Trwa ładowanie...
Materiał Partnera
marta grzywacz
Materiał partnera
04-02-2020 10:40

"Nasza pani z Ravensbrück”: Niesamowita historia nazistki zawdzięczającej życie Polkom

W grudniowe popołudnie, tuż przed wigilią 1946 r., z więzienia Montelupich w Krakowie ucieka kobieta. Nikt jej nie pilnuje, choć to nazistka, która wkrótce ma stanąć przed sądem w pierwszym procesie oprawców z Auschwitz. Jednak Johanna Langefeld, która zorganizowała pierwszy obóz koncentracyjny dla kobiet w Ravensbrück, a potem w Auschwitz – Birkenau, oddala się w nieznanym kierunku.

"Nasza pani z Ravensbrück”: Niesamowita historia nazistki zawdzięczającej życie PolkomŹródło: freeimages.com
d3ancly
d3ancly

Wkrótce całą Polskę obiegną plotki, że jej ucieczkę zorganizowały byłe więźniarki Ravensbrük. Ale czy to możliwe, żeby ofiary ratowały kata? Kim była Johanna Langefeld. Na to pytanie stara się odpowiedzieć Marta Grzywacz w książce "Nasza pani z Ravensbrück”.

Zobacz wideo:

Czy do postaci takiej, jak Langefeld da się przywiązać? Jak się piszę o bohaterze tak bardzo moralnie dwuznacznym?

Nie wiem czy nazwałabym to przywiązaniem. Przywiązujemy się do ludzi jeśli ich lubimy, dlatego mam wątpliwości. Ale niewątpliwie Johanna Langefeld budziła we mnie coś więcej niż ciekawość. Wiele bym dała, żeby móc z nią porozmawiać i zrozumieć motywy jej postępowania. Dlaczego uwierzyła w nazizm, dlaczego nie będąc sadystką, jak wynikało z zeznań więźniarek, zdecydowała się na pracę w zakładzie poprawczym, a potem w obozie koncentracyjnym dla kobiet. Już po chwili wiedziała przecież, że wiąże się to nie z wychowaniem, a okrucieństwem wobec kobiet. Uparcie starałam się odnaleźć jej grób na cmentarzu w Augsburgu, jakby moje pojawienie się w tym miejscu miało mi cokolwiek wyjaśnić. Na końcu języka miałam pytanie – kim naprawdę byłaś, Johanno Langefeld?

Jakie emocje towarzyszyły pani podczas pisania książki?

Żal, że zabrałam się za to tak późno, że przez to nie dotrę do wielu świadków, bo ich już po prostu nie ma, a ci, którzy zostali nie chcą ze mną rozmawiać. Mam tu na myśli wnuka Johanny Langefeld, Michaela, który kompletnie odciął się od przeszłości swojej babki i nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Moje usilne nalegania, żeby ze mną porozmawiał, nie przyniosły rezultatu.

d3ancly

Który moment pisania, przygotowywania materiałów, najbardziej panią wstrząsnął?

Nie można powiedzieć, że historie więźniarek obozu w Ravensbrück, Auschwitz-Birkenau i innych podobnych miejsc, są poruszające. One po prostu wyrywają serce. Dlatego trudno mi mówić o jednym momencie. Ale pamiętam historię 18-letniej dziewczyny, która trafiła do Ravensbrück i kompletnie nie wiedziała co się z nią dzieje. Myślę, że była w szoku. Bardzo szybko za jakieś drobne przewinienie zamknięto ją w bunkrze – czyli ciemnicy, gdzie głodowała i umierała z zimna. Wyszła po paru miesiącach psychicznie chora. Kiedy pisałam o polskich więźniarkach idących na rozstrzelanie, które wiedząc co je czeka odwracały się do swoich koleżanek i z uśmiechem na ustach machały im na pożegnanie, musiałam przerywać pracę, żeby nabrać dystansu. To, co działo się w tych miejscach, choćbyśmy nie wiem ile na ten temat czytali, przekracza nasze wyobrażenie. Ale ja mimo wszystko starałam się nie epatować okrucieństwem. Jeśli o tym mówiłam, to przeważnie słowami samych więźniarek, z relacji i zeznań, które po sobie zostawiły. Był jeszcze moment, kiedy Auschwitz-Birkenau opuszcza z pomocą Langefeld jedna z więźniarek niemieckich i pieszo idzie na stację, skąd odjeżdża do Niemiec. Mam ten obraz przed oczyma jakbym sama tam była. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie szczęścia tej kobiety.

Jak pani uważa, która cecha charakteru dawała największą szansę przetrwania w obozie?

Zdolność do współpracy z innymi więźniarkami. Samotność w obozie to była pewna śmierć. Wspólnota dawała pewną szansę. Poza tym w przeżyciu pomagały konkretne, praktyczne umiejętności i znajomość niemieckiego. Można było wówczas liczyć na funkcję szefowej bloku czy komanda roboczego. Taka praca była lżejsza, a poza tym jeśli ktoś był przyzwoity, mógł także pomóc innym.

Jedna z więźniarek wspomina, że w obozie obowiązywała inna logika, że jakiekolwiek objawy empatycznego zachowania ze strony oprawców pozwalały więźniarkom przetrwać. Czy szukając zrozumienia wobec postępowania Langefeld nie posługujemy się nadal tą inna logiką?

Niewątpliwie Langefeld wykonała w swoim życiu kilka gestów, którymi zasłużyła na wdzięczność swoich ofiar – już choćby to, że uratowała przed śmiercią 15-letnią Kazimierę Pobiedzińską, ale ja nie staram się jej usprawiedliwiać. Ta kobieta wiedziała gdzie pracuje i co popiera. Niemniej bardzo mi zależało na tym, żeby zachować do niej dystans. Tym bardziej, że my z perspektywy czasu, naszych ciepłych mieszkań i wieczorów przy herbacie, nie mamy prawa oceniać postępowania więźniarek, które uznały, że Langefeld trzeba ratować, bo była lepsza niż inne strażniczki i przez to nie zasłużyła na śmierć. Pamiętajmy, że każdy drobny gest był w obozie koncentracyjnym na miarę życia.

Czy Langefeld zachowywała się ludzko, pragnąc ocalić siebie i swoje zdrowie psychiczne, czy po prostu nawiązywała nić sympatii wobec określonych kobiet?

Nie wiem, co nią kierowało. Ona sama mówiła, że nie odeszła na samym początku z obozu koncentracyjnego, żeby ratować te „najbiedniejsze z biednych” przed okrucieństwem strażniczek i esesmanów. Mimo że kilka razy jej się to udało, to była to kropla w morzu potrzeb. Jako nadzorczyni czyli szefowa wszystkich strażniczek, Langefeld ogłaszała przecież wyroki śmierci, wyznaczała kary, była obecna podczas chłosty, brała udział w selekcji do gazu. Polskie więźniarki twierdziły jednak, że była im przychylna, bo dostrzegała, że są ulepione z innej gliny niż niemieckie kryminalistki czy asocjalne. Że są bardziej inteligentne, schludne, no i że znalazły się w obozie bo walczyły za swój kraj. Początkowo na pewno wierzyła, że Niemcy wygrają wojnę, więc przypuszczam, że nie było w tym wyrachowania. A czy ocaliła swoje zdrowie psychiczne? Z rozmowy z jej synową wnoszę, że nie bardzo.

d3ancly

Co uchroniło Langefeld przed zamianą w potwora takiego, jak Maria Mandl?

Większość kobiet, które zaczynały pracę w obozach koncentracyjnych szybko wchodziła w rolę. Były jednak takie, które uciekały, bo nie były w stanie sprostać zadaniom, które na nie nakładano. Być może Langefeld należała grupy „słabszych”. Ale też niemal od początku pełniła funkcje kierownicze, więc wielu czynności nie musiała wykonywać samodzielnie, tylko wysługiwała się innymi. Mogła odgrywać rolę „dobrej pani”.

Jak Pani ocenia ucieczkę Langefeld z więzienia w Krakowie?

Pozostanie w więzieniu i poddanie się karze w jej przypadku prawdopodobnie oznaczałoby śmierć na szubienicy, więc nic dziwnego, że skorzystała z okazji i uciekła. Później, już na wolności, mówiła, że powinna była odsiedzieć dwa lata – jakby te dwa lata miały uspokoić jej sumienie – ale zrobiła wszystko, żeby tego uniknąć. Oczywiście nie wierzę w jej opowieść, że uciekła pod wpływem impulsu. To była dobrze zorganizowana akcja.

Skąd u Johanny Langefeld taki mocny opór wobec mężczyzn? Może to on, biorąc pod uwagę męską reprezentację wśród esesmanów pracujących w obozach, skłaniał ją do postępowania, które dziś interpretujemy jako ludzkie?

Jej niechęć do mężczyzn pozostanie dla nas tajemnicą. Nie wiemy co ją spotkało w młodości. Może faktycznie śmierć męża odcisnęła na niej takie piętno. Ale czy można tym usprawiedliwiać jej ambicję i walkę z komendantami obozów koncentracyjnych o podejmowanie decyzji w sprawach kobiet, nie sądzę. Myślę, że ona faktycznie chciała prowadzić uporządkowany obóz koncentracyjny. Taki, w którym kary są ograniczone, jest jedzenie i panuje czystość. A założenia były inne i musiała się do tego dostosować. Lub odejść. Czego, jak wiemy, z własnej woli nie zrobiła. Zdarzało jej się sprzeciwiać woli przełożonych, ale czy tylko dlatego, że byli mężczyznami, tego bym nie powiedziała.

d3ancly

Dotarła pani do byłych więźniarek, wciąż żyjących, szanowanych Polek – Alicji Gawlikowskiej-Świerczyńskiej i Joanny Muszkowskiej-Penson. Co Pani dał kontakt z nimi?

Jestem pod wrażeniem pogody ducha, inteligencji, znakomitej pamięci, kultury i uprzejmości obu pań. Jestem im wdzięczna za brak goryczy i – mimo potwornych przeżyć – serdeczność wobec świata. A więc można i tak. Można się podnieść i iść dalej.

Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe
d3ancly

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3ancly