Misja pokojowa. Recenzja "Lucky Luke.Kanion Apaczów"
Lektura obowiązkowa dla fanów najsłynniejszego kowboja w popkulturze.
Walki z Indianami to częsty motyw w opowieściach o Dzikim Zachodzie, ale w "Kanionie Apaczów" przebieg starć jest dość nietypowy. Już na początku dowiadujemy się, że czerwonoskórzy wielokrotnie uniemożliwiają dostarczenie zaopatrzenia do fortu, organizując zasadzkę w tytułowym kanionie, ale eskortujący transport pułkownik O’Nollan mimo to zawsze wybiera tę samą drogę…Wkrótce po każdym napadzie karna ekspedycja niszczy wszystko w opuszczonym obozie Apaczów, którzy z kolei w tym czasie atakują pusty fort. Szybko możemy się też przekonać, że mimo ciągłych starć ofiar w ludziach w zasadzie nie ma, a odbudowanie zniszczonych budowli i namiotów odbywa się błyskawicznie. Nic dziwnego więc, że rozwój wypadków obserwujemy nie z napięciem, lecz z rosnącym rozbawieniem.
Takie serie zdarzeń mogłyby się powtarzać bez końca, ale wszystko się zmienia, kiedy do akcji wkracza Lucky Luke. Przybywa on do Fortu Kanion na polecenie Federalnego Biura do spraw Indian, aby wyjaśnić, czemu wojna z Apaczami Szimiszuri ciągle się toczy, chociaż inne szczepy żyją w pokoju z bladymi twarzami. Jak łatwo przewidzieć, to właśnie dzielny kowboj podejmuje się roli emisariusza. Przekonanie groźnego Patronimo do podjęcia negocjacji okazuje się jednak zadaniem znacznie trudniejszym niż można byłoby przypuszczać (w dodatku Długie Noże tutaj zdecydowanie nie są bez winy…). Lucky Luke oczywiście nie zraża się początkowymi niepowodzeniami ani nie ulęknie się groźby wymyślnych indiańskich tortur (kiedy ktoś jest oblany miodem, to przecież raczej nie ma ochoty na spotkanie z mrówkami!). Zanim głównemu bohaterowi uda się odkryć przyczyny zaciętości pułkownika O’Nollan oraz wodza Apaczów, czeka na nas naprawdę wiele niespodziewanych zwrotów akcji oraz scen, które potrafią rozśmieszyć do łez nawet największych ponuraków.
Nie bez znaczenia jest też pojawiająca się na kartach komiksu cała galeria zabawnych i zapadających w pamięć postaci. Oprócz dwóch głównych antagonistów warto wspomnieć choćby skrywającego się za wielką maską czarownika oraz uwielbiającego miód małego Kojotito, który zostaje bratem krwi Lucky Luke’a, czy wiecznie sprzeczających się żołnierzy o irlandzkich korzeniach. Prawdziwą wisienką na torcie jest zaś fenomenalny finał tej historii, kiedy poznajemy zaskakujące wyjaśnienie tajemnicy Patronimo. Wszystko to razem sprawia, że "Kanion Apaczów" to zdecydowanie jeden z najlepszych albumów całej serii.
Ocena: 10/10