Ta książka ma swoją wagę. Wynikającą z ilości stron i formatu. A może... wynikającą z poruszanych tematów i zawartej w niej treści. Która z nich zrobi większe wrażenie na czytelniku?! To zależy tylko od niego. Nie jest to książka do poduszki, chyba że ktoś ma problemy z zasypianiem, a nie ma akurat pod ręką żadnego dzieła ekonomii politycznej socjalizmu. Bo tak to już jest, że na zmęczony umysł poważne treści i nietypowa forma działają jak wyjątkowo skuteczny środek nasenny. A tu mamy różnokolorowy intelektualny koktajl. Barwną mieszankę idei i obrazów epoki: skrajnie lewicowych socjalistów z Różą Luksemburg na czele, natchnione myśli Karola Marksa (nie jest to żaden z braci Marx, a szkoda), teorię względności niejakiego profesora Einsteina, genową teorię dziedziczności, badania właściwości jądra atomu, bombę atomową i wiele, wiele więcej. Samo wyjaśnianie działania grawitacji może skłonić lekko zmęczoną głowę ku potwierdzeniu istnienia tej siły i podążeniu ruchem jednostajnie przyśpieszonym ku poduszce.
Nie znaczy to, że książka jest nudna. Właściwym słowem będzie trudna. Skondensowana treść. Potężna dawka rozważań intelektualnych. Intelektualizm jako forma zniekształcenia rzeczywistości, a może jej odkrywania?! Fontanny pytań i przemyśleń. Jak dla mnie za dużo ich stoi i zbyt chaotycznie są poustawiane. Ale najbardziej umęczyła mnie forma. Poczułem się jakbym zatrudnił się na etacie Syzyfa w firmie Wielkie Mądrości Sp. z o.o.* Nie jestem w stanie pisać o tej książce obiektywnie.* Podobnie jak i o każdej innej. Subiektywnie zaś, czuje się umęczony jak koń pracujący cała dobę w kieracie. Dziwny manieryzm języka. Jednostajna konstrukcja zdań. Pokrętne poczucie humoru. Nawałnica wszelkich pytań i myśli. Wrzuconych do pralki i wyciąganych z niej metodami statystycznymi.
Spytałem siebie: czyżby autor mówił coś innym językiem, a może przekazuje treść na innej częstotliwości?! A może stosuje kod którego nie znam?! Pomyślałem: może muszę dać się przestroić w jakimś warsztacie, żeby stać się inteligentnym i rozumieć takie książki? I znowu: czy ten kto to napisał, pił kawę bezkofeinową w trakcie czy po, a może był niepoprawnym kofeinowym abstynentem? Zmartwiłem się: czemu nie jestem obiektywny, choć wcale do tego nie dążę? Czy gdybym dążył to byłbym?! Pomyślałem: sądzę, że pewnemu dr Stefanowi ta książka sprawiłaby radość, bo miałby piękny wzór nowego stylu wykładów o Niczym (nie chodzi tu o pewnego filozofa). Powyżej daję pewien przedsmak zapytań rozlewających się po książce jak kałuże pozostałe po nawałnicy. Nie ma kawałka suchego miejsca i nie da się przejść tak żeby się nie zamoczyć. Może poza ostatnim rozdziałem. Jednak żeby dojść do końca, trzeba się solidnie ubłocić.
We wszystkim kryje się jakaś wiedza, mniej lub bardziej przydatna. Każde doświadczenie uczy, o ile chce się z niego wyciągnąć wnioski. Choć osobiście wiem, że są rzeczy,. o których lepiej nie wiedzieć, dla własnego dobra. Lub ukryć je w stojącym na strychu pamięci kufrze, w najciemniejszym jej kącie. Bo część wiedzy niszczy w nas coś bezpowrotnie i nie jest warta tej ceny. Nadmiar szkodzi tak samo jak niedobór. Tysiące pytań, choćby i najmądrzejszych, mogą być gorsze od milczenia lub postawienia tylko kilku, ale zasadniczych. Wybitnym intelektualistom, tym co po morzach czasopism, po oceanach gazet i pism pływają, i do portów czytelników starają się zawinąć ze swoimi nie do końca jasnymi przebłyskami geniuszu - polecam.