziecki żołnierz potrafił więc sam sobie coś ugotować. Gdy wychodzili walczyć, mieli przy sobie menażki, zapałki, kilka ziemniaków. Wystarczyło znaleźć sobie kilka grzybów czy kępki podagrycznika.

Cofnijmy się trochę do czasu Wielkiego Głodu. Wtedy jedzenia po prostu nie było. Piszesz w książce, jak Ukraińcy musieli sobie radzić, jedząc pleśń, korę drzew…

Albo mięso zdechłych zwierząt. Zimą, nadludzkim wysiłkiem wykopywali resztki ziemniaków, które były na wpół zamarznięte. Pleśnie czy huby jadło się wiosną. Pani Hanna, główna bohaterka rozdziału o Wielkim Głodzie, która przeżyła go jako dziecko, mówi, że uratowało ją tylko to, że chodziła do przedszkola i tam codziennie była zupa. Ona nie miała siły iść do przedszkola. Mama codziennie ją wyganiała, bo wiedziała, że bez tej zupy jej dziecko umrze.

d1qexwv

Inne dzieci codziennie znikały.

Hanna wspomina, że wielu dzieciom ta zupa w przedszkolu nie wystarczała. Ciężko sobie wyobrazić, jak dziecko jest w przedszkolu i widzi, jak inny maluch nagle przewraca się i już nie wstaje. I leży tak, bo nauczycielka też jest głodna i nie ma siły podnieść i przenieść malca, więc czeka na specjalną ekipę, która zbierała martwych.

To, co jest najbardziej przerażające w tej historii, to fakt, że ten głód był wywołany celowo. Zmarło 6 milionów ludzi. Stalin głodził Ukraińców, by złamać im kręgosłup, by przestali się buntować przeciwko władzy ludowej.

d1qexwv

A sam co jadł?

Do pewnego momentu - byle co. Jedzenie to ostatnia rzecz, o jakiej myślą rewolucjoniści. W pierwszych latach władzy Stalina jego kremlowska stołówka uchodziła za najgorszą w Moskwie. Lepsze mieli ludzie w zakładach pracy niż szef państwa. Jedzenie go nie obchodziło. Ale w kuchni Stalina, jak w filmie akcji, w którymś momencie następuje zwrot akcji.

Zatrudnił Aleksandra Egnataszwilego – wyśmienitego, gruzińskiego kucharza, który w Tbilisi miał kilka restauracji. Egnataszwili przypomniał mu, jak wyśmienita jest gruzińska kuchnia. Stalin podobno powiedział "nakarm mnie". Dał mu pociąg z ośmioma wagonami i wysłał do Gruzji, z której Egnataszwili przywiózł mu owce, kaczki, indyki, nawet piec do wypieku gruzińskiego chleba. Od tego momentu Stalin zaczął jeść dobrze.

Obżerał się?

Był taki czas, że Stalin bardzo mocno dbał o linię. Natomiast po drugiej wojnie światowej coś mu przeskoczyło w głowie i zaczął się strasznie obżerać. Jeden z biografów Stalina twierdzi, że organizm wyniszczony wojną i ciągłymi rewolucjami po prostu zaczął domagać się wielkich ilości jedzenia. Po wojnie żarł, jakby chciał zajeść cały stres, którego doświadczył.

d1qexwv

Egnataszwili cały czas mu gotował?

W czasie wojny przestał być kucharzem, a stał się testerem jedzenia Stalina. Gotował, ale w którymś momencie trzeba było zatrudnić więcej kucharzy. Stalin mu bardzo ufał, więc był szefem kuchni przy dyktatorze i prowadził jego gospodarstwo.

Historia Egnataszwilego jest mocna, trzeba przyznać. Z tragicznym wątkiem osobistym, o którym piszesz.

To człowiek, który oddał całe swoje życie Stalinowi. A żył w ciągłym strachu. Jeszcze przed wojną zakochał się w Niemce. Kiedy został testerem jedzenia Stalina to jeszcze nic nie wskazywało, że będzie wojna z Trzecią Rzeszą. Im bliżej było do zbrojnego konfliktu, tym bardziej jego żona Liliana kłuła otoczenie Stalina w oczy. Beria toczył wojnę z każdym, kto miał bliską relację z  dyktatorem. Finał tej rozgrywki jest tragiczny, ale o tym, co stało się z nim i jego żoną, najlepiej przeczytać w książce.

Pracując nad "Rosją od kuchni", byłeś uczestnikiem ekshumacji w Estonii, siedziałeś w kuchniach krewnych kucharek Lenina. Trafiłeś też do tajnego miejsca, gdzie przygotowywane są posiłki dla rosyjskich kosmonautów…

Tak, do tajnej bazy pod Moskwą, której zarządzający dwa lata zastanawiali się, czy mogą wpuścić osobę z zewnątrz. Nie wiem, co się stało, ale pozwolili na to. Gdy już jesteś w takim miejscu, najbardziej porażające jest to, jak wszystko jest… banalne. Siedzi sobie jakaś babcia, lepi jakieś pierożki, miesza chochlą w garnku. Potem to jest przelewane w pojemniki, sterylizowane i leci sobie w kosmos. Do dzisiaj mam w lodówce mleko, które lata w kosmos i które tam wtedy dostałem. I jakąś konserwę.

d1qexwv

Wszystko jest ścisłą tajemnicą, ale sporo się dowiedziałeś. Piszesz np. o tym, co jadł w kosmosie Jurij Gagarin.

On wziął ze sobą bardzo dużo tub z jedzeniem, chociaż plan zakładał, że w kosmosie będzie raptem trzy godziny. Ale to był pierwszy kosmonauta, więc nikt nie wiedział, czy wszystko pójdzie zgodnie z planem, więc był przygotowany na krążenie wokół Ziemi nawet przez dwa miesiące. Tych tub miał mnóstwo. W tubach był m.in. barszcz. Byłem chyba pierwszą osobą, która poprosiła i poznała przepis na tę zupę. Sami Rosjanie musieli się nieźle naszukać, żeby ten przepis odtworzyć. Nikomu nie przyszło do głowy, że taki przepis – pierwsza zupa, która poleciała w kosmos – warto zachować.

Próbowałeś go ugotować?

Tak, to jest bardzo dobry barszcz. Wyjątkowe jest w nim po prostu to, że przepis układały kucharki kosmonautów. Ten rozdział o Gagarinie zaczyna się żarcikiem o tym, że zabrał w kosmos kiełbasę na zagrychę.

Jak zagrycha, to i samogon poleciał?

Tak żartowano, ale dla Związku Radzieckiego to była zbyt poważna sprawa, żeby pozwolić mu wziąć choćby 100 g wódki. Może wypił sobie wcześniej dla kurażu, ale tego już się nie dowiemy. Ekscesy alkoholowe zaczęły się w późniejszych latach. Nawet Mirosław Hermaszewski przyznał się, że w tubach z jedzeniem przemycił trochę wódki.

Z jedzeniem w kosmosie wiąże się sporo ciekawych historii.

German Titow jest pierwszym człowiekiem w przestrzeni kosmicznej, który był tam na tyle długo, że musiał zrobić siku. Kosmonauci rzucali sobie wyzwanie, bo żaden nie chciał być zapamiętany jako ten, który załatwiał tam jakieś czynności fizjologiczne. Lot Titowa był z resztą przełomowy pod wieloma względami. Dostał solidne porcje jedzenia, ale wrócił głodny. Wtedy okazało się, że w kosmosie przeciążenia są na tyle wyczerpujące dla organizmu, że człowiek powinien dostawać 3 tysiące kalorii i tyle od tamtej pory dostają kosmonauci.

Walentyna Tierieszkowa była pierwszą, która zwymiotowała w kosmosie.

Jej lot był bardzo trudny. Faktycznie, zwymiotowała, a od razu po wylądowaniu zażyczyła sobie ziemniaków. Zanim przyjechali lekarze, zanim zrobiono jej jakikolwiek test, to Tierieszkowa była najedzona i zadowolona. Inżynierowie lotu byli za to wściekli. Z punktu widzenia propagandowego lot Tierieszkowej był fantastyczny – zwykła, prosta włókniarka, która nie była profesjonalnym pilotem, poleciała w kosmos. To pokazywało, że w Związku Radzieckim każdy może zostać kimś wyjątkowym. Ale z punktu widzenia naukowego – ten lot był klapą.

Ziemniaki doprowadziły do afery?

Siergiej Korolow, czyli ojciec radzieckiej kosmonautyki, nie przepadał za Tierieszkową. Miał swoje ulubione kandydatki na kosmonautki, a Tierieszkową narzuciły mu władze. Chruszczow zakochał się w tej historii, w której zwykła włókniarka może polecieć w kosmos, a Związek Radziecki jest jedynym państwem na świecie, w którym jest to możliwe.

Przez to, że Tierieszkowa się najadła po wylądowaniu, przez kolejne 30 lat żadna kobieta w Związku Radzieckim nie poleciała w kosmos. Tierieszkowa i ziemniaki zablokowały loty dla innych kobiet. Czasem okazuje się, że jeden posiłek zjedzony nie w porę potrafi namieszać. Pisząc swoje książki, właśnie takich smaczków szukam.

Który "smaczek" był dla ciebie najbardziej zaskakujący, podczas pracy nad książką?

Gdy panie z Czarnobyla opowiedziały mi, że wygrały konkurs na najlepszą stołówkę w płonącej zonie. One były dumne, a mi się oczy szeroko otworzyły, no bo jak? Tu płonie reaktor, świat się kończy, nie wiadomo, jak poważna jest ta katastrofa, a ktoś ma czas i ochotę organizować konkurs na najlepszą stołówkę?

Drugie zdziwienie to było zdziwienie kulinarne. Wiktor Biełajew, czyli człowiek, który przez jakiś czas był dyrektorem wszystkich stołówek kremlowskich, opowiadał mi o cieście drożdżowym. Mówił, że nigdy mu to ciasto nie wychodziło. Aż w końcu kucharz Stalina zdradził mu: "drożdże to są żywe organizmy. Jak się stresujesz, to one wiedzą. Można je oszukać. Może są żywe, ale są głupie. Można udawać dobry nastrój. Można do nich śpiewać".

Śpiewałeś do drożdży?

Owszem, ciasto wyrosło. Teraz każdy, kto tego spróbuje, będzie mógł powiedzieć, że nauczył się tego triku od kucharza Stalina.

Książka Witolda Szabłowskiego "Rosja od kuchni" dostępna jest od listopada nakładem wydawnictwa W.A.B.

"Rosja od kuchni" Materiały prasowe
"Rosja od kuchni"Źródło: Materiały prasowe
d1qexwv
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1qexwv