Bohaterów tu jest w sumie niewielu; ich wzajemne powiązania – skomplikowane. Znają się, spotykają, zdradzają, oszukują, flirtują. Pozornie uporządkowani, zorganizowani, wewnętrznie są rozdarci, niepewni swojego „ja”, pełni sprzeczności. Kochają i nienawidzą zarazem – siebie i innych, tego, kim są, a kim chcieliby być. A może tego, kim są naprawdę, jak rasista Norbert, związany od lat z drag queen, Wietnamczykiem Kuanem, zarazem szczęśliwym ojcem i mężem. Jak Ninel, zwana ciągle przez matkę Kubą, przyjaciółka filologa Szymona, męża biolożki Mai. Szymon zdradza Maję, Maja Szymona, Norbert zakochuje się w Ninel, ale nie rezygnuje ze związku z Kuanem... Każdy ma swoją tajemnicę, także Andrzej, gej, przyjaciel Mai czy Maria, żona Kuana. Chyba każdy żyje w niezgodzie ze sobą samym, próbując jednak jakoś wyprostować ścieżkę swojego życia, zaakceptować fakty, stworzyć coś nowego, może nawet – więzi? Zarazem jednak wszyscy usiłują stworzyć iluzję, oszukują samych siebie, chcąc dostosować się do norm społecznych, do
wyobrażeń, jakie mają na swój własny temat i na temat swojego miejsca w świecie, swojej roli w społeczności. Przemilczenia, hipokryzja, zachowywanie pozorów, dorabianie ideologii do niewygodnych faktów, tak by nie trzeba było niczego zmieniać: to wszystko dzieje się w ich życiu na co dzień. Jednocześnie jednak widać tu bezradność, próbę poradzenia sobie z tym wszystkim, co ich spotyka, odnalezienia siebie, stworzenia hierarchii wartości we współczesnym świecie, którego mieszkańcy tworzą właśnie nową hierarchię tych wartości, zrywając z tym, co do tej pory obowiązywało i wydawało się nienaruszalne. Bycie sobą jest jak ość, która staje w gardle: jak wszystkie „ości”: wartość, możliwość, kobiecość, męskość, katolickość, nowoczesność... Kto się odważy ujawnić prawdę o sobie, stanąć oko w oko z własnym, wewnętrznym sobą i wyjść z tego cało?
Karpowicz pokazuje świat co nieco na opak, przerysowany nawet, jak się wydaje, groteskowy czasem – jak szkic węglem, którego gruba kreska nie oddaje prawdy, ale zwraca uwagę na to, co zwykle jest ukryte, co nie wyszłoby na jaw w „normalnym” rysunku. Przy tym bawi się słowami, wplata frazy znane z codziennych gazet, ekranów telewizorów. tworzy fabułę „wideoklipową”, poskładaną z kawałków. Plotkarską: tu smaczek, tam skandalik, tu zdrada, tam pogłoski. Podobno to książka z kluczem, podobno świat celebrytów może się w tym rozpoznać. Nie wiem. Pewnie trzeba być celebrytą, żeby to potwierdzić albo temu zaprzeczyć.
Pod wieloma względami książka jest kapitalna: soczysty, barwny język, dobrze pomyślane węzły intrygi, niebanalne postaci. A jednak czasami wydawało mi się, że Karpowicz zbyt się zachwycił się swoim pisarstwem, swoim – bez wątpienia! – świetnym warsztatem literackim, umiejętnością zabawy słowami. Groteskowy rys jego opowieści bywał czasami męczący, być może także dlatego, że książka jest ogromna: 469 stron! Osobiście też wolę spójniejszą fabułę, mniej wideoklipową, ale jeśli ktoś lubi taki typ literatury – będzie zachwycony. Na pewno nie jest to lektura do poduszki i na „szybko” – ale polecam ją z przyjemnością.