Mimo wszystko warto przewidywać przyszłość - rozmowa z Rafałem Kosikiem
Futurologia została już tyle razy wdeptana w błoto, że określanie siebie mianem futurologa ustawia człowieka gdzieś między wróżką a jasnowidzem. Nie przejmuję się tym. Uważam, że warto próbować przewidzieć przyszłość z pełną świadomością tego, że w najlepszym razie sprawdzi się może pięć procent wizji, a jedno wydarzenie (np. atak na WTC) potrafi wywrócić większość prognoz do góry nogami. Z drugiej strony warto też z premedytacją przedstawiać czarne wizje po to, by się przypadkiem nie sprawdziły.
Marek Doskocz: W swoim najnowszym tomie opowiadań Obywatel, który się zawiesił zawarłeś opowiadania, które do tej pory były publikowane na łamach Nowej Fantastyki i Science Fiction. Fantasy & Horror. Najstarsze jest z 2001 roku. Dlaczego dopiero teraz zdecydowałeś się na ich publikację w postaci książkowej?
* Rafał Kosik :* Długo zastanawiałem się, czy jest sens wydawać opowiadania, które, jak mi się zdawało, były przecież znane wszystkim zainteresowanym. Jakiś czas temu kilka osób wyprowadziło mnie z błędu. Okazało się, że mało kto czytał lub pamięta choćby jedną trzecią z tych tekstów. Nie bez znaczenia było również to, że najbliższą powieść dla dorosłych (Różaniec) wydam dopiero pod koniec przyszłego roku. Wybrałem więc te najlepsze, poddałem kosmetycznym zmianom i ponownie wysłałem w świat. Drugi tom opowiadań Nowi ludzie ukaże się w przyszłym roku.
M.D: Skąd bierzesz inspiracje?
R.K: Z całego życia. Choć rzadko zdarza mi się opisać konkretne zaobserwowane sytuacje, większość mojej twórczości (mimo, że to fantastyka) w mniejszym lub większym stopniu odnosi się do naszego współczesnego świata. Pisarz to rodzaj medium rzeczywistości, przedstawiający ją może w sposób przerysowany, ale przez to chyba prawdziwszy, bo wskazujący to, co najważniejsze.
M.D: Tytułowe opowiadanie wgniata w fotel przy czytaniu (śmiech). Opowiedz coś o kulisach jego powstania.
R.K: To wynik przemyśleń po pierwszych latach działalności mojej firmy (wówczas Powergraph nie był jeszcze wydawnictwem, tylko agencją reklamową). Od tego czasu sporo się zmieniło, ale nadal państwo traktuje obywatela (przedsiębiorcę) jak potencjalnego oszusta, który musi stale udowadniać, że jest uczciwy. Potrafię sobie wyobrazić, że człowiek o odpowiednich cechach psychicznych mógłby zostać doprowadzony do stanu opisanego w tym opowiadaniu i po prostu zawiesić się, czyli przestać odpowiadać na kolejne zaczepki ze strony systemu, a wreszcie potraktować je jako bezpośredni atak na swoją osobę. Myślę, że wielu ludzi w snach biega z karabinem i miotaczem płomieni po korytarzach ZUS-u, Urzędu Skarbowego i wielu podobnych instytucji.
M.D: Co mnie zastanowiło w Twoich opowiadaniach to fakt, iż wizje jakie rysujesz np. w „Ohydzie” wbrew pozorom nie muszą być wcale odległą perspektywą. Można by Cię nazwać futurologiem?
R.K: Futurologia została już tyle razy wdeptana w błoto, że określanie siebie mianem futurologa ustawia człowieka gdzieś między wróżką a jasnowidzem. Nie przejmuję się tym. Uważam, że warto próbować przewidzieć przyszłość z pełną świadomością tego, że w najlepszym razie sprawdzi się może pięć procent wizji, a jedno wydarzenie (np. atak na WTC) potrafi wywrócić większość prognoz do góry nogami. Z drugiej strony warto też z premedytacją przedstawiać czarne wizje po to, by się przypadkiem nie sprawdziły.
M.D: Nie obawiasz się przyszłości? Ludzkość przerobiona na półroboty, dehumanizacja więzi społecznych. Niby to jeszcze kwestia sf, a jednak wizja coraz bardziej realna.
R.K: Obawiam się, choć to, przynajmniej w części, nieuniknione. Przetwarzam te obawy, czy może lepiej jednak powiedzieć prognozy, w powieściach, a ostatnio również w felietonach. Cyborgizacja jest nieunikniona, ale to, co będzie miało większy wpływ na nasze życie to skoordynowana socjotechnika przeniesiona żywcem z oddziałów korporacji na całe społeczeństwa. Ludzi przybywa, rosną metropolie, rośnie poziom skomplikowania zachowań społecznych i rośnie wreszcie specjalizacja jednostek. To wymusza nowe metody zarządzania masami ludzi. W przyszłości indywidualistom będzie znacznie trudniej wyłamywać się z szeregu, będą bowiem przez system traktowani jako elementy kłopotliwe, żeby nie powiedzieć: wadliwe.
M.D: Cały czas chodzi mi po głowie obraz świata, w którym zamiast państw rządzą wielkie korporacje wzajemnie ze sobą walczące. A ty jaką masz wizję przyszłości?
R.K: Ta z korporacjami jest najbardziej prawdopodobna. Tyle że państwa nie znikną, wejdą raczej w stan symbiozy z korporacjami. Korporacje też nie będą wyglądały tak, jak je teraz naiwnie postrzegamy. To nie będą konkretne firmy z logo, biurowcem i prezesem na skórzanym fotelu. Będą to raczej złożone systemy współzależności, których stopnia skomplikowania nie zdoła ogarnąć żaden ekonomista. Będą to byty nadrzędne, niezależne od jakichkolwiek ludzi, organizmy podlegające jedynie długofalowym trendom, nawet nie zasadom ekonomii, bo one same będą tworzyły te zasady. A co ciekawsze, nie stanie się tak w jakiejś odległej przyszłości, to dzieje się dziś i nie ma siły zdolnej to powstrzymać.
M.D: Piszesz sf, a z drugiej strony jesteś cenionym pisarzem bajek dla dzieci. Zastanawia mnie taka kwestia – dzieci jeszcze czytają bajki?
R.K: Jakich bajek? Jakich bajek?:) Seria „Felix, Net i Nika” to nawet nie są baśnie, to pełnowymiarowe powieści, tyle że kierowane do młodego czytelnika. Co więcej są to powieści w znacznej mierze oparte na sf. Ale Twoje pytanie jest symptomatyczne, ponieważ dorośli, którzy jeszcze czytają jakąkolwiek literaturę, często utożsamiają fantastykę z bajkami. O ile fantasy ze smokami, wróżkami i rycerzami od biedy może nawiązywać sztafażem do bajek, o tyle uprawiane przeze mnie science fiction to gatunek odwołujący się zdecydowanie do nauki pod wszelkimi postaciami: od fizyki kwantowej poprzez genetykę, kosmologię, informatykę, a na socjologii kończąc. Powtarzam często, że fantastyka tak dobrze trafia do młodych czytelników, bo oni jeszcze nie zatracili zdolności dziwienia się i nie wpadli w pułapkę codzienności, która im bardziej przewidywalna, tym lepiej.
M.D: Moja wtopa (śmiech). Z tego co wiem latasz teraz od spotkania do spotkania w związku z premierą „Felixa, Nety i Niki” na ekranach. Jak doszło do tego, że zacząłeś pisać ten cykl i jak doszło do tego, że trafił on na warsztat filmowy?
R.K: Na razie premierę miał tylko trailer do filmu. Sam film jest gotowy w 99%. Trwają prace nad udźwiękowieniem, napisami i ostatnimi kosmetycznymi poprawkami i prawdopodobnie wejdzie do kin na początku marca 2012. Biegam na spotkania głównie w związku z premierą dziewiątej części serii – Felix, Net i Nika oraz Świat Zero.
„Felixa” zacząłem pisać, gdy miałem już pewne doświadczenie w tworzeniu dorosłej fantastyki. Zauważyłem, że nie ma dobrych polskich powieści sf dla nastolatków. Prawdę mówiąc, w ogóle jest bardzo mało jakiejkolwiek inteligentnej polskiej literatury dla tej grupy wiekowej. Gdy mój syn miał kilka lat, wieczorami czytałem mu przed snem, by wyrobić w nim nawyk czytania. Po kilku latach… skończyły się nam książki. No to napisałem kolejne, żebym miał mu co czytać. Teraz oczywiście czyta samodzielnie.
Zanim zdecydowałem się zanieść książkę do producentów filmowych, producenci sami zgłosili się do mnie. Projekt przeszedł długą drogę, bo pierwsze rozmowy miały miejsce pięć lat temu. Teraz szczęśliwie zbliża się do finału. Opowieść o powstawaniu filmu to temat na książkę.
M.D: Opowiedz o tym.
R.K: To pięć lat kolejnych rozmów z kolejnymi ludźmi w kolejnych firmach. Zaczęło się od zamówienia z TVP na serial oparty na pierwszej części, czyli Gangu Niewidzialnych Ludzi. Napisałem trzy pierwsze odcinki, wprowadziłem ileś tam poprawek iluś kolejnych redaktorów. Dostałem nagrodę na festiwalu w Gdyni i na razie tyle z tego wyszło. Oficjalnie sprawa nie jest zamknięta, bo projekt leży w czyjejś szufladzie, ale nie bardzo wierzę w jego szybkie wskrzeszenie.
Zekranizowana została druga część, Teoretycznie Możliwa Katastrofa, również na podstawie mojego scenariusza, w powstawaniu którego pomagał mi reżyser Wiktor Skrzynecki. Film ma się pojawić w kinach na początku marca. Z tego, co widziałem dotychczas, zapowiada się ciekawie, ale jak jest naprawdę, ocenią widzowie.
M.D: Jakie są pierwsze reakcje na premierę książki?
R.K: Co ciekawe, dziewiąta część serii podoba się tak samo, jak części początkowe. Znaczy to, że jeszcze nie schodzę z poziomu. Większość głosów krytycznych dotyczy tego, że Świat Zero nie jest zamkniętą całością. Kontynuacja zamykająca fabułę ukaże się prawdopodobnie w maju 2012.
M.D: Ile zamierzasz napisać jeszcze części?
R.K: Będę pisał, dopóki mi starczy pomysłów, a czytelnikom ochoty na czytanie. Na brak pomysłów na razie nie narzekam. Co najwyżej na brak czasu. Coraz częściej ludzie oczekują ode mnie rzeczy, które w powszechnym mniemaniu autor powinien robić, czyli uczestniczyć, uświetniać, reprezentować, oceniać, komentować, przyjmować stanowisko, popierać, potępiać, wypowiadać się w sprawach, spotykać, dyskutować… Bronię się przed tym i pewnie cześć ludzi się na mnie już poobrażała. Ale ja uważam, że autor powinien przede wszystkim pisać, a pozostałymi czynnościami zajmować się dopiero w drugim rzędzie.
M.D: Ja sam jestem zwolennikiem długich serii, ale nie wszystkim czytelnikom się to podoba, mówią, że autor wreszcie zaczyna zjadać własny ogon. Jakie Ty masz zdanie?
R.K:Jak zacznę powielać pomysły, to będzie oznaczało, że formuła się wyczerpała i pora kończyć serię. Może wtedy zacznę inną serię, może napiszę kilka pojedynczych, niezależnych historii. Próbowałem się przymierzyć do nowej serii i z tego przymierzania się wyszła książka Felix, Net i Nika oraz Trzecia Kuzynka:). To zresztą jedna z lepszych części, moim zdaniem. Wniosek z tego jeden – za wcześnie na radykalne zmiany.
M.D: Dziękuję za rozmowę.
R.K:Dzięki, pozdrawiam.