Nie strzałą mnie zranicie...
Okazuje się, że jest jeden ból, którego nie zniesie nawet anguisette, a raczej lypiphera – znosząca ból. Rozwijająca się w rozkoszy cierpienia kochanka i szpieg, polityczna strzała, ale i strzała miłości – Fedra. To przekazanie komuś innemu swego daru, tak często uznawanego nawet przez nią samą za wątpliwy, jest dla niej największą obawą. Nie zniesie go nawet związek z kasjelitą, Jocelinem, miłość, która trwa już od ponad dziesięciu lat, ani spokój, który nagle wokół niej zapanował. Bo choć na razie wojny opuściły granice świata Aniołów, to jednak ona sama wie, że nie dopełniła pewnej przysięgi. Wie, że tam, na samotnej wyspie omiatanej bałwanami spienionych fal, czeka na nią przyjaciel. Ten, który za nią i ukochany przez nią świat, oddał życie. Hiacynt. Cygan, z którym związała się jeszcze jako zwykła, odrzucona dziewczyna z plamką w oku. Mężczyzna, dzięki któremu Ysanda i Drustan, mogą być razem. Zachowywać, choć zdaje się kruchy, ale jednak pokój między największymi państwami tego świata. Światem
Elui, zrodzonego z krwi Jeszui ben Josefa i łez Marii Magdaleny, czyli Terre d’Ange oraz bardziej skromnej w nazewnictwie, Alby. Światem, który jednak wciąż obawia się Melisandy i owocu jej łona, zapomnianego przez wszystkich... I choć potomkowie do tronu zostali zrodzeni, wciąż istnieje niebezpieczeństwo. Światem Aniołów może znowu zawładnąć zło.
Ale w trzecim tomie sagi o naznaczonej przez Kusziela dziewczynie, oraz świecie, w którym miłość jest największym dobrem i szczęściem, to nie tylko Hiacynt jest najważniejszy. To także pamięć o tych, których przyjaźń, lecz częściej i krew znaczyła drogę Fedry. Bo postać stworzona przez Jacqueline Carey, jest skazana na cierpienie wszelkiego rodzaju. Oraz... rozkosz z nim związaną. Wraz z nią wyruszamy ponownie w podróż. Morską i ziemską, rozciągającą się w czasie i przestrzeni tego świata. Przynoszącą wspomnienia, spłacającą zaciągnięte długi. Metafizyczną, pośród snów i wizji, ale i tą, którą skrywają zmarszczki staruszków. Bo oto nadszedł czas, by wszystko się zazębiło i wyjaśniło. Pozostali przy życiu aktorzy mogą wkroczyć po raz ostatni na scenę. Dać upust emocjom, odsłonić tajemnice... Ale Carey jest autorką, która daje swym bohaterom nader wolną rękę. Wraz ze słowami: „Kochaj jaka wola twoja”, udziela im błogosławieństwa wiecznej i pełnej wolności. Miłość w końcu niejedno ma imię.
Ponownie pasjonująca, choć może i aż nazbyt wrażliwa, czy kobieca, lekko psychologiczna w treści, we wspaniałej otoczce intrygującego, znajomego miejscami świata, wkracza na półki ostatnia część trylogii Kusziel. Ma przecież jeszcze wiele tajemnic, zawiłości politycznych, a przede wszystkim intryg Domów, do odkrycia. I choć jest odrobinę przewidywalna, to wciąga. Wciąż intrygując mieszanką znanych nam religii, mitów, kształtów społeczeństwa, z nową historią. Tym razem świat orientu oplecie Fedrę, zmusi do zaprzeczenia własnej istocie, by tylko spełniła pewne przyrzeczenie. Obietnicę, która może być aż nazbyt ciężka, nawet dla niej. Lecz zewnętrzne bogactwo, którym opływa tom, nie udzieliło się niestety osobowościom bohaterów. Czegoś, w tym ogromie drugiej połowy powieści, brakuje. Jakiejś ulotności, którą cechowały się poprzednie tomy. Elementów zaskoczenia, czy też większej fantazji. Ale mimo wszystko, książkę pochłania się w jedną noc, a najważniejsze jest to, że pozostaje po niej jakiś smutek,
tęsknota, jak za dobrym przyjacielem, który postanowił na dłużej wyjechać... i nie powiedział kiedy i czy w ogóle, powróci.