Mężczyźni - prawdziwi tacy

Mężczyźni intrygujący, zagadkowi, o życiorysach ogromnie różnych, a jednak w jakiś sposób wpisujących się w znany wzorzec. Ambitni, namiętni, kochający życie, starali się pokierować swoimi losami tak, aby niczego nie żałować? Co łączy Cybulskiego i Tyrmanda? Co dzieli Hłaskę i Niemczyka? W PRL-u byli niekwestionowanymi wzorami męskiej urody, zaradności, sukcesu. Charyzmatyczni, z charakterem, buntownicy albo przeciwnie: potrafiący dobrze wykorzystać czasy, w których żyli. Do dziś nie dają o sobie zapomnieć, a stworzone przez nich dzieła - ich książki czy role - należą do kanonu polskiej kultury i sztuki. Czy każdy z nich zasługuje na miano dżentelmena? Na to pytanie stara się odpowiedzieć Emilia Padoł w swojej książce "Dżentelmeni PRL-u" wydanej nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka. Na kolejnych stronach galerii prezentujemy niektórych bohaterów tej zajmującej książki.

Dżentelmeni PRL-u
Źródło zdjęć: © PAP

/ 23Dżentelmeni PRL-u

Obraz
© PAP

Na to pytanie stara się odpowiedzieć Emilia Padoł w swojej książce "Dżentelmeni PRL-u" wydanej nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka. Na kolejnych stronach galerii prezentujemy niektórych bohaterów tej zajmującej książki.

/ 23Tyrmand: skarpetki, jazz i peerelowska hipsteriada

Obraz
© Leopold Tyrmand, Jazz Festival Sopot 1957 rok/PAP

Leopold Tyrmand - samo nazwisko wystarczało za etykietkę. Był antykomunistą i konserwatywnym katolikiem, piewcą i teoretykiem jazzu, sprawozdawcą sportowym, obieżyświatem, playboyem, bikiniarzem, filozofem, znawcą mody, a także autorem "Złego" : bestselleru, który w PRL bił rekordy popularności i czytali go absolutnie wszyscy - Gombrowicz, Dąbrowska, panie na tak zwanych salonach i typy spod ciemnej gwiazdy na warszawskiej Pradze. Nie tyle się ubierał, co stylizował, cenił pozory, dążył do "ekskluzywności", szybko zachwycał się kolejnymi jazzowymi kawałkami, ale gdy tylko coś stawało się modne albo popularne - porzucał i szukał nowej niszy. Stefan Kisielewski, jedyny, z którego zdaniem Tyrmand naprawdę się liczył, miał kiedyś powiedzieć o nim, że "żył przez wiele lat w nędzy, a mimo to pielęgnował w sobie kult nierówności i bogactwa. Uważał, że coś warci są tylko ci ludzie,
którzy mają pieniądze".

Pochodził z nieźle sytuowanej, zasymilowanej rodziny żydowskich przedsiębiorców. Jedynak. O rodzinie wypowiadał się z rezerwą, że przede wszystkim sfinansowała mu naukę. A uczył się dość przeciętnie (tak mówił sam), choć jedna z trzech żon Tyrmanda, Barbara Hoff, polska projektantka mody, ta sama, dzięki której Polki mogły nosić tak zwane trumniaki, udające niedostępne w latach 50. czarne baleriny, twierdziła zupełnie inaczej. Według niej, Tyrmand odnosił spore sukcesy w nauce, pisał już od czasów gimnazjum i dzięki owym sukcesom po ukończeniu szkoły otrzymał stypendium i mógł wyjechać do szkoły do Paryża.

/ 23Szanowny pan, który nie lubi bebopu

Obraz
© Leopold Tyrmand, Jazz Festival Sopot 1957 rok/PAP

We Francji studiował architekturę na paryskiej Akademii Sztuk Pięknych. Nie radził sobie zbyt dobrze finansowo, ale już wtedy wykazywał się nie lada sprytem: żeby zjeść obiad za darmo chodził na treningi koszykówki, gdzie zawodników... dokarmiano. Z Paryża przywiózł dwie wielkie namiętności swojego życia: uwielbienie do zachodnioeuropejskiej kultury mieszczańskiej i do jazzu (kiedy w latach 50. wieszano plakaty Zaduszek Jazzowych na plakatach pisano: LEOPOLD TYRMAND ZAPRASZA, a dopiero potem nazwiska wykonawców). Po wojnie zamieszkał w Warszawie w budynku YMCA, czyli Związku Młodzieży Chrześcijańskiej: rodzaju akademika, z tym że z surowym zakazem picia alkoholu. Tyrmand mieszkał tam latami, choć również latami próbowano go stamtąd usuwać, o czym wspomina, punktując znów wyjątkowość Tyrmanda: "W całej Europie totalistycznej Wschodniej nie było drugiego takiego wypadku, żeby ktoś mieszkał w YMCA w małym pokoiku, żeby ciągle go chcieli
stamtąd wyrzucić, a on ciągle siedział i wszystkim mówił, że ma ich w dupie, że mu się nie podoba ustrój, demonstrował to i dalej w tej YMCA siedział".

/ 23Na przekór własnej legendzie

Obraz
© Wyd. Czytelnik

Anegdot i opowieści o Tyrmandzie jest mnóstwo, ale tym, co w jego biografii uderza jest paradoksalność. Tak jak odszedł od jazzu, gdy ten zaczął się rozwijać, tak samo po emigracji z Polski do USA próbował "bronić Ameryki przed nią samą". Zanim to nastąpi trafia na łamy prestiżowego "New Yorkera" i tam drukuje swój "Dziennik amerykański" oraz eseje, które potem zamknie w tomie "Zapiski dyletanta". Dobra passa trwa do chwili, gdy pismo odrzuca zamówiony duży tekst pt. "Zapiski o życiu w komunizmie", uznając go za słaby technicznie i intelektualnie. Tyrmand czuje się "zakneblowany, bezradny, oskalpowany z wolności słowa". Żeni się po raz trzeci, zostaje ojcem bliźniaków, dostaje pracę na Rockford w Illinois - rektor college'u, John A. Howard, szuka podobnie myślących konserwatystów do walki z coraz bardziej liberalizującą się kulturą Ameryki. Tyrmand działał jakby na przekór własnej legendzie, nie dostrzegał zmian, jakie zachodziły w
amerykańskim społeczeństwie i coraz częściej widział świat tylko w dwóch kolorach.

/ 23Dziewczyny jak popielniczki

Obraz
© Zbigniew Cybulski, 1965 rok/PAP

Gwiazda powojennego kina, pokoleniowy idol, artysta utkany z kompleksów, który nigdy nie umiał nauczyć się dobrze tekstu, za to świetnie improwizował. Aktorstwo Zbyszka Cybulskiego było nieprzewidywalne i oparte na własnych wnoszonych przed ekran emocjach (często grał we własnych ubraniach - także dlatego trudno go sobie wyobrazić bez charakterystycznych ciemnych okularów, które świetnie oddzielały go od świata). Przez 12 lat zagrał w 35 filmach, choć najważniejszą rolę miał jedną: to postać Maćka Chełmickiego z "Popiołu i diamentu" Andrzeja Wajdy stworzyła mit Cybulskiego. Spokrewniony z Wojciechem Jaruzelskim (przez matkę, Jaruzelską z domu), nosił w sobie piętno - jak zresztą cała jego rodzina - panicznego strachu "przed Ruskimi" - podobno to przez to, jak wspomina Kazimierz Kutz, Cybulski był neurotykiem z okupacyjnymi traumami.

Nieśmiały i sentymentalny, przeżywa młodość wypełnioną harcerstwem, obozami, aktywnością fizyczną. Chce zostać dyplomatą lub dziennikarzem, ale rozczarowany studiami postanawia zdawać do krakowskiej PWST. Kocha tu dwa razy: piękną brunetkę Olę, z którą historia skończy się gwałtownie, bo ślubem dziewczyny z innym mężczyzną i Ewę, w której Cybulski "zadurzył się obłędnie, a Ewa tylko przelotnie". Znana jest anegdota o tym, jak Cybulski odwiedził matkę dziewczyny i w którymś momencie wizyty miał podnieść ze stołu popielniczkę i powiedzieć: "Gdy będę już znanym aktorem, wtedy zabiorę sobie Ewę jak teraz tę popielniczkę". Ale role się odwróciły, bo kiedy aktor zyskał popularność, matka Ewy przyjechała na Wybrzeże prosić, by Cybulski wrócił do jej córki - było już jednak za późno.

/ 23Wrocław, 5:25

Obraz
© Zbigniew Cybulski i Adam Pawlikowski/PAP

Zaraz po studiach, na początku lat 50., Cybulski wraz z grupą znajomych i ambitnych absolwentów wyjeżdża do Gdańska - mają pracować w Teatrze Wybrzeże, ale szybko okazuje się, że to nie miejsce dla nich: Cybulski razem z Bogdanem Kobielą zakładają studencki teatr amatorski Bim-Bom i tak rozpocznie się najszczęśliwszy rozdział w życiu Cybulskiego. Zaraz później debiutuje na ekranie niewielką rolą w filmie "Pokolenie" Andrzeja Wajdy, potem gra w Ósmym dniu tygodnia Forda na podstawie opowiadania Marka Hłaski, wreszcie przychodzi 1958 rok i rola Maćka Chełmickiego w "Popiele i diamencie". Cybulski zidentyfikował się ze swoim bohaterem, a jego pokolenie dobrze to rozumiało: mimo że wojna dawno się skończyła, wciąż pozostawali pod jej wpływem i nie potrafili znaleźć sobie miejsca. To wrośnięcie w rolę sprawiło, że Cybulski stał się idolem: każdy chciał wyglądać (i być!) jak Zbyszek-Maciek. Był nie tylko tragiczny i komiczny zarazem, ale oprócz słowiańskiej fantazji było w nim coś, co momentalnie zagwarantowało
Cybulskiemu łatkę "polskiego Jamesa Deana".

/ 23Drzwi na Zachód

Obraz
© Zbigniew Cybulski w scenie śmierci w filmie ''Popiół i diament''/PAP

Rola w "Popiele i diamencie" będzie dla niego na tyle przełomowa, że swojemu synowi da imię właśnie Maciek. Ale, jak twierdziła jego żona, Elżbieta Chwalibóg, był człowiekiem, który nie powinien był zakładać rodziny i mieć dzieci: wiecznie go gdzieś nosiło, miał irytujące natręctwa, wkrótce zaczęły się problemy z alkoholem, wiecznie otaczały go też kobiety, choć w opinii znajomych był raczej erotomanem gawędziarzem. Zawodowo, mimo że "Popiół i diament" otworzył mu drzwi na Zachód i grywał głównie w filmach francuskich, zaczynał sprawiać problemy reżyserom: psychiczna niestabilność i skłonność do zaglądania do kieliszka nie były jego sprzymierzeńcami. Niezależnie od tego, wciąż wierzył, że w jego życiu coś się zmieni. Rano, 7 stycznia 1967 roku dostał propozycję zagrania w telewizyjnej adaptacji sztuki Tennesee Williamsa "Tramwaj zwany pożądaniem". Zaoferowano mu sto tysięcy dolarów honorarium. Początkowo wziął to za dowcip, ale potem poszedł z kolegą świętować. Rano z Wrocławia miał pojechać do Warszawy, nie
wiadomo dlaczego zwlekał z wyjazdem. Wskoczył do pociągu i ześlizgnął się pomiędzy stopień wagonu a peron. Na jego pogrzebie zgromadziły się tłumy ludzi - odchodził ktoś, kto do końca pozostał sobą.

/ 23Warszawa, w której dziewczyna jest tańsza od butelki wódki

Obraz
© Marek Hłasko, 1957 rok/PAP

O Marku Hłasce napisano wiele, choć tropicielom swojego życiorysu pisarz nie ułatwiał sprawy. Trudno znaleźć jakąś obiektywną "prawdę" o nim, zwłaszcza, że był mitomanem i nawet swoje wspomnienia zamknięte w tomie "Piękni dwudziestoletni", mocno koloryzował. Od 1956 roku, czyli od debiutu tomem opowiadań "Pierwszy krok w chmurach", Hłasko był głosem swojego pokolenia, gwiazdą, człowiekiem, który się sprzeciwia rzeczywistości. "To nie ja wymyśliłem Warszawę, w której dziewczyna jest tańsza od butelki wódki - to ta Warszawa wymyśliła mnie" - pisał w paryskiej "Kulturze" pod koniec lat 50, już na emigracji. Mieszkał we Francji, w Izraelu, Niemczech i USA, ale nigdzie nie znalazł swojego domu.

Jako dziecko także przenosił się z miejsca na miejsce: matka Hłaski mieszkała z synem najpierw w podwarszawskich Szczakach, potem w Częstochowie, na Śląsku, potem był Białystok i wreszcie Wrocław. Ciągłe przeprowadzki nie były jedynym zmartwieniem matki Marka: Hłasko uczył się kiepsko, palił papierosy i pił alkohol. Do tego dochodziły zatargi z ojczymem, więc wysłano go do szkół z internatem. Z nich Hłasko wysyłał do matki listy pełne histerii: "Po nocach nie śpię. Mamo zęby. Codziennie biorę po parę proszków bo nie mam pieniędzy na dentystę. Mamo nie opuszczaj mnie w biedzie. Mamo przyjedź koniecznie bo mogę sobie zrobić coś złego". Trafił do Liceum Techniczno-Teatralnego, z którego jednak został wyrzucony za nieumiejętność dostosowania się. Ta cecha, podobnie jak rozdwojenie w emocjach wobec ludzi, pozostanie mu do końca życia.

/ 23Histerycznie wobec kobiet

Obraz
© Marek Hłasko w mieszkaniu na Ochocie/PAP

Jako nastolatek podejmuje pracę jako kierowca. Doświadczenia te przekuje na opowiadania, a jego twórczość zauważy Stefan Łoś, przyjaciel rodziny chłopca jeszcze z Wrocławia. Łoś, o którym Hłasko mówił, że "nie należał do przesadnych wielbicieli kobiet" zwrócił uwagę Bogdana Czeszki i Igora Newerly'ego na twórczość Marka. Ten dostał zachętę do pisania, a Łoś - mający do Hłaski niewątpliwie ogromną słabość - wspierał go w każdy możliwy sposób nawet wtedy, gdy Marek zaangażował się w płomienny romans z mężatką. Jego związki z kobietami zawsze będą podobne do relacji z matką: histeryczne, pełne uniesień, emocjonalne w dziecinny sposób. Interesowali się nim także mężczyźni, jak choćby Wilhelm Mach czy Jerzy Andrzejewski - ich zaangażowanie znów: z jednej strony Hłasce ciążyło, z drugiej nie potrafi stawiać granic, zapewniał o swoich uczuciach, miotał się. Lata 1955-56 to dla Hłaski czas wielkich sukcesów: publikuje w prasie kolejne opowiadania,
zostaje felietonistą pisma "Po prostu", wydaje tom opowiadań, którego nakład - kilkanaście tysięcy egzemplarzy - sprzeda się w ciągu kilku miesięcy. Hłasko jest "na fali", dostaje mieszkanie, jednak dwa lata później emigruje z Polski na stałe.

10 / 23"Zosiu, ja nie wiem, kiedy go zabiłem"

Obraz
© Grób Marka Hłaski/Mateusz Opasiński CC BY-SA 3.0

Przed wyjazdem odebrał nagrodę Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek (nagroda miała charakter manifestu, bo została przyznana "buntownikowi i opluwaczowi ustroju"), oświadczył się Agnieszce Osieckiej (oczywiście, bo oświadczał się niemal każdej kobiecie, choć chyba tylko z Osiecką łączyła go taka przyjacielska relacja z elementami miłości) i z ośmioma dolarami w kieszeni - bo reszta "jakoś mu się rozeszła" - wyjechał do Paryża. Kolejne kraje, kolejne związki: z Sonją, niemiecką aktorką i Esther, kelnerką w kibucu - one dwie będą towarzyszyły mu, na przemian, do końca życia. Do zwykłych życiowych problemów dochodzą hipochondria, niemożność znalezienia sobie miejsca w życiu, wreszcie: śmierć przyjaciela, Krzysztofa Komedy. Podczas powrotu z imprezy między mężczyznami wywiązała się przyjacielska przepychanka, Komeda upadł, ale gdyby to nie były skaliste wzgórza Beverly Hills być może wszystko potoczyłoby się inaczej.

Hłasko wyciągnął przyjaciela, zarzuccł go sobie na plecy, upadli razem. Potem Hłasko powie do żony Komedy: "Zosiu, najgorsze, że nie wiem, kiedy go zabiłem. Czy wtedy, gdy go tym łokciem pchnąłem, czy jak go niosłem pod górę". Śmierć pisarza także owiana jest tajemnicą: czy sam odebrał sobie życie? Został znaleziony martwy 14 czerwca 1969 roku, śmierć nastąpiła wskutek zapaści wywołanej połączeniem środków nasennych i alkoholu.

11 / 23Takich facetów już nie ma

Obraz
© Leon Niemczyk, 1960 rok/PAP

Biografią Leona Niemczyka można obdzielić kilku ludzi, choć bardziej niż prostą opowieść przypomina łamigłówkę z wieloma niewiadomymi. Aktor podobno walczył w armii amerykańskiej, sześć razy stawał na ślubnym kobiercu, do końca życia otaczał się pięknymi kobietami i dobrymi samochodami. Dusza towarzystwa, kochający ludzi poważny człowiek, który nigdy nie stronił od alkoholu - Jan Nowicki miał o nim powiedzieć, że to, co Leon "przeżył, wypił, wyśpiewał, wytańczył, wypalił, zabiłoby dziesięciu byków". Urodził się w Warszawie, w rodzinie, o której nigdy wiele nie mówił, choć wspominał często, że w jego domu mówiło się po niemiecku. Solidny uczeń, kiedy wybucha wojna ma 16 lat. Maturę zdaje na tajnych kompletach, wstępuje do tajnej podchorążówki, w końcu trafia do kanałów, a po upadku powstania ucieka z transportu do Pruszkowa, jedzie do Wrocławia, potem znów ucieka - tym razem do Amerykanów. Po wojnie wyjeżdża do Gdyni z konkretnym planem: dostać się na remontowany statek i wyskoczyć na wodach
eksterytorialnych. Wydaje się, że to budzi podejrzenia, bo Niemczyka przenoszą do pracy biurowej.

12 / 23Szczęśliwa koszula

Obraz
© Leon Niemczyk, 2004 rok/Newspix

Gra w stoczniowym teatrze amatorskim, spędza rok w studiu Iwo Galla, po zdaniu egzaminu aktorskiego dostaje angaż w filmie, u Jerzego Kawalerowicza. Wyjeżdża do Łodzi i od razu ma szczęście do świetnych ról i dobrych reżyserów - gra na przykład w "Bazie ludzie umarłych" Petelskiego na podstawie powieści Marka Hłaski "Następny do raju". Hłasko miał wejść któregoś dnia do garderoby z butelką wódki i powiedzieć: "Pij, lepiej ci pójdzie. I załóż moją koszulę. Przyniesie ci szczęście". Ale największa rola to film "Nóż w wodzie" Romana Polańskiego, pierwszy polski obraz nominowany do Oscara w kategorii film nieanglojęzyczny. To otwiera Niemczykowi okno na Zachód. Gra dużo, nie wybrzydza, bierze epizody, wiąże się z DEFĄ, państwową wytwórnią filmową z NRD, na blisko dwadzieścia pięć lat. Staje się uwielbianym aktorem we wschodnich Niemczech, jest dumny z tego, że nazywają go tam profi - profesjonalistą.

Dla Niemczyka aktorstwo to rzemiosło jak każde inne, sposób na połączenie pasji, samorealizacji i zarabiania. Życie osobiste to także materiał na osobną biografię. Choć zarzucająca egocentryzm i brak uwagi córka aktora twierdzi, że Niemczyk mówiąc o sześciu żonach znacznie przesadził. Przyjaciele mówią dziś o nim o nim: poważny człowiek, "nie umie być byle jaki", szarmancki, dżentelmen, który nie kłamie, bo nie musi. I dodają: "Takich facetów chyba już - niestety - nie ma".

13 / 23Przyzwoity facet

Obraz
© Stanisław Mikulski, 2013 rok/Newspix

W korespondencji słynnego malarza Zbigniewa Beksińskiego i dziennikarki Liliany Śnieg-Czaplewskiej pojawia się temat ideału kochanka. Śnieg-Czaplewska pisze: "Jak powinien wyglądać facet, któremu spragniona seksu, dobra i czuła kucharka dałaby z chęcią 5 rubli na drogę? Jak Pierce Brosnan, Mikulski, Wilczak czy młody Stuhr? Bo ja 'poniżej' bym nie zeszła". Rozmowa miała miejsce jeszcze w 2005 roku, a Stanisław Mikulski był stawiany na równi z odtwórcą roli agenta 007 i polskimi aktorami młodego pokolenia. Mikulski był legendą nie przez przypadek: obłędnie przystojny, próbował zerwać z własnym, baśniowym wizerunkiem pozytywnego, bohaterskiego Hansa Klossa. Udało się dzięki teatrowi. Ewa Szykulska po śmierci aktora mówiła: "To był bardzo przyzwoity facet. Był człowiekiem stabilnym, niemizdrzącym się do życia, do ludzi. Przy nim czułam się bezpieczna, w drobiazgach i rzeczach większych".

14 / 23Ochrona prywatności

Obraz
© Stanisław Mikulski na premierze filmu ''Stawka większa niż śmierć''/Newspix

W 1950 roku Mikulski podchodzi do dwóch egzaminów: maturalnego i... filmowego. Do filmu trafia przez angaż, jak twierdzi, przypadkiem. Zagrał poboczną rolę w "Pierwszym sezonie Leonarda Buczkowskiego" i zamarzyła mu się szkoła teatralna. W robotniczej Łodzi, Bałutach, aktorstwo nie mogło być traktowane poważnie, ale rodzice w końcu machnęli ręką - zwłaszcza, że angaż w filmie oznaczał też dodatkowe zarobki. Jednak na egzaminie do szkoły teatralnej Mikulski się nie pojawia: zostaje przekonany do klasycznego, akademickiego wykształcenia, ale... trafia do wojska. Po zakończeniu służby ma 24 lata i trudno mu sobie wyobrazić studia z "aktorską, nastoletnią młodzieżą". Zatrudnia się w lubelskim Teatrze im. Osterwy, zdaje eksternistycznie egzamin aktorski.

Czas "lubelski" to czas, który Mikulski wspominał z ogromną czułością - zawodowo, bo pierwsze małżeństwo jest nieudane. Niewiele zresztą o tym wiadomo: Mikulski chronił swoją prywatność i nie dzielił się zwierzeniami. Zanim zagra Hansa Klossa, gra w kilku filmach, najczęściej... w mundurze (niekoniecznie żołnierza, o czym można się przekonać oglądając film Tadeusza Chmielewskiego "Ewa chce spać", gdzie Mikulski kreuje rolę zakochanego w uczennicy milicjanta).

15 / 23Zagrać szmatę

Obraz
© Grób Stanisława Mikulskiego/Lukasz2/CC0

"Stawka większa niż życie" to przełom. Gdy telewizja nadaje serial, w Polsce automatycznie zmniejsza się zużycie wody, a rośnie zużycie prądu. Kiedy zapowiedziano emisję ostatniego spektaklu (bo niewielu wie, że zanim "Stawka..." stała się serialem telewizyjnym, była jednym z przedstawień Telewizyjnego Teatru Sensacji) społeczne rozczarowanie było tak duże, że podczas jakiegoś spotkania przedwyborczego górnicy i hutnicy na Śląsku domagali się przede wszystkim kontynuacji spektaklu i zachowania głównego bohatera przy życiu. Telefony, listy od wielbicielek, serial emitowany jest we wszystkich krajach demoludów: Mikulski to pierwszy polski supergwiazdor, idol i fenomen popkultury. Fakt, że jest dżentelmenem, niewykorzystującym swoich atutów tylko mu dodaje uroku.

Dobra passa zawodowa wiąże się ze sferą prywatną: Mikulski poznaje Jadwigę Rutkiewicz, kostiumolożkę, z którą stworzyli szczęśliwe, partnerskie małżeństwo, zakończone śmiercią Rutkiewicz po chorobie nowotworowej. Mikulski długo nie może się otrząsnąć po stracie, zawodowo marzy o roli czarnego charakteru: "Zagrać szmatę. Słabego faceta, który się ześwinił. Pijaka, złodzieja, cwaniaczka. Albo agenta obcego wywiadu, którego w końcu łapią. Chodziłem po reżyserach, żebrałem i nic. No, prawie nic. Dali mi zagrać Pana Samochodzika, czyli kolejną pozytywną postać typu Wujek Dobra Rada. Nie o taką rolę mi chodziło".

16 / 23A w ogóle to kontrabas

Obraz
© Jan Nowicki, 1978 rok/PAP

Zawsze w kapeluszu, "pastelowy chłopiec": delikatny, trochę zamyślony, taki, co to może skrywać każdą emocję. Szybko staje się ulubieńcem żeńskiej części publiczności. Jako aktor Jan Nowicki ukształtował się w krakowskim Starym Teatrze w czasach świetności tej sceny, zagrał w ponad dwustu filmach, mógłby być zadowolony, ale nie był. Powtarzał, że film to "sztuka jarmarczna". Często zażenowany, onieśmielony: "Ten wstyd bierze się z pewnego skrępowania światem. Nie lubię tłumu, nie bywam na premierach, nawet nie oglądam swoich filmów. W zasadzie się wstydzę, że byłem i trochę jestem aktorem" - komentował Nowicki.

Uznawany za czołowego amanta polskiego kina, uważał, że mężczyzna, a na pewno aktor i dżentelmen, powinien być kobieciarzem, byle tylko nie zakochiwał się za bardzo. Rodzinną wieś opuścił bardzo szybko: pierwsza wyprawa do Inowrocławia odbyła się "ze słoikiem smalcu w teczce, papierówkami, pomidorami i kawałkiem chleba ('bo nie wiadomo było, kiedy wrócę i czy w ogóle wrócę')". Chciał uczyć się w średniej szkole muzycznej grać na pianinie. Na miejscu okazało się, że chodzi mu o fortepian. A kiedy dyrektor spojrzał na jego dłonie powiedział: "a w ogóle to kontrabas". Nowicki dodawał: "Zapamiętałem wtedy na całe życie, że nie do wszystkiego człowiek się nadaje".

17 / 23''... żeby wszystko było za każdym razem inne...''

Obraz
© Jan Nowicki i Anna Chodakowska/PAP

Szkoły zmieniał co chwilę, interesowały go tylko piwo, karty i dziewczyny - w efekcie ze szkoły aktorskiej wylano go "mówiąc wprost, z pałami niemal z góry na dół". Zatrudnił się w kopalni. By nie martwić matki, napisał jej, ze pracuje w teatrzyku kukiełkowym, a sam pomagał górnikom pisywać listy miłosne do dziewczyn. Z braku pomysłu na życie wrócił utartym szlakiem: w Łodzi profesor Modrzewski zlitował się nad nim i napisał mu list polecający do krakowskiego profesora Merunowicza. W Krakowie zdał egzamin, o latach spędzonych na scenie powie po dłuższym czasie: "To pragnienie, żeby razem z każdą rolą stworzyć na nowo także siebie, żeby wszystko było za każdym razem inne, nowe, niepowtarzalne, było niemożliwe do spełnienia. To było głupie śliczne myślenie". Nie lubił ról amantów, dobrze czuł się we wszystkim co niejednoznaczne, skomplikowane, niezbyt jasne. Po 1989 roku nie zagrał już chyba żadnej skrojonej na miarę swojego talentu roli. A kiedy jeszcze grał, często grywał u jednej z wielu swoich kobiet...

18 / 23Miłość się zużywa

Obraz
© Jan Nowicki, 2004 rok/Newspix

Relacja z węgierską reżyserką Martą Meszaros trwała około trzydziestu lat. Nie był to jednoznaczny związek, ale było w nim sporo "przyjaźni, niespodzianek, przyjemności i pracy twórczej". Nowicki wspomina ogromną zażyłość zawodową i to że uczyli się od siebie nawzajem. Ona dodaje: "Żyliśmy interesująco". Z jej wspomnień wynika, że to ona od początku bardziej angażowała się w ten związek, choć nie brakowało w nim okresów oddalenia, szacunku wobec wolności drugiej osoby, co w praktyce oznaczało także zgodę na romanse. Kiedy po półrocznym milczeniu Nowicki uznał, że Marta nie wróci, przyjechała do jego rodzinnej wsi, przywitała się ciepło i nie zadawała żadnych pytań.

Ale w 2006 roku rozstają się, Nowicki żeni się trzy lata później z Małgorzatą Potocką, tancerką, dla której przeprowadza się do znienawidzonej Warszawy. Małżeństwo nie wytrzymało konfrontacji z codziennością, ale nawet po rozstaniu para zapewnia, że pozostają w przyjacielskich stosunkach. Miłość nie jest w słowniku aktora ulubionym słowem: "Z miłością jest jak z kwiatami. Ich uroda polega głównie na tym, że więdną po to, by w naszym wazonie mogły się pojawić nowe kwiaty. Miłość musi się skończyć po to, by mogła nadejść nowa. Bo miłość się w końcu zużywa".

19 / 23Kobiety są jak ciasto

Obraz
© Andrzej Łapicki/Eastnews

Mówiono o nim "na wieki wieków amant", choć ponoć nie dla niego przeznaczono ten szlagwort. Ale to właśnie Łapicki był jednym z najsłynniejszych amantów PRL-u. Kazimierz Kutz twierdził, że uwielbienie kobiet i zazdrość mężczyzn brały się z tego, że Łapicki lubił kobiety, "traktował jak ciasta, potrafił romansować, nie wskakiwał im od razu do łóżka". Do tego pod koniec życia - skandal, obyczajowa wolta! Ożenił się z kobietą młodszą od siebie o sześćdziesiąt lat, rozzłościł tym moralistów, stał się pożywką dla spragnionych tanich sensacji i plotek. Tymczasem nigdy aferzystą nie był, raczej amantem w typie przedwojennym: uwielbiał kobiety, ale o tym, co go z nimi łączyło wypowiadał się bardzo dyskretnie. Potrafił ironizować, trzymać dystans, uwodzić.

Było w nim coś z Bogarta z jego "zdawkowym, nieco wycofanym, ale równocześnie kpiącym, ironicznym, przenikliwym i bolesnym wyrazem twarzy". O tym wyrazie twarzy Łapicki miał kiedyś powiedzieć, że tę minę człowieka sukcesu hodował sobie od szesnastego roku życia. Dodawał też, że w życiu miał 80 proc. szczęścia, a tylko 20 proc. pracy, bo zawsze miał szczęście. Był niewątpliwie intrygującym, inteligentnym człowiekiem. Stworzył ponad dwieście ról teatralnych, telewizyjnych i filmowych. Reżyserował ponad sto przedstawień. Głos Polskiej Kroniki Filmowej i rekordzista w zdobywaniu Złotych i Srebrnych Masek (łącznie zdobył ich dziewięć). Miał legendarną pamięć, uwielbiał piłkę nożną. Człowiek instytucja. A jako mężczyzna? Cóż, na zawsze zostanie to zagadką.

20 / 23Starość jest tragiczna, a ja zrobię bombę!

Obraz
© Andrzej Łapicki, 1953 rok/PAP

Urodzony w Rydze, trochę przez przypadek: rodzice wracali z Rosji do Polski, zatrzymali się w stolicy Łotwy. Ze swojego dzieciństwa Łapicki pamięta przede wszystkim przedwojenną Warszawę, na Kresy wracał już tylko okazjonalnie, podczas wakacji. Świat, w którym się wychował był światem, w którym w czteropokojowym mieszkaniu oprócz rodziców mieszkały też służąca, dwie guwernantki i domowa nauczycielka, do tego piękna, towarzyska matka i zasadniczy, introwertyczny ojciec. W inteligenckim domu odebrał podstawy edukacji, katolickie i patriotyczne wychowanie, choć szkoły nie lubił: nawet tak świetnej jak gimnazjum imienia Batorego, czyli polskie Eton z kortami tenisowymi, basenami, boiskami. Gdzie polskiego uczył Stanisław Młodożeniec, legenda polskiej poezji futurystycznej. Aktorstwo wyszło z lenistwa. Czas wojny był z kolei czasem z jednej strony zła i okrucieństwa, a z drugiej właśnie teatru. Po wojnie trafił do teatru w Łodzi: najpierw
grał w Teatrze Wojska Polskiego, a od 1949 roku na stałe zatrudnił go w obsadzie Teatru Współczesnego Erwin Axer.

21 / 23Kobieta z ''męskim umysłem''

Obraz
© Andrzej Łapicki, 2008 rok/Newspix

W Łodzi także poznał swoją pierwszą żonę, Zofię - spojrzeli na siebie w kawiarni i... Łapicki nagle złamał trzymaną w ręku łyżeczkę. Była najważniejszą osobą w jego życiu aż do swojej śmierci w 2005 roku. Zofia była oddana, wyrozumiała, nigdy nie pracowała, poświęciła swoje życie mężowi, cieszyła sukcesami i cierpliwie pomagała w znoszeniu porażek. Drugą żonę poznał, gdy już nie wierzył w to, że cokolwiek się zmieni: siedział tylko w szlafroku i gapił się w telewizor. W redakcji miesięcznika "Teatr" Kamila Mścichowska wpisywała jego rękopisy do komputera. Nowoczesna, pewna siebie, niemająca w sobie nic z afektowanej studentki, kobieta z tak zwanym "męskim umysłem".

Ślub wzięli w Sokołowie Podlaskim po czterech miesiącach znajomości. O tym, że wywołali skandal opowiadał: "W sędziwym wieku dałem sobie prawo do myślenia o przyszłości. Ludzi przeraża w życiu to, że ono jest niepowtarzalne. Może i jest, ale ja sobie pomyślałem: dobrze, a ja zrobię bombę i sobie je powtórzę. Zobaczymy, co będzie. Wie pani, jak nudna jest starość? Jezu, jest tragiczna!".

22 / 23Faraon, który przejmuje się Polską

Obraz
© Jerzy Zelnik, ''Faraon''/Filmpolski.pl

Jeden z najpiękniejszych aktorów swoich czasów: ciemna karnacja, ciemne włosy, mocne brwi, mroczna egzotyka. Kiedy Jerzy Zelnik, jako niespełna dwudziestolatek, zagrał w "Faraonie" Kawalerowicza błyskawicznie zdobył popularność i rozkochał w sobie setki tysięcy Polek. Faraonem został już na zawsze i długo nie był w stanie przebić się poza tę kreację, by jeszcze inaczej zapisać się w pamięci widzów. Od wizerunku egipskiego władcy odciął się dopiero w 1979 roku tytułową rolą w serialu Doktor Murek, potem niezapomnianą, rozerotyzowaną rolą w "Medium" Jacka Koprowicza. W dorobku ma ponad sto kreacji filmowych i serialowych, kilkadziesiąt ról na deskach teatralnych. O filmie mówił, że to bakcyl, którego połknął w młodym wieku i który kocha, a jednocześnie nienawidzi.

23 / 23''Ja taki jestem, co ja poradzę. Przejmuję się Polską''

Obraz
© Wyd. Prószyński i S-ka

Wszystko przez Barbarę Brylską - to ona podsunęła Zelnika Kawalerowiczowi, który szukał odpowiedniej osoby do roli Ramzesa XIII. Zelnik zamiast na anglistykę trafił do szkoły aktorskiej. Z trzecią lokatą: najlepszy na egzaminie był Daniel Olbrychski , druga była Brylska. Mówił: "Na studiach razem z Baśką i Danielem Olbrychskim tworzyliśmy świetne trio. Bardzo się ze sobą przyjaźniliśmy. I nasza kariera rozpoczęła się mniej więcej w tym samym czasie. Daniel poszedł grać w 'Popoiołach'. Ja i Basia zagraliśmy w 'Faraonie'". Po pracy nad filmem, marzył o powrocie na uczelnię.

Studia skończył w 1968 roku i dostał angaż do Starego Teatru w Krakowie. Zaraz później - wielka osobista zmiana. Poznaje Urszulę, żeni się, a pod wpływem żony przyjmuje chrzest i to zmienia całe jego życie. Przeżywają razem 45 lat, Urszula umiera po długiej chorobie. Zelnik wielokrotnie podkreślał, że małżeństwo i rodzina były dla niego największymi wyzwaniami w życiu, nie brakowało trudnych chwil, ale to wszystko nadawało też życiu sens, choć łączenie sfer prywatnej i zawodowej nigdy nie było łatwe. Dziś stawia na niezależność. Otwarcie krytykuje współczesną Polskę, czuje się obrońcą Kościoła i ojczyzny, angażuje się w projekty bliskie jego konserwatywnym poglądom. "Ja taki jestem, co ja poradzę. Przejmuję się Polską" - mówi.

Ola Maciejewska/ książki.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Po "Harrym Potterze" zaczęła pisać kryminały. Nie chciała, żeby ktoś się dowiedział
Po "Harrym Potterze" zaczęła pisać kryminały. Nie chciała, żeby ktoś się dowiedział
Wspomnienia sekretarki Hitlera. "Do końca będę czuła się współwinna"
Wspomnienia sekretarki Hitlera. "Do końca będę czuła się współwinna"
Kożuchowska czyta arcydzieło. "Wymagało to ode mnie pokory"
Kożuchowska czyta arcydzieło. "Wymagało to ode mnie pokory"
Stała się hitem 40 lat po premierze. Wśród jej fanów jest Tom Hanks
Stała się hitem 40 lat po premierze. Wśród jej fanów jest Tom Hanks
PRL, Wojsko i Jarocin. Fani kryminałów będą zachwyceni
PRL, Wojsko i Jarocin. Fani kryminałów będą zachwyceni
Zmarł w samotności. Opisuje, co działo się przed śmiercią aktora
Zmarł w samotności. Opisuje, co działo się przed śmiercią aktora
Jeden z hitowych audioseriali powraca. Drugi sezon "Symbiozy" już dostępny w Audiotece
Jeden z hitowych audioseriali powraca. Drugi sezon "Symbiozy" już dostępny w Audiotece
Rozkochał, zabił i okradł trzy kobiety. Napisała o nim książkę
Rozkochał, zabił i okradł trzy kobiety. Napisała o nim książkę
Wydawnictwo oficjalnie przeprasza synów Kory za jej biografię
Wydawnictwo oficjalnie przeprasza synów Kory za jej biografię
Planował zamach na cara, skazano go na 15 lat katorgi. Wrócił do Polski bez syna i ciężarnej żony
Planował zamach na cara, skazano go na 15 lat katorgi. Wrócił do Polski bez syna i ciężarnej żony
Rząd Tuska ignoruje apel. Chce przyjąć prawo niekorzystne dla Polski
Rząd Tuska ignoruje apel. Chce przyjąć prawo niekorzystne dla Polski
"Czarolina – 6. Tajemnice wyspy": Niebezpieczne eksperymenty [RECENZJA]
"Czarolina – 6. Tajemnice wyspy": Niebezpieczne eksperymenty [RECENZJA]